niedziela, 27 września 2020

Diabeł, mrok i ubaw po pachy.

Devil, darkness and so much fun. [English version below.]

Ostatnie tygodnie były pełne wrażeń i czasochłonnych aktywności - wystarczy wymienić przeprowadzkę i zwiedzanie niektórych zabytków Śląska. Skrawki urlopu udało mi się jednak zagospodarować na wlepianie oczu w ekran i tym sposobem ponadrabiałem nieco filmów i seriali. Z tej okazji powstał ten pierwszy po przerwie tekst, w którym prezentuję krótki przegląd netfliksowych nowości (no, prawie). Zapraszam do lektury.

Na pierwszy ogień idzie Lucyfer, sezon piąty A. O tym serialu najpierw Foxa, a teraz Netflixa zapewne większość z Was słyszała. Dla formalności: Władca Piekieł porzuca tę funkcję i zaczyna żyć w Los Angeles jako właściciel klubu nocnego, jednocześnie pomagając pewnej pani detektyw w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych. Pierwsza połowa piątego sezonu tego serialu trafiła na Netflixa mniej więcej miesiąc temu i, prawdę powiedziawszy, trochę się jej obawiałem. Wynikało to z tego, że choć sam pomysł na serial jest naprawdę przedni, a i wykonanie (zwłaszcza obsada i muzyka) stało zawsze na wysokim poziomie, to zastanawiałem się jak długo można to ciągnąć. Czy dalsze losy diabła na Ziemi to nie będzie męczenie buły? 

Okazało się, że zdecydowanie nie! Wydaje mi się, że zadecydowało o tym kilka rzeczy. Po pierwsze, w tym sezonie ponownie pozwolono sobie na zabawę konwencjami: mamy do czynienia między innymi z autoparodią, gdy bohaterowie serialu trafiają na plan serialu kręconego na podstawie ich losów, a także odcinek nawiązujący klimatem do stylu noir. Po drugie, dopilnowano, by zachowany był zdrowy balans między wątkami kryminalnymi i niebiańskimi - mam wrażenie, że w poprzednich sezonach momentami to kulało, a tutaj mamy porządny układ: w zasadzie w każdym odcinku widzimy przyzwoitą zagadkę do rozwiązania przez detektywów, ale jednocześnie dostajemy też coś, choćby scenę czy dwie, które rozbudowują świat nadprzyrodzony i trawiące go konflikty. Dzieje się to także przez dodanie kilku nowych, całkiem interesujących postaci. Nie będę zdradzać jakich, ale na pewno warto się o tym przekonać. Wreszcie ostatni czynnik, który moim zdaniem sprawia, że sezon 5A "Lucyfera" ogląda sie naprawdę dobrze: to konsekwentne rozbudowywanie postaci. O ile w przypadku głównych bohaterów, tj. Lucyfera i Chloe, odbywa się to w ograniczonym zakresie (choć całkiem znaczącym), tak jeśli chodzi o Maze, Ellę czy Lindę, dowiadujemy się o nich nowych rzeczy, widzimy ich nowe postawy i ogólnie zyskują one więcej czasu ekranowego. I bardzo dobrze!

Jeśli jesteście fanami "Lucyfera", pewnie widzieliście już sezon 5A. Jeżeli jednak jakimś cudem nie, nadróbcie czym prędzej. Moim zdaniem naprawdę warto. Jeśli natomiast nie oglądaliście jeszcze wcale tego serialu, spróbujcie. Raczej nie pożałujecie.

Kolejną rzeczą, którą ostatnio oglądaliśmy z żoną, jest pierwszy sezon Dark. Ponieważ przed nami jeszcze dwa kolejne, nie będę się zanadto rozpisywał. Powiem tylko, że to fantastyczna rzecz - jak "Stranger Things", tylko poważniej. Współczesne Niemcy, małe miasteczko, nad którym góruje elektrownia atomowa. Zaginięcia dzieci i... Dalsze tajemnicze zjawiska. Mrok, brud, niepokojący klimat, który sprawia, że niemal od razu chce się oglądać kolejny odcinek. Tu każdy ma coś za uszami lub przynajmniej sprawia takie wrażenie. Mało którego bohatera da się lubić, a jednak chce się śledzić ich losy. 

Serial ten jest pełen zagadek i daje dużo miejsca dla snucia własnych teorii. Finał pierwszego sezonu przynosi trochę odpowiedzi, ale też chyba jeszcze więcej pytań, więc liczę na to, że już niebawem będę mógł się zabrać za sezon drugi. Każdemu polecam to samo!

Inną niedawno obejrzaną przez nas produkcją jest Enola Holmes. To akurat absolutna świeżynka (premiera miała miejsce dosłownie kilka dni temu), która klimatem wyraźnie odbiega od innych opisywanych dziś produkcji. Główna bohaterka to młodsza siostra Mycrofta i słynnego Sherlocka, która w dniu swoich szesnastych urodzin odkrywa, że jej matka zniknęła. Od tego momentu dziewczyna skupia się na poszukiwaniach ukochanej rodzicielki, jednocześnie uciekając przed pomysłami starszego brata na jej przyszłość i rozwiązując sprawę pewnego markiza. 

To idealna, niegłupia rozrywka, bo i czegóż tu nie ma?! Jest i humor, i wartka akcja, brytyjski akcent, piękni ludzie i świetna obsada (Henry Cavill(!), ale też Sam Claflin, Helena Bonham Carter czy Millie Bobby Brown). Mimo wszystko przemycono tu też namiastkę poważniejszych wątków: emancypacji kobiet, rozważań o celu uświęcającym środki, a może nawet rozwarstwienia społecznego. Do tej mieszanki dochodzi jeszcze klimatyczny Londyn czy zwroty akcji (nieszczególnie zaskakujące, ale całkiem niezłe). W efekcie dostajemy feel good film dla każdego, który mimo to nie traci wcale na jakości. Warto obejrzeć go w jakiś wolny wieczór.

Po czymś pozytywnym powracamy do znacznie poważniejszych tematów, bowiem kolejną ostatnio obejrzaną nowością jest Diabeł wcielony, a w oryginale The Devil All The Time. Premiera tego filmu miała miejsce 16 września i jest to dramat z elementami thrilleru. Akcja rozgrywa się na przestrzeni około dwudziestu lat, głównie na terenie Wirginii Zachodniej i Ohio i opowiada o losach weterana II wojny światowej, Willarda, a potem jego syna, Arvina, a także otaczających ich ludziach. Wszyscy oni mierzą się z traumatycznymi zdarzeniami i próbują radzić sobie z nimi na różny sposób, w większości stopniowo się staczając. W obsadzie znaleźli się m. in. Tom Holland, Bill Skarsgård, Mia Wasikowska i Robert Pattinson. 

Jaki jest ten film? Mroczny. Niepokojący. Odsłania niektóre ciemne zakamarki ludzkiego umysłu. Ukazuje szaleństwo, rozpacz, desperację. Analizuje motywy, jakimi kieruje się ktoś popełniający zbrodnię. Jednocześnie robi to w hipnotyzujący sposób, który nie pozwala oderwać oczu od ekranu. Pozornie akcja toczy się powoli, by momentami gwałtownie przyśpieszać i szokować. Trudno jednak to opisywać słowami Najlepiej samemu zobaczyć, do czego serdecznie Was zachęcam.



Oprócz powyższych produkcji skończyłem ostatnio oglądać pierwszy sezon Suits, ale w przypadku tego serialu przede mną jeszcze aż 8 kolejnych (i nawet nie wiem, gdzie obejrzeć ostatni z nich), więc nie będę się rozpisywał na ten temat. Powiem tylko tyle: gdzie ten serial  był wcześniej w moim życiu? Toż to czyste złoto! Opowieść o genialnych prawnikach oglądam z zapartym tchem i już nie mogę się doczekać kolejnych seansów.

To tyle na dziś. Zachęcam Was do obejrzenia czegoś z wyżej imienionych pozycji, a najlepiej wszystkich z nich. Trzymajcie się ciepło, myjcie ręce, noście maseczki. Zostawiam Was z taką oto piosenką:

Teraz to już naprawdę koniec. Pa pa pa!

ENG:

The last weeks were full of impressions and time-consuming activities - it is enough to mention the move and visiting some monuments of Silesia. However, I managed to use up the scraps of my vacation for making up watching some films and series. On this occasion, the first post-break text was created, in which I present a short overview of Netflix news (well, almost). Have fun reading!

Lucifer, season five A, goes first. Most of you probably heard about this series, first by Fox, and now Netflix. For the record: The Lord of Hell leaves this position and starts living in Los Angeles as a nightclub owner, while helping a detective lady with a criminal mystery. The first half of the show's fifth season came to Netflix about a month ago and, to tell the truth, I was a little worried about it. This was due to the fact that although the idea for the series is really great, and the performance (especially the cast and music) was always at a high level, I was wondering how long you can go on. Would the further life of the devil on Earth be boring?

It turned out that definitely not! I guess there were a few things that contributed to that. First of all, this season once again plays with conventions: we are dealing, among other things, with self-parody, when the characters of the series find themselves on the set of a series based on their life, and an episode referring to the noir style. Secondly, care was taken to maintain a healthy balance between criminal and heaven themes - I have the impression that in previous seasons it was not working well sometimes, and here we have a decent arrangement: basically in every episode we see an interesting puzzle to be solved by detectives, but at the same time we also get something, at least a scene or two, that builds up the supernatural world and conflicts consuming it. It is also done by adding some new and quite interesting characters. I will not reveal which ones, but it is definitely worth finding out. Finally, the last factor I think makes "Lucifer"'s Season 5A really good to watch: it's consistent character development. While in the case of the main characters, Lucifer and Chloe, this is done to a limited extent (although quite significant), when it comes to Maze, Ella or Linda, we learn new things about them, see their new attitudes and they generally gain more screen time. And very well!

If you're a fan of "Lucifer", you've probably already seen season 5A. However, if by some miracle not, make up for it as soon as possible. In my opinion, it's really worth it. If you haven't watched this series yet, give it a try. You probably won't regret it.

Another thing my wife and I watched recently is the first season of Dark. Since there are two more ahead of us, I will not write too much. Let me just say it's a fantastic thing - like "Stranger Things", only more serious. Modern Germany, a small town dominated by a nuclear power plant. Missing children and ... Further mysterious phenomena. Darkness, dirt, disturbing atmosphere that makes you want to watch the next episode almost immediately. Everyone hides something here or at least gives the impression. Few of the characters can be liked, and yet you want to follow their adventures.

The series is full of puzzles and gives you plenty of room for your own theories. The season one finale brings some answers, but probably even more questions, so I hope to be able to start season two soon. I recommend the same to everyone!

Another production we have recently watched is Enola Holmes. This is absolutely fresh (the premiere took place literally a few days ago) movie, which in terms of climate clearly differs from other productions described today. The main character is the younger sister of Mycroft and the famous Sherlock, who on her sixteenth birthday discovers that her mother has disappeared. From that moment on, the girl is focused on searching for her beloved mother, while running away from her older brother's ideas for her future and solving the case of a certain marquis.

It's a perfect, not stupid entertainment, because what is not here?! There is humor and fast action, British accent, beautiful people and a great cast (Henry Cavill (!), but also Sam Claflin, Helena Bonham Carter and Millie Bobby Brown). Nevertheless, a whit of more serious threads was smuggled in here: the emancipation of women, considerations about the end justifying the means, and maybe even social stratification. In addition to this mix, there is also the atmospheric London or twists and turns (not particularly surprising, but quite good). As a result, we get a feel good movie for everyone, which still does not lose its quality. It's worth watching it on a free evening.

After something positive, we return to much more serious topics, because another recently watched novelty is The Devil All The Time. The premiere of this film took place on September 16 and it is a drama with elements of a thriller. The action takes place over the course of about twenty years, mainly in West Virginia and Ohio, and tells the story of a World War II veteran, Willard, and then his son, Arvin, as well as the people around them. They all experience traumatic events and try to deal with them in different ways. Most of them gradually roll downhill. The cast included, among others, Tom Holland, Bill Skarsgård, Mia Wasikowska and Robert Pattinson.

What is this movie like? Dark. Disturbing. It reveals some of the dark corners of the human mind. It shows madness, despair and desperation. It analyzes the motives of someone committing a crime. At the same time, it does it in a mesmerizing way that does not allow you to take your eyes off the screen. Seemingly, the action is slow, only to accelerate and shock at times. However, it is difficult to describe it in words. It's best to see for yourself, which I encourage you to do.

In addition to the above productions, I recently finished watching the first season of Suits, but in the case of this series, there are 8 more ahead of me (and I don't even know where to watch the last one), so I will not write about it. Let me just say this: where was this show before in my life? It's pure gold! I watch the story of brilliant lawyers with bated breath and I can't wait for the next screenings.

That's it for today. I encourage you to watch something from the above-mentioned items, preferably all of them. Take care, wash your hands, wear face masks. I leave you with the song you can find above.

Now it's really over. Bye bye bye!

niedziela, 16 sierpnia 2020

Money money money!

 English version below.

Jak zapewne wiecie, parlament jest w trakcie procedowania ustawy, która podniesie wynagrodzenia parlamentarzystów, ministrów, wiceministrów, premiera i prezydenta o ok. 51-113% oraz przyzna Pierwszej Damie wynagrodzenie w wys. 18 tys. PLN miesięcznie brutto (źródło: @RobertUlass). 

Od razu zaznaczmy, że ten ostatni punkt to jakaś zupełna bzdura. Sensowne mogłoby być jedynie wyrównanie małżonkowi/małżonce prezydenta utraconych dochodów w związku z funkcją pełnioną przez współmałżonka (np. wypłacać p. Agacie równowartość jej nauczycielskiej pensji sprzed wyboru męża na prezydenta). Dodajmy do tego to, że za przyznaniem Pierwszej Damie tak wysokiego uposażenia nie idzie nałożenie na nią jakichkolwiek obowiązków. To tylko potwierdza, że cały ten pomysł to jakaś kpina.

Jeśli chodzi natomiast o podwyżki dla całej reszty, to... Moim zdaniem jak najbardziej im się należą. Dwa lata temu nastąpiły obniżki wynagrodzeń, w dużej mierze popierane przez tych samych parlamentarzystów, którzy teraz są za podwyżkami, co pokazuje absurd sytuacji. W każdym razie po tych obniżkach parlamentarzysta zarabia mniej więcej tyle, ile specjalista (choćby z obszaru finansów, sprzedaży czy logistyki, nie wspominając o IT) z kilkuletnim stażem w sporej firmie. Aktualne wynagrodzenia ministrów, premiera czy prezydenta przypominają te managerów średniego szczebla. Owszem, oprócz pensji otrzymują oni dodatki i inne świadczenia (prezydent jest tu skrajnym przykładem z uwagi na korzyści wynikające z życia w pałacu i posiadania troszczącej się o niego kancelarii), ale z drugiej strony nie odpowiadają za jakiś mały obszar działalności firmy, ale za konkretne dziedziny funkcjonowania państwa. Skala odpowiedzialności jest wielokrotnie większa.

Jeśli chce się, by była choć szansa na to, że w parlamencie czy ministerstwach pracować będą fachowcy, to takie stanowiska muszą być odpowiednio opłacane - adekwatnie do kompetencji i decyzyjności. Oczywiście, jednocześnie należałoby wprowadzić mocniejsze mechanizmy egzekwujące odpowiedzialność za podjęte decyzje i weryfikujące kompetencje, ale podwyżki to na pewno słuszny krok.

Motywacja zaklęta w papierze.

To powiedziawszy pragnę zaznaczyć, że wybrano absolutnie najgorszy moment na wprowadzenie tychże podwyżek. Jesteśmy w trakcie kryzysu. Sporo ludzi straciło pracę. Tarcza antykryzysowa jest w części oparta na tym, że rząd dopłaci do wynagrodzeń, o ile te zostaną zmniejszone o 20%. PKB za drugi kwartał 2020 spadło rok do roku o 8,2%. Podnoszenie sobie wynagrodzeń w takiej chwili, zwiększanie kwot, które w porównaniu ze średnią krajową i tak są wysokie, to głupota. Dodatkowo to parlamentarzyści sami przegłosowują podwyżki dla siebie, a to już po prostu arogancja.

Rozwiązaniem, które mogłoby być dużo bardziej sensowne i jednocześnie lepsze wizerunkowo, mogłoby być wprowadzenie podwyżek od kolejnej kadencji. Niegłupie wydaje się też powiązanie wynagrodzeń tych urzędników wysokiego szczebla z pensją minimalną. To dwie najprostsze koncepcje, które mogłyby spełnić założony cel, czyli doprowadzić wspomnianych pensji do rynkowego poziomu, jednocześnie jednak nie wystawiając się na ostrzał opinii publicznej.

No cóż, zobaczymy, co będzie. Jak wspomniałem, do tej ustawy mogą zostać jeszcze wprowadzone poprawki. Póki co zostawiam Was z piosenką, która jest oczywistym wyborem dla tego wpisu:

To by było na tyle. Trzymajcie się ciepło, często myjcie ręce i noście maseczki.

ENG:

As you probably know, the polish parliament is in the process of proceeding with the law that will raise the salaries of parliamentarians, ministers, deputy ministers, the prime minister and the president by about 51-113% and will award the First Lady a salary of PLN 18 000 monthly gross (source: @RobertUlass on Twitter).

Let us emphasize immediately that this last point is a complete nonsense. It would only make sense to compensate the spouse of the president for the loss of income in connection with the function performed by the spouse (e.g. to pay Agata Duda the equivalent of her teaching salary before her husband was elected president). Add to this that the award of such a high salary to the First Lady does not involve any obligations. It just confirms that the whole idea is a mockery.

When it comes to pay raises for the other people, then... In my opinion, they definitely deserve those. Two years ago there were wage cuts, largely supported by the same MPs who are now in favor of a raise, which shows the absurdity of the situation. In any case, after these cuts, the parliamentarian earns more or less as much as a specialist (for instance in the field of finance, sales or logistics, not to mention IT) with several years of experience in a large company. The current salaries of ministers, the prime minister and the president resemble those of middle-level managers. Yes, in addition to their salaries, they receive allowances and other benefits (the president is an extreme example here due to the benefits of living in a palace and having an office that looks after him), but on the other hand they are not responsible for a small area of ​​the company's activity, but for specific the areas of state functioning. The scale of responsibility is many times greater.

If you want there to be at least a chance that professionals will work in the parliament or ministries, then such positions must be paid appropriately - adequately to competences and decision-making. Of course, at the same time, stronger mechanisms should be introduced to enforce responsibility for the decisions taken and to verify competences, but increases are certainly the right step.

Having said that, I would like to point out that the absolutely worst moment has been chosen to introduce these increases. We are in a crisis. A lot of people lost their jobs. The government anti-crisis shield is based in part on the government subsidizing wages, but only if they are cut by 20%. The GDP for the second quarter of 2020 fell by 8.2% year to year. Raising wages at a time like this, increasing amounts that are still high compared to the national average, is stupid. Additionally, it is the parliamentarians who vote the increases for themselves, which is simply arrogance.

A solution that could be much more sensible and at the same time better looking could be the introduction of pay rises from the next term. It also seems not silly to link the salaries of these high-level officials to the minimum wage. These are the two simplest concepts that could meet the assumed goal, i.e. bring the aforementioned salaries to the market level, while not exposing themselves to the criticism of public opinion.

Well, let's see what happens. As I mentioned, there may still be amendments to this law. For now, I leave you with a song that is the obvious choice for this text. You can find it above.

That's it. Take care of yourself, wash your hands often and wear face masks.

sobota, 8 sierpnia 2020

Zero opinii, same fakty.

No opinions, facts only. [No English version today, since there are only some charts with comments. If you would like to receive them in English, just let me know.]

Nie będę tym razem wyrażał tu swojej opinii, pisał żadnych komentarzy o tym, że liczy się perspektywa i jak należy podawać i patrzeć na dane. Pokażę Wam tylko kilka rzeczy. Zapraszam!

1. Podstawowe dane 

To wykres pokazujący dzienny przyrost liczby zakażonych koronawirusem (łącznej, nie aktualnej) od 4 maja do 8 sierpnia. Dane na nim (i wszystkich kolejnych) pochodzą głównie z Twittera Łukasza Boka, a w pojedynczych przypadkach także z Ministerstwa Zdrowia, portali Polsat News, isbzdrowie.pl oraz użytkownika Twittera @nikazuzuu. Widzimy dzienne wahania przez cały analizowany okres, ale też względnie stabilny poziom zakażeń w okresie maj-czerwiec, po czym niemal ciągły wzrost w ciągu lipca i na początku sierpnia. 

Wykresy mają jednak to do siebie, że można nimi mocno manipulować. Wystarczy kilka drobnych zmian, by pokazać, że...

2. Ten wzrost jest jeszcze większy!
Widzicie? Nagle okazuje się, że wahania i wzrost od początku lipca są jeszcze większe niż na pierwszym wykresie. Jak to, skoro to wykres pochodzący dokładnie z tych samych danych? Ano wystarczy odpowiednio przeskalować oś Y (pionową), by zaczynała się tuż pod najniższą z wartości w analizowanym okresie, a kończyła tuż nad najwyższą. Wtedy wykres staje się rozciągnięty, bo na tym samym obszarze nie rozpisujemy pionowo 901 wartości (0-900), ale 656 (190-845). Gdyby odpowiednio zmienić skalę w drugą stronę, można by równie dobrze przedstawić powyższy wykres jako zbliżony do niemal płaskiej krzywej. Gdy więc patrzycie na jakiś wykres, w pierwszej kolejności spójrzcie na przyjętą skalę.

To jednak nie ma nawet aż takiego znaczenia, ponieważ dwa powyższe wykresy mają pewną istotną wadę, a mianowicie dotyczą samej liczby przyrostu pozytywnych testów. Tymczasem gdyby szkolnictwo funkcjonowało na jakichś sensownych zasadach, to każdy by wiedział, że...

3. Liczby bezwzględne same z siebie nic nie znaczą!
A co to za wykres? Ten sam, co wcześniej. Nooo... Prawie. Tutaj też została wprowadzona jedna drobna zmiana. Jaka? Otóż dzienny przyrost zakażeń podzielono przez ilość testów wykonaną danego dnia. W uproszczeniu mamy tu zatem do czynienia z procentową wykrywalnością wirusa na przestrzeni ostatnich 3 miesięcy. I co się okazuje? Otóż w całym okresie kształtuje się ona w przedziale 0,8-4,5%. Wygląda na to, że od początku lipca wartość ta wzrasta i tak rzeczywiście jest, ale dynamika tego wzrostu jest wyraźnie niższa niż zakażeń w liczbach bezwzględnych. Co więcej, średni procent za okres 4 maja - 30 czerwca to 2,0%, a za okres 1 lipca - 8 sierpnia to 1,8%. 

Nie chcę wyciągać żadnych wniosków z tych danych, ale nie ma co mówić, że teraz jest 3-4 razy więcej zakażeń niż kiedyś. To wprowadza w błąd. A tak poza tym to...

4. Tu też można manipulować!
To taki smaczek na koniec. To ten sam wykres, co w punkcie 3, ale przeskalowany z podziałki 0-5% na 0-20%. Tylko 20%. Gdybym jako maksymalną wartość przyjął 100%, całość wyglądałaby już bardzo podobnie do prostej linii. Jaka skala byłaby więc najlepsza? Ciężko mi powiedzieć, dlatego chcę tym porównaniem tylko podkreślić, że poza kształtem wykresu znaczenie ma też to, jaki jest rząd wielkości zjawiska. Po prostu. Dane i statystyka to potężne, ale tylko narzędzia i można z nich zrobić niemal dowolny użytek. Jeśli odpowiednio się je wybierze i zaprezentuje, na ogół można, przynajmniej pozornie, uargumentować niemal każdą tezę. Dlatego właśnie trzeba pamiętać o tym, by zawsze spoglądać na nie krytycznie.

A utwór na dziś to piosenka, która jest w porządku, ale nie oszałamia. Za to teledysk... Cóż, doskonale obrazuje, że rzeczy nie zawsze są takimi, jakimi się wydają. Zobaczcie sami:


To by było na tyle. Ponieważ, jak wspomniałem wcześniej, nie ma tu dziś miejsca na opinie, na koniec zostawiam jeden fakt: ja nadal do sklepów chodzę koniecznie w maseczce, a jeśli tylko to możliwe, także w rękawiczkach.

niedziela, 19 lipca 2020

Dumna wiedza, zbędna wiedza.

Proud knowledge, redundant knowledge. [English version below.]

Dzień dobry po krótkiej przerwie, spowodowanej rocznicą ślubu, życiem rodzinnym, imprezami, wyborami i wszystkim innym, z czym wiązał się początek wakacji. Dziś będzie o pewnym irytującym mnie zjawisku, o którym przypomniałem sobie ostatnio podczas przeglądania memesków.

Otóż: internetowa drwina z rzekomej ignoracji Amerykanów i ich generalnego braku wiedzy o świecie. Przykładem może być na przykład >>ten oto mem<<

Oczywiście, część Amerykanów ma pewnie słabą wiedzę na temat wielu kwestii, ale to raczej tylko wycinek tego narodu. Bohaterami memów stają się tylko oni, bo kogo bawiłby obrazek z treścią "John z Kansas wie, gdzie leży Sri Lanka". Zresztą w pewnych kwestiach nawet gdyby chodziło o większość Amerykanów, to co z tego?  Internauci lubią na przykład drwić z tego, że Amerykanie nie znają europejskich stolic, a ja myślę: może to i prawda, ale w sumie, po co mieliby je szczegółowo znać?

Spójrzmy na siebie. Czy przeciętny Polak wie, gdzie dokładnie leży Kongo czy Uzbekistan? Wskazałby je na mapie albo chociaż podał ich stolice? Szczerze wątpię. Ja sam tego nie pamiętam. Wiedziałbym może z siedem lat temu, gdy kończyłem liceum, ale od tamtej pory nie było to mi potrzebne absolutnie do niczego. Zresztą po prostu odwróćmy sytuację: Amerykanie nie znają dobrze Europy. Okej. Czy jednak przeciętny Europejczyk zna położenie i stolice poszczególnych Stanów? No jakoś wątpię. Nie jest sztuką nauczyć się jednego Waszyngtonu i zgrywać mądralę.

Coś poszło nie tak? Patrząc zza oceanu to prawie wszystko jedno.

Przeciętny Amerykanin nie jest dyplomatą, żeby musiał dbać o takie szczegóły i z pamięci wiedzieć, gdzie leży jakaś tam na przykład Warszawa. Jeśli będzie tego potrzebował, to sprawdzi. Uczenie się na pamięć dużych zbiorów danych nic nie daje. Może to się przydać co najwyżej przy rozwiązywaniu krzyżówek.

Drwina z tego, że ktoś od ręki nie zna jakichś informacji, jest głupotą. Z jakiegoś powodu w aktualnym rankingu 100 najepszych uniwersytetów na świecie 27 jest ze Stanów Zjednoczonych. Wiecie, ile jest Polski? Zgadliście: zero. Pierwsza uczelnia z Polski jest na 321 miejscu. Zamiast więc ekscytować się durnym klepaniem danych w szkołać i czuć się z tego powodu lepszym, może warto uczyć się rzeczy użytecznych?

Czy przeciętna polska szkoła uczy przedsiębiorczości, podstaw ekonomii, radzenia sobie z podatkami czy urzędami? Może pomaga rozwijać kompetencje miękkie albo otwartość na świat? No... Nie bardzo. Ja nie zauważyłem, a jeśli coś takiego się odbywało w ramach mojej edukacji, to w bardzo ograniczony sposób.

Zdecydowana większość umiejętności, które przydają mi się teraz na codzień, to rzeczy, które wyniosłem z domu, nauczyłem się ich sam lub w pracy, ewentualnie na studiach. Tymczasem szkoła nie powinna działać jak tłok pchający dane w głowy dzieci, ale właśnie winna kształtować pewne podstawowe umiejętności.

Problem oczywiście leży przede wszystkim po stronie programu i podejścia do szkolnictwa. To na tym poziomie trzeba szukać rozwiązań, by Polacy mogli być bardziej konkurencyjni na globalnym rynku pracy, a Polska innowacyjna i silniejsza gospodarczo. Nikt nikomu nie zapłaci za wymienienie wszystkich dopływów Wisły i Odry.

Sami nauczyciele pole manewru mają ograniczone, bo określony materiał muszą przerobić, a czas nie jest z gumy. Mimo wszystko niektórzy próbują i część moich nauczycieli, zwłaszcza licealnych, wspominam jako prawdziwych pasjonatów, którzy zachęcali także do samodzielnego rozwoju. Dzięki nim przedmioty takie jak angielski, polski, czy, mimo drobnych tarć, fizyka, wspominam teraz z uśmiechem na ustach.

Cóż, to by było na tyle. Jeśli macie tendencję do żartów w stylu "ale głupi ci Amerykanie", to następnym razem zastanówcie się, czy ta wiedza, którą wy macie, a oni nie, nie jest po prostu zbędna. W końcu przy codziennym życiu w Teksasie, Alabamie czy Oregonie nie jest ważne, czym się różni Budapeszt od Bukaresztu, a ludzki mózg ma ograniczoną pojemność.

Utwór na dziś to prawdziwy klasyk. Zawsze doskonały:


Trzymajcie się ciepło, myjcie ręce i w ogóle! Dobrego tygodnia!

ENG:

Good morning after a short break, caused by the wedding anniversary, family life, parties, elections and everything else, which was associated with the beginning of the holiday. Today's text will be about a phenomenon that annoys me, which I recently remembered while viewing memes.

Well: Internet mockery of the alleged ignorance of Americans and their general lack of knowledge about the world. An example would be >>this meme here<<. Simple translation:
  • Bear up in this Iraq!
  • *Iran
  • He was killed in Iraq. Besides, as Americans say: "Iran? Iraq? There's no difference..."
  • Austria, Australia, there's no difference...
  • Obama, Osama, whatever...
Of course, some Americans probably have poor knowledge of many issues, but this is only a part of this nation. The people from memes are only them, because who would enjoy the picture saying "John from Kansas knows where Sri Lanka is". Anyway, in some respects, even if it were the majority of Americans, so what? Internet users, for example, like to mock the fact that Americans do not know European capitals, and I think: maybe it's true, but all in all, why would they know them in detail?

Let's look at ourselves. Does the average Pole know where exactly Congo or Uzbekistan lie? Would he or she point them on the map or at least know their capitals? I sincerely doubt it. I don't remember it myself. I would have known maybe seven years ago when I graduated from high school, but since then I have had absolutely nothing to do with it. Anyway, let's just reverse the situation: Americans do not know Europe well. Okay. However, does the average European know the location and capitals of particular States? I doubt it somehow. It's not an accomplishment to memorize one Washington and pretend to be a smart guy.

The average American is not a diplomat, so that he or she had to take care of such details and know from memory where there is, for example, Warsaw. If he or she needs it, will simply check it. Memorizing large datasets is for nothing. This can be useful at most when solving crosswords.

It is stupid to mock the fact that someone does not know some information immediately. For some reason, in the current ranking of the 100 best universities in the world, 27 are from the United States. Do you know how much of them are from Poland? You probably guessed: zero. The first university from Poland is in 321 place. So instead of getting excited about stupid data repeating in school and feeling better because of it, maybe one should learn useful things?

Does the average Polish school teach entrepreneurship, the basics of economics, how to deal with taxes or various offices? Maybe it helps develop soft skills or openness to the world? Well... Not really. I didn't notice, and if something like this was happening in my education, it was in a very limited way.

The vast majority of the skills that are useful to me on a daily basis are the things that I took out of home, I learned them alone or at work, possibly in college. Meanwhile, school should not work like a piston that pushes data into children's heads, but should develop some basic skills.

The problem, of course, lies primarily with the program and approach to education. At this level solutions should be sought so that Poles could be more competitive on the global labor market, and Poland could be innovative and economically stronger. Nobody will pay anyone for mentioning all the tributaries of the Vistula and Oder.

The teachers themselves have limited room for maneuver, because they have to work through specific scope of knowledge, and time is not flexible. After all, some of them keep trying and some of my teachers, especially high school ones, I remember as true enthusiasts, who also encouraged self-development. Thanks to them, subjects such as English, Polish, or, despite minor friction, physics, I now recall with a smile on my face.

Well, that would be it. If you tend to make jokes like "those stupid Americans", next time think about whether the knowledge you have and they don't, isn't superfluous. After all, in everyday life in Texas, Alabama or Oregon, it is not important how Budapest differs from Bucharest, and the human brain has limited capacity.

The song for today is a true classic. Always perfect. You can find it above.

Live long and prosper, wash your hands and have a good week!

niedziela, 21 czerwca 2020

Jak przestałem się martwić i pokochałem telewizję.

How I learned to stop worrying and love the TV [English version below.]

Telewizja. Kiedyś rewolucja technologiczna, potem główna rozrywka dla mas. Od czasu upowszechnienia się internetu powoli traci na znaczeniu, ale chyba nadal pozostaje głównym środkiem masowego przekazu. To się jednak będzie zmieniać. Ile razy słyszeliście wypowiedziane z wyższością "nie oglądam telewizji" lub "nie mam telewizora w domu"? Sam zresztą tak mówiłem.

Dlaczego użyłem czasu przeszłego? Bo wróciłem do spoglądania na to medium nieco łaskawszym okiem. Nadal z telewizora korzystam głównie podpinając go kablem HDMI do laptopa i włączając coś na Netfliksie, ale czasem, zwłaszcza będąc u teściów, oglądam rzeczywiście telewizję. Przede wszystkim pełni to funkcję tła, gdy robię coś innego na laptopie lub telefonie, ale zdarza się, że rzeczywiście się w coś wciągnę.

Bywa, że to jakiś serial czy film, ale je tak naprawdę wygodniej ogląda się na streamingach, gdzie można wybrać, co dokładnie włączyć i można zatrzymać lub przewinąć transmisję w dowolnym momencie. Telewizja oferuje jednak więcej: sport, publicystykę czy programy komediowe, ale też te, o których chcę napisać dzisiaj, czyli formaty oparte na rywalizacji. Nie do końca teleturnieje czy "talent shows", ale rzeczy mające z nimi cechy wspólne. Poniżej prezentuję kilka takich pozycji, które w ostatnim czasie zdarzyło mi się oglądać. Zapraszam!

Co tu włączyć...

Wstyd się przyznać, ale...
Na pierwszy ogień idą programy, które nie nie są szczególnie ambitne. Nawet nie próbują być. Podejrzewam, że niektórzy mogą szydzić z ich oglądania. Nie zmienia to jednak faktu, iż z jakiegoś powodu bawią mnie i wciągają. Gdy przy przełączaniu kanałów trafię na któryś z tych programów, prawdopodobnie będę chciał go zobaczyć. Tutaj do głowy przychodzą mi przede wszystkim dwie pozycje:
  • Gry małżeńskie - to program emitowany na Polsat Cafe, który polega na tym, że w każdym odcinku pojawia się jedna singielka i trzech mężczyzn, z których jeden także jest singlem, a dwaj pozostali żyją w stałych związkach. Kobieta spotyka się z nimi kolejno na "randkach" w ich mieszkaniach i próbuje zorientować się, który z panów jest wolny. Jednocześnie wszyscy trzej próbują przekonać ją, że to oni pozostają samotni. Singielka zbiera informacje oglądając mieszkanie, przetrząsając znajdujące się w nim przedmioty w poszukiwaniu śladów obecności kobiety, a także rozmawiając z kandydatami i na przykład prowokując ich do dotyku lub pewnej intymności. Dodatkowym smaczkiem jest fakt, iż partnerki mężczyzn (a w przypadku singla np. kolega) przez cały czas obserwują obraz z kamer w osobnym pokoju i w trakcie "randek" panowie udają się do nich na konsultacje, w trakcie których mogą zostać zbesztani czy zachęceni do bycia śmielszymi. 

    Co jest stawką? Oczywiście pieniądze, a konkretnie trzy tysiące złotych. Jeśli na koniec programu singielka prawidłowo wskaże singla, oboje dzielą się tą kwotą. W przeciwnym wypadku pieniądze zgarnia para, której mężczyzna został wytypowany. 

    Czy to dość prymitywna rozrywka? Oczywiście. Nie zmienia to faktu, że obserwowanie jak uczestnicy próbują wcielić się w role nieporadnych samotników albo przebojowych amantów potrafi być całkiem zabawne. Dodatkowo w grę wkracza nutka prymitywnego hazardu, gdy widz obstawia, kogo obstawi singielka. Dotychczas moja skuteczność wynosi 100%!

    Gry małżeńskie” - nowy randkowy reality-show dla małżonków w ...
  • 4 wesela - to także program Polsatu, bazujący na brytyjskim "Four Weddings" na licencji ITV. W show biorą udział cztery panny młode, które zapraszają się nawzajem na swoje wesela. Te podlegają ocenie przez zaproszone kobiety: każda z nich może przyznać maksymalnie 10 punktów w każdej z czterech kategorii: "suknia ślubna", "miejsce i wystrój", "menu" oraz "wrażenia ogólne". Prosta matematyka zdradza, że łącznie do zdobycia jest 120 punktów. Ta z panien młodych, która zdobędzie ich najwięcej w odcinku, wygrywa dwadzieścia pięć tysięcy złotych, więc nagroda jest niebagatelna.  

    To oczywiście nie program dla wszystkich i zdecydowanie nie dla tych, którzy nie lubią wesel. Tak się jednak składa, że ja je sobie cenię, a w ramach "4 wesel" można podpatrzeć różne rozwiązania stosowane podczas uroczystości czy zebrać ciekawe pomysły na uatrakcyjnienie imprezy. Pewną rozrywką jest też na przykład obserwowanie intryg i stronniczości uczestniczek - w końcu pokusa, by obcinać punkty konkurentkom zamiast oceniać je rzetelnie, jest bardzo duża.
Dlatego kocham telewizję.
Na szczęście telewizja oferuje też formaty, których cały pomysł, a także sposób realizacji naprawdę mi imponują i podobają mi się w pełni. Oto programy, w których uczestnicy muszą rzeczywiście wykazać się pewnymi umiejętnościami. Łatwo więc wybrać swoich faworytów i potem mocno im kibicować. Możecie to robić w takich show jak choćby:
  • Ninja Warrior Polska - szkoda, że Polsat nie płaci mi żadnych pieniędzy, bo to kolejny program tej grupy. Oparty jest na japońskim formacie i sprowadza się do tego, że wysportowani zawodnicy pokonują wymyślny tor przeszkód w jak najkrótszym czasie. Dużo tu skakania, wspinania się czy podciągania, a chwila nieuwagi może zakończyć się lądowaniem w wodzie. Uczestnicy w ten sposób próbują przebrnąć przez eliminacje, by potem dostać się do finału i tam powalczyć o wysoką nagrodę pieniężną.

    Tym, co naprawdę podoba mi się w "Ninja Warrior Polska", jest fakt, iż wygląda to bardzo uczciwie. Bohaterowie odcinka mierzą się z tym samym torem przeszkód, nikt ich nie ocenia, nie ma tu żadnego kombinowania za plecami czy brania kogoś na litość. Albo zawodnikowi uda się swoją sprawnością i inteligencją pokonać tor przeszkód, albo nie. To zero-jedynkowe. Poza tym ważny jest czas, ale to też obiektywne kryterium.

    Oczywiście to telewizyjne show, więc nie brakuje tu elementów takich jak wywiady z uczestnikami i ich bliskimi, montaże wideo z informacjami o nich czy wypowiedzi komentatorów. Fragmenty te są jednak krótkie i treściwe, a zmagania komentują ludzie stosunkowo kompetentni, bo Łukasz „Juras” Jurkowski (m. in. zawodnik MMA) czy Jerzy Mielewski (dziennikarz sportowy i były siatkarz). Tak jak jednak wspomniałem, elementy te to jednak dodatek: najważniejszy jest tor przeszkód i walczący z nim zawodnicy - to naprawdę warto zobaczyć.

    Ninja Warrior Polska - oficjalna strona programu - Polsat.pl
  • Wykute w ogniu - to amerykański program emitowany na kanale History. Akcja rozgrywa się w kuźni, a w każdym odcinku rywalizuje ze sobą czterech kowali. Na początek muszą oni w trzy godziny wykuć ostrze zgodnie z parametrami zadanymi przez prowadzących (np. dotyczących jego długości oraz ząbkowania). Po tym czasie efekty ich prac są oceniane przez jury i jeden z kowali odpada. Pozostali dostają natomiast kolejne trzy godziny na dokończenie pracy, poprawienie wcześniejszych niedociągnięć, dodanie rękojeści i generalnie zamienienie ostrza w pełni sprawną broń. Po tym etapie efekty pracy kowali są poddawane testom pod kątem ostrości, wytrzymałości i łatwości użycia. W tym momencie kolejny z uczestników odpada. Pozostałym dwóm natomiast zostaje przedstawiona jakaś historycznie ważna broń (np. katana, szabla husarska czy rapier) i dostają oni pięć dni na jej wykucie. Po tym czasie powracają do kuźni i przedstawiają sędziom swoją broń. Ponownie jest ona poddawana testom i następnie jury wskazuje zwycięzcę. Otrzymuje on tytuł mistrza i dziesięć tysięcy dolarów nagrody. 

    To, co jest szczególnie atrakcyjne w "Wykutych w ogniu", to widoczna rywalizacja, ale opierająca się wyłącznie na umiejętnościach. W programie biorą udział prawdziwi fachowcy, ale oni też popełniają czasem błędy, a najmniejsze potknięcie może prowadzić na przykład do pęknięcia ostrza i porażki. Oczywiście, zmagania są oceniane przez sędziów, więc nie można tu mówić o w pełni obiektywnym wyniku (jak w przypadku "Ninja Warrior Polska"), ale w skład jury wchodzą profesjonaliści, mający wieloletnie doświadczenie w pracy z bronią białą. Ich wybory na ogół są więc trafione. Poza tym "Wykute w ogniu" to naprawdę interesujący program, do rywalizacji dokładający garść informacji historycznych czy ciekawostek o militariach. Warto zapoznać się z tym programem.

    Forged in Fire (TV series) - Wikipedia
Nie wszystko jest dla mnie.
Oczywiście oferta telewizji jest bardzo szeroka i pewnie programów, które zupełnie mnie nie zainteresują jest dużo więcej niż tych ekscytujących. Nie chodzi nawet o takie jak paradokumenty w stylu "Dlaczego ja?", ale nawet o te z pozoru nastawione na rywalizację. Pozornie pomysł na nie jest podobny do wymienionych powyżej, a jednak z jakiegoś powodu zupełnie mnie do siebie nie przekonują. Przykładem może być "Shopping Queen", które też próbowałem oglądać przez chwilę jakiś czas temu i cóż... No zdecydowanie nie jest to program dla mnie. Jeśli jednak kogoś to interesuje, to życzę dobrej zabawy. 

Tym, co chyba warto wynieść z tego wpisu, to wniosek, że nie warto jeszcze skreślać telewizji. Może to być już nieco anachroniczna forma przekazywania treści, ale medium to jest nadal na tyle potężną maszyną, zasobną w ludzi i pieniądze, że nadal wiele interesujących pomysłów na formaty będzie się w pierwszej kolejności ukazywać tam. Po prostu. A tymczasem zostawiam Was z klasyką elektroniki:


To tyle. Myjcie ręce i nadal noście maseczki (przynajmniej w sklepach). Dobrego tygodnia!

ENG:

TV. Once a technological revolution, then main entertainment for the masses. Since the spread of the Internet, it has slowly lost its relevance, but it probably still remains the main mass media. However, this will change. How many times have you heard the sentences "I don't watch TV" or "I don't have a TV at home" said with superiority? I used to say so myself.

Why did I use the past tense? Because I returned to looking at this medium in a more favorable way. I still use the TV mainly to connect it with an HDMI cable to the laptop and turn something on Netflix, but sometimes, especially when I visit my in-laws, I actually watch TV. First of all, it acts as a background when I do something else on a laptop or phone, but it happens that I get really interested in something.

Sometimes it is a series or movie, but these are actually more convenient to watch on streaming, where you can choose what exactly to turn on and you can stop or rewind the transmission at any time. However, television offers more: sport, journalism or comedy programs, but also those that I want to write about today, i.e. competition-based formats. Not really quizzes or talent shows, but things that have common features with them. Below I present a few such items that I have recently seen. Feel welcomed!

I'm ashamed to admit, but...
Let's start with programs that are not particularly ambitious. They don't even try to be. I suspect that some may scoff at watching them. It does not change the fact that for some reason they entertain and draw me in. When I switch to one of these programs when switching channels, I will probably want to see it to the very end. Here, above all, two positions come to mind:
  • Marriage games - it is a program broadcasted on Polsat Cafe, which idea is that in each episode there is one single lady and three men, one of whom is also a single, and the other two live in permanent relationships. The woman meets them sequentially on "dates" in their apartments and tries to figure out which of the men is free. At the same time, all three are trying to convince her that they remain alone. The woman gathers information by looking at the apartment, searching the objects inside it for signs of a woman's presence, as well as talking to the candidates and, for example, provoking them to touch or some intimacy. An additional thing is the fact that partners of men (and in the case of a single, e.g. a colleague) constantly watch the video from cameras in a separate room and during "dates" men go to them for consultations, during which they may be scolded or encouraged to be bolder .

    What is the stake? Of course, money, specifically three thousand zlotys. If at the end of the program the single woman indicates the single man correctly, they both share the amount. Otherwise, the money is won by a couple whose man has been selected.

    Is this rather primitive entertainment? Of course. It doesn't change the fact that watching participants try to play the role of clumsy loners or bold lovers can be quite fun. In addition, a hint of primitive gambling comes into play when the viewer bets on whom the single lady will bet on. So far my effectiveness is 100%!
  • 4 weddings - this is also Polsat's program, based on the British "Four Weddings" licensed under ITV. Four brides take part in the show and invite each other to their weddings. These are subject to evaluation by invited women: each of them can award a maximum of 10 points in each of four categories: "wedding dress", "place and decor", "menu" and "overall experience". Simple mathematics reveals that there are 120 points to collect. The bride who wins the episode, gets twenty-five thousand zlotys, so the prize is considerable.

    This is obviously not a program for everyone and definitely not for those who do not like weddings. However, it so happens that I value them, and as part of "4 weddings" you can look at various solutions used during the ceremony or gather interesting ideas to make the event more attractive. There is also some entertainment in watching the intrigues and bias of the participants - after all, the temptation to cut points for competitors instead of assessing them fairly is very large.
That's why I love TV.
Fortunately, the television also offers formats whose entire idea and implementation method really impresses me and I like them fully. These are programs in which participants must actually demonstrate some skills. So it's easy to choose your favorites and then support them strongly. You can do it in such shows as:
  • Ninja Warrior Polska - it is a pity that Polsat does not pay me any money, because it is another program of this group. It is based on the Japanese format and boils down to the fact that athletic competitors overcome the fancy obstacle course in the shortest possible time. There is a lot of jumping, climbing or pulling up, and a moment of inattention can end up landing in the water. In this way, the participants try to get through the eliminations, then get to the finals and fight for a high cash prize.

    What I really like about "Ninja Warrior Polska" is the fact that it looks very honest. The protagonists of the episode face the same obstacle course, no one assesses them, there is no backstage manipulation or taking someone for pity. Either the competitor manages to overcome the obstacle course with his agility and intelligence, or not. It's zero-one. In addition, time is important, but it is also an objective criterion.

    Of course, this is a television show, so there are plenty of elements such as interviews with participants and their loved ones, video montages with information about them or comments from experts. However, these fragments are short and meaningful, and the struggles are commented on by relatively competent people, that is Łukasz "Juras" Jurkowski (among others, MMA fighter) and Jerzy Mielewski (sports journalist and former volleyball player). As I mentioned, however, these elements are an addition: the most important is the obstacle course and the competitors fighting with it - it's really worth seeing.
  • Forged in Fire - is an American program broadcast on the History channel. The action takes place in a forge, and in each episode four smiths compete with each other. To begin with, they must forge the blade in three hours in accordance with the parameters set by the hosts (e.g. regarding its length and serrating). After this time, the effects of their work are evaluated by the jury and one of the smiths falls off. Others get another three hours to finish the work, correct previous shortcomings, add a hilt and generally change the blade to a fully functional weapon. After this stage, the blacksmiths' work results are tested for sharpness, durability and ease of use. At this point, the next participant leaves the show. The other two are presented with some historically important weapon (e.g. katana, hussar saber or rapier) and they get five days to forge it. After this time, they return to the smithy and present their weapons to the judges. These are also tested and then the jury indicates the winner. He receives the title of a champion and ten thousand dollars in prize.

    What is particularly attractive in "Forged in Fire" is visible competition, but based only on skills. Real professionals take part in the program, but they also sometimes make mistakes, and the slightest stumble can lead to, for example, a broken blade and failure. Of course, the struggles are judged by the jury, so you can not talk about a fully objective result (as in the case of "Ninja Warrior Polska"), but the jury consists of professionals with many years of experience in working with melee weapons, so their choices are usually right. In addition, "Forged in Fire" is a really interesting program, supplementing the struggle with a handful of historical information or curiosities about military items. It is worth getting acquainted with this program.
Not everything is for me.
Of course, the television offer is very wide and probably there are much more programs that will not interest me at all than the exciting ones. It's not only about paradocuments like "Dlaczego ja?", but even about those seemingly focused on competition. Apparently, the idea for them is similar to the ones mentioned above, and yet for some reason they completely do not convince me. An example would be "Shopping Queen", which I also tried to watch for a while some time ago and well... Well this program is definitely not for me. However, if someone is interested, I wish you good fun.

What is probably worth taking from this entry is the conclusion that it is not worth resigning from television yet. It may already be a somewhat anachronistic form of transferring content, but this medium is still a powerful machine, rich in people and money, so many interesting ideas for formats will still appear there in the first place. Just like that. Meanwhile, I'm leaving you with the electronics classic. You can find it above.

That's it. Wash your hands and still wear masks (at least in stores). Have a good week!

niedziela, 14 czerwca 2020

Co to za gangsterzy?

Who are these gangsters? [No English version today, since this text is about Polish movie and actors. if you would like one anyway, let me know.]

Na początku tego roku pojawił się w kinach pewien polski film. Raczej nie było słychać o nim złych opinii, ale mam wrażenie, że w ogóle przeszedł bez większego echa. Tak się jednak złożyło, że nieco ponad tydzień temu produkcja ta pojawiła się na Netfliksie, dzięki czemu zdecydowanie powiększyło się grono jej odbiorców. Momentalnie też zrobiło się o niej głośno. O jakim filmie mowa? Oczywiście o "Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa". 

Nie będę tutaj pisał o wszystkich aspektach tego filmu, jego zaletach (licznych) i wadach (znośnych). Powiem tylko tyle, że po prostu bardzo przyjemnie ogląda się tę produkcję. Pragnę skupić się natomiast na jednym jej elemencie, a mianowicie obsadzie. Ta jest rzeczywiście interesująca, ale i spora, toteż ograniczę się do osób z jakiegoś powodu szczególnych - ważnych dla fabuły czy zaskakujących wyborów castingowych. Właśnie w ten sposób powstały 3 kategorie, które prezentuję poniżej.

Plakat nie jest szczególnie porywający, ale to pozory.

1. Powiew świeżości.

Bohater - Marcin Kowalczyk

To centralna postać filmu. Narrator, ale i główny bohater, będący kołem zamachowym całej fabuły. Jego twarz wydawała mi się znajoma, ale nie potrafiłem stwierdzić dlaczego. Dopiero błyskawiczny research uświadomił mi, że aktor ten osiem lat temu wcielał się w rolę Magika w filmie "Jesteś bogiem". W międzyczasie zagrał też m. in. w "Hardkor disko" i "Córkach dancingu", ale to dwa skrajne filmy, portretujące rapera i gangstera, chyba dobrze pokazują potencjał tego aktora i aż dziw, że tak mało go w polskim kinie. A przecież ma coś w sobie, jakąś nieuchwytną dzikość w spojrzeniu czy sposobie poruszania się. W najnowszej produkcji sprawdza się to doskonale.

Marcin Kowalczyk jest dopiero niewiele po trzydziestce, więc istnieje spora szansa, że przyniesie światu jeszcze wiele fantastycznych kreacji. W "Jak zostałem gangsterem" postać groźnego, bardzo inteligentnego gangstera sprzedaje bardzo wiarygodnie. Można uwierzyć nawet w to, że choć podczas filmu Bohater przechodzi przemianę, zmienia się skala jego planowania i z pospolitego przestępcy staje się prawdziwym wodzem, to nadal napędza go adrenalina. Ciekawe, co jeszcze uda się mu nam sprzedać w kolejnych swoich kreacjach. Ja bardzo chętnie się przekonam.

Walden - Tomasz Włosok

Aktor ten zaczynał od ról w polskich serialach (choćby "Pierwsza miłość"), potem pojawiając się w kolejnych produkcjach, takich jak m. in. "Bodo", "Jestem mordercą" czy niedawno netfliksowe "1983", gdzie partnerował Robertowi Więckiewiczowi. Miniony rok był dla niego dość obfity, bo pojawił się m. in. w "Bożym ciele" "Stuleciu winnych" czy "Underdogu". Aktor w tym roku kończy 30 lat i ma już za sobą całkiem spory dorobek.

W "Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa" pokazuje natomiast, że może bardzo dużo i przy odrobinie szczęścia najlepsze jeszcze przed nim. Stworzona tam kreacja Waldena, prawej ręki głównego bohatera, lojalnego za wszelką cenę, a jednocześnie zupełnie nieobliczalnego, absolutnie szalonego, który z dnia na dzień zatraca swoje człowieczeństwo, jakimś cudem pozostaje wiarygodna przez cały film. Postać wykreowana przez Tomasza Włosoka to z pewnością najjaśniejszy punkt tego i tak całkiem niezłego filmu. Oby tak dalej!

Łomek - Adam Bobik

Co prawda ta postać nie jest wybitnie istotna dla fabuły filmu, ale jednak przewija się przez znaczną jego część. Choć chyba nikt jej nie polubił, to właśnie taką postać miał wykreować prawie trzydziestodwuletni aktor. Łomek to cwaniak, tchórz, który z jakiegoś powodu nosi w sobie zdecydowanie więcej dumy niż powinien. I Adam Bobik sprzedaje to bardzo wiarygodnie: można mu wierzyć, gdy pokazuje, że uważa się za pana sytuacji, a zaraz potem zmienia się w trzęsącą się ze strachu kupę mięsa. To świetny portret pozera, który próbuje nadrabiać miną, ale w żaden sposób nie zbliża się do tego, kim chciałby być. 

Jeśli chodzi o wcześniejszy dorobek, to Adam Bobik grał w sporej ilości produkcji (choćby "Planeta singli", "Juliusz", "Wybraniec"), natomiast nie ukrywam, że ja nie kojarzę żadnej z jego ról i niemal wszystkie wyglądają na drugoplanowe lub nawet epizodyczne. A szkoda. Bardzo chętnie zobaczę, co jeszcze potrafi ten aktor. Niech pojawi się jako ważna postać choć w kilku głośnych filmach.

Marian - Piotr Rogucki

Tak, wiem. Umieszczanie muzyka i lidera zespołu "Coma" w kategorii "powiew świeżości" to pewne nadużycie. Przecież pierwsze aktorskie epizody zaliczał on dwadzieścia lat temu. Nie da się jednak ukryć, że większość występów ekranowych Roguca to role dość epizodyczne. Mi osobiście nadal najbardziej kojarzy się z rolą Manola w seriach "Oficer". Oczywiście, od tamtej pory pojawiły się też m. in. "Skrzydlate świnie" czy "Misja Afganistan", natomiast w "Jak zostałem gangsterem" widzimy artystę w roli Mariana, jednego z przestępców, nieszczególnie błyskotliwego, a jednocześnie raczej pozbawionego jakichkolwiek zasad. Balansuje on gdzieś na granicy między w miarę kompetentnymi gangsterami, a tymi po prostu obłąkanymi. I wiecie co? To na pewno nie jest rola wybitna, ale po raz kolejny utwierdza mnie w przekonaniu, że chętnie obejrzałbym więcej Roguckiego na ekranie, nawet na pierwszym planie.

2. Stara gwardia.

W "Jak zostałem gangsterem" prym wiedzie stosunkowo młode pokolenie, ale oczywiście nie jest ono zawieszone w próżni. Otacza ich rzeczywistość, którą kształtują ich poprzednicy czy przodkowie, a przy takich rolach raczej nie ma zaskoczeń. Także i we wzmiankowanym filmie postawiono na doświadczonych aktorów. Nie warto się więc zanadto rozpisywać, ale można wspomnieć o najtrafniejszych wyborach:
  • Jan Frycz (Daniel) - oto gangster jak się patrzy. Tego aktora chyba nie trzeba nikomu przedstawiać, bo przez lata udowadniał swój kunszt aktorski, czasem z powodzeniem wcielając się w role twardzieli albo po prostu skurwysynów, ale oczywiście nie tylko. Choć zaskakująco często gra w przeciętnych albo po prostu słabych produkcjach, to na szczęście w jego dorobku można wymienić choćby "Oficera", a ostatnio jest powszechnie chwalony za rolę w "Ślepnąc od świateł". W "Jak zostałem gangsterem" Frycz gra człowieka absolutnie bezwzględnego, a jednocześnie zainteresowanego wyłącznie zarabianiem pieniędzy. To jego jedyny cel, ważniejszy niż cokolwiek innego i ja, oglądając tego aktora na ekranie, absolutnie w to wierzę. W sumie liczę na to, że pan Jan zagra jeszcze w przynajmniej kilku naprawdę dobrych filmach.
  • Janusz Chabior (Magi) - to jeden z etatowych twardzieli polskiego kina w ostatnich latach, który samym spojrzeniem potrafi przyprawić człowieka o dreszcze. Choć obecnie może kojarzyć się mocno z filmami Patryka Vegi ("Służby specjalne", "Botoks" czy "Polityka"), to grał także m. in. w "Pitbullu", "Odwróconych", "Drogówce", "Pakcie", "Wołyniu", "Na granicy", "Underdogu" czy "Kamerdynerze". Z drugiej strony warto zobaczyć go w "Kołysance' Machulskiego. Niby to mroczny film, ale przecież komedia, w dodatku przezabawna i Janusz Chabior walnie się do tego przyczynia. To o tyle fascynujący aktor, że absolutnie nie przychodzi mi do głowy żadna słaba rola w jego wykonaniu. Nawet jeśli cały film stałby na żenująco niskim poziomie, pan Janusz gwarantuje, że przynajmniej jedna postać zostanie zagrana z imponującą jakością.
  • Adam Woronowicz (Ryszard, ojciec Bohatera) - postanowiłem umieścić go na tej liście, bo fascynuje mnie to jak w "Jak zostałem gangsterem" gra on ucieleśnienie bezradności. Jego postać jest mocno zatroskana o syna i widzi, że idzie on w zupełnie nieodpowiednią stronę, ale nie potrafi zupełnie nic z tym zrobić. Najpierw próbuje go jeszcze wychowywać, ale wycofuje się przy jakimkolwiek oporze. Potem woli już udawać, że nie widzi, na kogo wyrosło jego dziecko. To naprawdę przekonująca i jednocześnie smutna postać. Sam aktor natomiast od lat pokazuje wielki talent. W swoim bogatym dorobku ma między innymi "Zimną wojnę" (epizodycznie), "7 uczuć" i "Pakt" (jako jedna z ważniejszych postaci) czy "Kamerdynera". Zwłaszcza ten ostatni film to pokaz umiejętności Woronowicza, gdzie odgrywa hrabiego von Kraussa na przestrzeni czterdziestu lat. Ciekawie wypada zresztą porównanie przedstawionej przez aktora figury ojcowskiej w tym filmie w kontrze do "Jak zostałem gangsterem". Hrabia jest apodyktyczny, władczy. Nie dopuszcza do jakiegokolwiek sprzeciwu i jego zdanie nie może być podważone. Mało jest osób z którymi się liczy, a z pewnością nie ma wśród nich najbliższej rodziny. To ciekawy kontrast i tylko jeden z licznych dowodów na wielki kunszt aktorski tego artysty. Zresztą cały ten akapit można streścić jednym zdaniem: Adama Woronowicza nigdy za wiele. Chcę go oglądać jak najwięcej.
3. One.

Jeśli gdzieś pojawiają się gangsterzy, to zwykle towarzyszą im one: kobiety gangsterów. Choć nie tkwią w samym centrum opowieści, to jednak są dla niej ważne. Stają się motywacją albo powodem popełnienia błędów. Uskrzydlają lub ciągną w dół. Nie podoba Wam się ta wizja? Mi też tak średnio, ale to nie ja produkuję filmy gangsterskie, a z kolei ich twórcy nie odpowiadają za to jak wyglądała ta społeczność. 

W każdym razie w "Jak zostałem gangsterem" mamy do czynienia z dwoma ważniejszymi postaciami kobiecymi. Pierwsza to Magda, ukochana Bohatera, w którą wciela się Natalia Szroeder. Trzeba przyznać, że to całkiem udany debiut aktorski piosenkarki. Interesujący jest przede wszystkim początek jej obecności na ekranie, gdy Bohater próbuje ją poderwać, a ona inteligentnie z nim flirtuje. Potem okazji do błysku jest już mniej, ale artystka potrafiła w taktowny, nienachalny sposób zagrać swoje zaniepokojenie i wątpliwości, gdy coraz trudniej było jej nie dostrzegać kłamstw Bohatera. Moje ogólne wrażenia z jej występu są więc całkiem pozytywne i jeśli wystąpi w kolejnych filmach, będę całkiem ciekaw, czy udało jej się pokazać więcej talentu.

Druga ważniejsza postać kobieca to Viola, którą gra Natalia Siwiec. Celebrytka ta na ekranie nie błyszczy, ani też nie wygłupia się przesadnie. Prawdę powiedziawszy jednak scenariusz nie pozwala jej za bardzo na jedno, ani na drugie. Jej postać ma więcej czasu ekranowego niż inne kobiety (poza Magdą), ale jest w tym filmie tylko dlatego, że musi wypełnić lukę. Potrzebny był ktoś obok Waldena, kto oprócz Bohatera pokazywałby jak zmieniają się relacje tej postaci z innymi i Viola jest właśnie po to. W związku z tym nie dostajemy nawet namiastki jej jako postaci. Efekt? Nieszczególnie zależy mi na oglądaniu Natalii Siwiec na ekranie, natomiast jeśli zobaczę, że ma gdzieś wystąpić, to nie sprawi jeszcze, że ucieknę z krzykiem. Chyba.

To by było na tyle. Jeśli oglądaliście "Jak zostałem gangsterem", podzielcie się swoimi wrażeniami. Jeśli nie, to może chcecie napisać coś na temat wymienionych tu aktorów i aktorek? Śmiało! 

Tymczasem ja zostawiam Was z piosenką niezwiązaną z tym tekstem, za to taką, która niedawno mi się przypomniała:


Teraz to już naprawdę wszystko na dziś. Nadal myjcie ręce i noście maseczki! Trzymajcie się ciepło!