niedziela, 23 czerwca 2019

A może lekkie szturchnięcie?

How about a delicate poke? [English version below.]

Jak możecie kojarzyć z mojego Facebooka tudzież Instagrama, tydzień temu odbył się mój wieczór kawalerski. Trasa wiodła od Katowic, przez kajaki na Wiśle, Nowy Targ i Zakopane, aż na Słowację. Zabawy było mnóstwo, uzbierało się sporo wspomnień i dostałem wspaniałe prezenty.

Dziś jednak chciałbym skupić się na tym, co wydarzyło się w Zakopanem. Tego, co to będzie, zacząłem domyślać się już w Nowym Targu. Miałem do tego trzy przesłanki:
  • okazało się, że trzeba dokonać przetasowań w samochodach, bo nie wszyscy jadą do kolejnego punktu, co oznaczałoby, że jest to atrakcja tylko dla mnie,
  • wiedziałem, o jakiej atrakcji mówiłem już od dawna,
  • osoby, które pomijały kolejny punkt, pożegnały się ze mną półżartem mówiąc, że możemy się już nie zobaczyć, a to sugerowało coś, co jest choć trochę niebezpieczne.
Gdy wjechaliśmy do Zakopanego i zbliżaliśmy się do celu, nabrałem pewności, że moje procesy dedukcyjne zadziałały prawidłowo. Oto moim oczom ukazał się dźwig do skoków. Kolejną atrakcją był skok na bungee.

Ucieszyłem się bardzo, choć gdzieś z tyłu głowy tliły się wątpliwości. "A co jeśli na górze się zawahasz i wystraszysz?"  szeptała jedna myśl, ale tę szybko odpędziłem. "Dopiero co jadłeś obiad..." wtrąciła druga i z tą nie mogłem się kłócić. Na wielkie rozmyślania nie było jednak czasu. Pozbyłem się wszystkich zbędnych rzeczy (portfela, telefonu, okularów itd.), przeczytałem regulamin, podpisałem się pod nim i wysłuchałem koniecznych informacji. Potem podpięto do mnie linę i wszedłem do kosza. Zrobiono mi trochę zdjęć i ruszyliśmy w górę. Po drodze instruktor przekazał mi wiedzę tajemną, która na dobre rozproszyła pierwszą z moich wątpliwości. W skrócie:
  • stanąć przy samej krawędzi kosza,
  • nie patrzeć w dół, a zamiast tego podziwiać widoki (m. in. Wielka Krokiew i Giewont),
  • po sygnale rozłożyć ręce i po prostu wychylić się do przodu (nie trzeba skakać, grawitacja zrobi swoje).
Na górze przyszła pora na kolejną sesję zdjęciową, po czym nadszedł sygnał. Rozłożyłem ręce, pochyliłem się na wyprostowanych nogach i... Runąłem w dół.

To ja.

O samym skoku nie ma sensu pisać wiele. Jest zbyt krótki. Przez adrenalinę nie dociera do Ciebie szczególnie dużo. Lecisz w dół, pewien, że zaraz pożegnasz się z życiem i nagle coś Cię zatrzymuje i ciągnie w górę. Jakby aniołowie ratowali Ci życie. Tyle tylko, że zaraz potem znów wygrywa grawitacja.

Nie da się jednak ukryć, że to spore przeżycie. Jak wspomniałem wcześniej, od dawna chciałem skoczyć. Zawsze jednak coś mi nie pasowało. Nie było na przykład ze mną osoby, która chciałbym, żeby była albo kolejka do skoku okazywała się za długa. Zapewne brakowało mi po prostu determinacji. W końcu jednak ktoś podjął decyzję za mnie.

Mówi się, że czasem konieczne jest delikatne popchnięcie, gdy jest się już na górze, ale ja potrzebowałem go na dole. Gdy zostałem zawieziony pod dźwig i oznajmiono mi "Skaczesz.", przyjąłem to do wiadomości. Chciałem to zrobić i skoro ktoś zorganizował całość, to nie było powodu, żeby rezygnować.

Myślę, że czasem, przy różnych życiowych, ważniejszych i mniej ważnych decyzjach potrzebny jest nam ktoś, kto nam to ułatwi. Wybierze moment. Zadba o to, żeby nie było wymówek. Powie: "Ok, chcesz to zrobić? To zrób to teraz." Taka osoba jest też ostatecznym weryfikatorem tego, czy rzeczywiście chce się podjąć daną decyzję. Jeśli bowiem wszystko jest gotowe, to można tylko zrobić daną rzecz albo przyznać, że jednak się nie chce. Trzeba wykazać się odwagą albo wycofać.

Przy ważnych decyzjach albo spełnianiu marzeń może warto zadbać o to, żeby mieć ze sobą kogoś, kto dopilnuje wszystkiego. Inaczej zawsze będziecie mogli próbować uników. To taka luźna myśl wynikająca ze skoku z ponad osiemdziesięciu metrów.

Tyle na dziś. Zostawiam Was z utworem odrobinę nawiązującym do tematu:



Dobrego popołudnia, tygodnia, życia!

ENG:

As you can know from my Facebook or Instagram, my bachelor party took place a week ago. The route led from Katowice, including canoes on the Vistula, then through Nowy Targ and Zakopane, to Slovakia. There were tons of fun, a lot of memories were collected and I got great presents.

Today, however, I would like to focus on what happened in Zakopane. I started to suspect what it would be when we were still in Nowy Targ. I had three premises for this:
  • it turned out that some shuffles in cars are necessary, because not everyone goes to the next point, which would mean that this is an attraction only for me,
  • I knew about what kind of attraction I had been talking for a long time,
  • people who omitted the next point said goodbye to me half-jokingly saying that it could be the last time we see each other, and this suggested something that is a bit dangerous.

When we entered Zakopane and approached the destination, I was certain that my deduction processes worked properly. i was precisely seeing the crane for the jumps. Next attraction was a bungee jump.

I was very happy, though doubt was somewhere in the back of my head. "What if you will hesitate and be scared at the top?" a thought whispered, but I quickly chased it away. "You just ate dinner ..." said the second one and I could not argue with that. However, there was no time for overthinking. I got rid of all unnecessary things (wallet, phone, glasses, etc.), read the regulations, signed it and listened to the necessary information. Then a rope was hooked up to me and I entered the basket. There were taken some pictures of me and we went up. Along the way, the instructor passed on to me secret knowledge, which for good dispersed the first of my doubts. In brief:
  • stand at the edge of the basket,
  • do not look down and instead see the views (including Wielka Krokiew and Giewont),
  • after the signal, spread your arms and just lean forward (you do not have to jump, gravity will do the job).
At the top, it was time for the next photo session, and then the signal came. I spread my arms, leaned forward with my legs straight and... I fell down.

It does not make sense to write a lot about the jump itself. It is too short. Because of adrenaline not much reaches you. You are falling down, sure that you will say goodbye to life and suddenly something stops you and pulls you up. As if angels saved your life. Only that a second later gravity wins again.

It is impossible to hide that it is a big experience. As I mentioned earlier, for a long time I have wanted to jump. Always, however, something was a problem. For example, there was no one of those I would like to be there, or the queue to jump was too long. I probably just lacked determination. In the end, however, someone made a decision for me.

It is said that sometimes it is necessary to be gently poked when you are on the top of the crane, but I needed it downstairs. When I was taken to the crane and heard "You are jumping.", I took it for granted. I wanted to do it and if someone had organized the whole thing, there was no reason to give up.

I think that sometimes, with various, more or less important decisions, we need someone who will make it easier for us. He or she chooses a moment. This person takes care that there are no excuses. He or she says, "Ok, you really want to do it? Do it now." Such a person is also the final verifier of whether you really want to make a decision. If everything is ready, you can only do the thing or admit that you do not want to. You have to show courage or simply withdraw. There is no third option.

When making important decisions or making your dreams come true, it may be worth having someone with you who will take care of everything. Otherwise you will always be able to try to dodge the decision. That is a free thought resulting from a jump from over eighty meters.

That is all for today. I leave you with the song a bit referring to the topic. You can find it above.
 
Have a good afternoon, week, life!

niedziela, 9 czerwca 2019

Znów czytam!

I read again! [English version below.]

Książki. Poszerzają horyzonty. Pokazują nowe światy. Pozwalają przeżyć historie niemożliwe do przeżycia. Uczą, bawią, rozwijają. Kiedyś czytałem całe mnóstwo. Mniej więcej do końca trzeciego roku studiów pożerałem książki nałogowo. Gdy miałem jedenaście lat, z własnej woli przeczytałem całą trylogię Sienkiewicza. Do liceum czytałem z zapałem wszystkie lektury, a w szkole średniej zrezygnowałem z części z nich, ale tylko po to, by mieć więcej czasu na bardziej interesujące mnie pozycje. Biblioteka była jednym z moich ulubionych kierunków spacerów.

A potem przyszła dorosłość. Na studiach drugiego stopnia zacząłem studiować zaocznie i pracować. Ilość wolnego czasu skróciła się dramatycznie. Poza tym, gdy już się pojawiał, na ogół byłem na tyle zmęczony, że wysiłek intelektualny był ostatnim, czego chciałem. Dużo wygodniejsze i mniej wymagające okazywało się przeglądanie rozmaitych treści w internecie lub oglądanie filmów czy seriali. To bardziej pozwalało odreagować. W tym czasie niemal przestałem czytać książki. Brakowało czasu i chęci. Raz na jakiś czas jeszcze coś przeczytałem, ale było to bardzo rzadko i w wyjątkowych sytuacjach. Trochę poprawiłem też własne statystyki podczas wakacji, w trakcie których miałem jednocześnie przerwę od pracy. Generalnie jednak było słabo.

Aż w końcu w październiku ubiegłego roku zostałem magistrem i nagle okazało się, że mimo coraz większej ilości pracy zdarza mi się mieć trochę wolnego czasu. To jeszcze nie był przełomowy moment, ale ten nadszedł niedługo później. Przy okazji Bożego Narodzenia pojawiło się kilka dni spokoju i właśnie wtedy zacząłem czytać "Hardą". Nie szło mi jakoś wybitnie szybko, ale po trochu do celu. Gdy skończyłem jedną pozycję, zabrałem się za kolejną, a potem już jakoś poszło. Pomogło też to, że w ostatnim czasie sporo jeżdżę pociągami (służbowo i prywatnie), co daje dodatkowy czas na czytanie. Od Bożego Narodzenia zdążyłem więc przeczytać:

  • "Hardą" i "Królową" - niezwykle wciągający dwuksiąg autorstwa Elżbiety Cherezińskiej będący powieścią historyczną o Świętosławie, czyli siostrze Bolesława Chrobrego,
  • "Felixa, Neta i Nikę oraz Koniec Świata Jaki Znamy" - piętnastą część uwielbianego cyklu dla młodzieży opowiadającego o trójce nastolatków przeżywających niesamowite przygody (szkoda tylko, że od 15 lat chodzą oni do tej samej szkoły).
Możliwe, że po drodze była jeszcze jakaś inna książka, która mi umknęła. Ostatnio natomiast zacząłem czytać "Kłamcę", czyli powieść fantasy opowiadającą o Lokim i jestem bardzo ciekaw, co będzie dalej.

Oto ona.

Wychodzi nieco ponad 3 książki w pięć i pół miesiąca. Mało? Kiedyś bym tak twierdził, ale czasy się zmieniły. Teraz czytam niemal wyłącznie przy okazji wspomnianych podróży pociągiem i czasem przez chwilę wieczorem. W związku z tym uważam, że to całkiem przyzwoity wynik. Poza wszystkim: dużo lepszy niż w ostatnich latach.

Dorastanie sprawia, że czasem trzeba ograniczać rzeczy, które się kiedyś lubiło. Niekoniecznie znaczy to jednak, że od razu należy rezygnować z nich całkowicie. Może wystarczy zamknąć tę rzecz w wyznaczonym codziennie lub co tydzień czasie? Jeśli bowiem coś jest przyjemne, a do tego rozwijające, to chyba warto próbować utrzymać się przy tej rzeczy. Choć na moment, gdzieś między innymi zadaniami. Tak mi się przynajmniej wydaje.

A wy? Jak stoicie z czytelnictwem? A może jest coś innego, na co zaczęło brakować Wam czasu, ale chcielibyście do tego wrócić albo już wróciliście? Dajcie znać, jeśli chcecie.

Zostawiam Was z utworem na dziś, który nie jest nowy ani wybitny, ale ostatnio bardzo go polubiłem:


I to tyle. Życzę Wam dobrego popołudnia i tygodnia.

ENG:

Books. They broaden horizons. They show new worlds. They enable you to experience stories that are impossible to live. They teach, amuse, develop you. I used to read a lot. Until the end of the third year of studies, I was reading the books addictively. When I was eleven years old, I read Sienkiewicz's entire trilogy of my own free will. Up to high school I read all the obligatory books eagerly and then I gave up some of them, but only to have more time for more interesting positions. The library was one of my favorite destinations of walks.

And then came the adulthood. At my second-cycle studies I started studying extramurally and working at the same time. The amount of free time has shortened dramatically. Besides, even when it was appearing, I was usually tired enough that the intellectual effort was the last thing I wanted. A lot more convenient and less demanding was browsing various content on the internet or watching movies or series. It made it possible to rest. During this time, I almost stopped reading books. Time and willingness were lacking. Once in a while I have been reading something more, but it was very rare and only in exceptional situations. I also slightly improved my own statistics during the holidays, when I also had a break from work. Generally, however, it was poor.

Finally, in October last year, I became a master and suddenly it turned out that despite the increasing amount of work, I happen to have some free time. It was not a crucial moment yet, but it came soon after. On the occasion of Christmas, there were a few calm days and that's when I started to read "Harda". It did not go very fast, but step by step. When I finished one position, I started the next one, and then it went somehow. It also helped that recently I travel a lot with trains (both business and private trips), which gives me extra time to read. Since Christmas, I managed to read:
  • "Harda" and "Królowa" - two extremely addictive books by Elżbieta Cherezińska, being a historical novel about Świętosława, the sister of Bolesław Chrobry,
  • "Felix, Net and Nika and the End of the World We Know" - the fifteenth part of the beloved cycle for young people telling about three teenagers experiencing amazing adventures (it's a pity that they have been going to the same school for 15 years).
It's possible that there was another book on the way that I forgot about. Recently, however, I started to read "Kłamca", a fantasy novel about Loki and I am very curious to see what will happen next.

The outcome is a little over three books in five and a half months. Little? Once I would say so, but times have changed. Now I read almost exclusively on the occasion of the aforementioned journeys by train and sometimes a bit in the evening. Therefore, I think it's a pretty decent result. Apart from everything: much better than in recent years.

Growing up makes you sometimes have to limit things that you used to like. It does not necessarily mean, however, that you should give them up completely. Maybe it's enough to close this thing in a fixed amount of time on a daily or weekly basis? If something is pleasant and also developing, it is probably worth trying to keep up with this thing. At least for a moment, somewhere among other things and tasks. At least I think so.


And you? How do you stand with readership? Or maybe there is something else that you have been running out of time for, but would you like to come back or have you come back? Let me know if you want.

I leave you with a song for today, which is not new or outstanding, but recently I liked it. You can find it above.

And that's it. I wish you a good afternoon and a week.

niedziela, 2 czerwca 2019

Bajka dla dorosłych.

Fairy tale for grown-ups. [English version below.]

Powoli zbliżam się do końca piątego sezonu "BoJacka Horsemana". Jest duża szansa, że doskonale to znacie. Może jednak akurat przypadkiem nie wiecie, co to? To serial animowany na Netfliksie, który dzieje się w Hollywood w świecie, w którym zwierzęta i ludzie żyją dokładnie tak samo. Głównym bohaterem jest koń, który w latach 90. był gwiazdorem sitcomu. Lata później boryka się on z częściowym zapomnieniem przez publikę, uzależnieniem od alkoholu i innych używek, samotnością, nieumiejętnością nawiązywania głębszych relacji z innymi czy wspomnieniami z dzieciństwa pozbawionego jakiejkolwiek czułości ze strony rodziców. Brzmi dziwnie? Jest cudownie.

Dlaczego o tym piszę? Bo serial ten jest cudowny i uświadomiłem sobie, że wynika to chyba z tego, iż doskonale łączy on sprzeczności. Z jednej strony bowiem jest przezabawny. Kwestie dialogowe są napisane doskonale. Bohaterowie albo wręcz tryskają sarkazmem, albo są oszałamiająco dosłowni. Humor sytuacyjny, którego fascynujące życie gwiazd dostarcza w dużych ilościach, także trzyma poziom. Podobnie jest z licznymi grami słownymi. Z drugiej strony, jak wskazuje już opis głównego bohatera, spektrum poruszanych tematów jest bardzo poważne. Serial opowiada o nałogach, cierpieniu, alienacji, śmierci bliskich, rozwodach, niemożności posiadania dzieci czy próbach adopcji. Porusza tematy prób zrozumienia własnej aseksualności, uzyskania akceptacji innych czy odnalezienia biologicznej rodziny. Pokazuje, że rzadko kiedy jest tak, jak byśmy chcieli i nawet osiągnięty sukces niekoniecznie daje spodziewaną satysfakcję.

Powiększcie dla lepszego zrozumienia.

Inna płaszczyzna sprzeczności to absurd versus rzeczywistość. Mówimy bowiem o serialu, w którym wszystkie stworzenia mogą koegzystować, przyjaźnić się, a nawet wchodzić między sobą w związki, uprawiać seks i mieć dzieci. Nieważne, czy to ludzie, myszy, koty, psy, lisy, orki, konie, wieloryby czy hipopotamy. Nie ma to znaczenia. Poza tym pojawiają się motywy takie jak wyścig narciarski o tytuł gubernatora Kalifornii, wybudowanie mostu prowadzącego z kontynentu na Hawaje, podwodny festiwal filmowy czy Los Angeles zagrożone atakiem ogromnego spaghetti. Warto jednak zauważyć, że sporo z tych rzeczy wynika tylko z delikatnej hiperbolizacji zjawisk rzeczywiście występujących w naszej rzeczywistości. Wspomniane wyścig czy most to efekty normalnego amerykańskiego procesu legislacyjnego, odpowiednio prowadzonego przez lobbystów. Mechanizmy rządzące na przykład procesem adopcyjnym, przemysłem filmowym, geografia i zdarzenia historyczne także są bardzo zbliżone do naszej rzeczywistości. Pojawia się nawet część znajomych celebrytów, jak Andrew Garfield, Daniel Radcliffe czy Jessica Biel.

Wszystko to wymieszane sprawia, że dostajemy doskonały serialowy koktajl, trochę słodki, trochę kwaśny, który wypija się duszkiem i zaraz pragnie więcej. To produkcja, której nawet słabsze odcinki ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Wiele epizodów bawi się rozmaitymi konwencjami: są śledztwa, odcinek niemy, retrospekcje. Serial raczy nas też doskonałymi zawieszeniami akcji na koniec sezonów i odcinków: to na przykład zgony istotnych postaci, ujawnienia mrocznych tajemnic czy zaskakujące rozpoznanie syna przez matkę z demencją. To rzeczy, które sprawiają, że od razu chcesz wiedzieć, co dalej. Włączasz kolejny odcinek i... Dany temat wcale niekoniecznie jest kontynuowany. To znaczy jest, ale nie od razu. Akcja toczy się dalej i dopiero później niemal zapomniany wątek zadaje niespodziewany cios. Serial jest też niesamowicie konsekwentny. Rzeczy z pierwszego sezonu, nawet drobiazgi, potrafią mieć niesamowity wpływ nawet na sezon piaty. 

W efekcie dostajemy serial, który nie męczy, ale prawdziwie wciąga. Potrafi zdołować, ale i rozśmieszyć. Gdzieś tam zawsze jednak tkwi maleńka iskierka nadziei. Dlatego całym serduszkiem go polecam. Jeśli jeszcze nie widzieliście "BoJacka Horsemana", a rozglądacie się za nowym serialem albo nawet nie rozglądacie się, ale gdzieś go jeszcze wepchniecie w swój grafik, nie wahajcie się. Warto!

Utwór na dziś nie jest szczególnie zaskakujący. Posłuchajmy:


To chyba tyle. Oglądajcie. Trzymajcie się. Dobrego tygodnia.

ENG:

I am slowly approaching the end of the fifth season of "BoJack Horseman". There is a good chance that you know it perfectly well. However, maybe you do not know what it is? This is an animated series on Netflix that takes place in Hollywood in a world where animals and people live exactly the same. The main hero is a horse, who in the 90s was a sitcom star. Years later he struggles with partial oblivion by the public, addiction to alcohol and other drugs, loneliness, inability to establish deeper relationships with others and childhood memories deprived of any tenderness from parents. Sounds weird? It's wonderful.

Why am I writing about it? Because this series is wonderful and I realized that this is probably due to the fact that it perfectly combines contradictions. On the one hand, it is hilarious. The dialogues are written perfectly. The heroes are either gushing with sarcasm or they are stunningly literal. Situational humor, provided in large quantities by the fascinating life of the stars, also holds the level. Similarly with numerous word games. On the other hand, as the description of the main character already indicates, the spectrum of topics discussed is very serious. The series tells about addictions, suffering, alienation, death of loved ones, divorces, inability to have children or attempts to adopt. It addresses the topics of attempts to understand one's asexuality, obtaining acceptance of others or finding a biological family. It shows that it is rarely the way we want it to be and even the success achieved does not necessarily give the expected satisfaction.

Another level of contradiction is absurd versus reality. We are talking about a series in which all creatures can co-exist, be friends and even enter into relationships, have sex and have children. It does not matter if they are people, mice, cats, dogs, foxes, orcs, horses, whales or hippos. In addition, there are motives such as the ski race for the title of governor of California, building a bridge leading from the mainland to Hawaii, an  film festival underwater or Los Angeles threatened by the attack of huge spaghetti. It is worth noting, however, that many of these things result only from the delicate hyperbolization of phenomena actually occurring in our reality. The race or bridge mentioned are the results of a normal American legislative process, properly run by lobbyists. Mechanisms that govern, for example, the adoption process, the film industry, geography and historical events are also very similar to our reality. There are even some familiar celebrities, such as Andrew Garfield, Daniel Radcliffe or Jessica Biel.

Everything mixed up makes us get a perfect serial cocktail, a bit sweet, a bit sour. You drink it quick and then you want more of it. It is a production, which even weaker episodes are watched with real pleasure. Many episodes are playing with various conventions: there are investigations, a silent episode, flashbacks. The series also catches us with excellent suspensions of action at the end of seasons and episodes: examples are deaths of important figures, revealing dark secrets or astonishing son recognition by a mother with dementia. These are the things that make you want to know what's next. You turn on the next episode and ... The subject is not necessarily continued. Well, it is, but not immediately. The action goes on and then the almost forgotten thread deals an unexpected blow. The series is also incredibly consistent. Things from the first season, even trinkets, can have an amazing impact even on the fifth season.

As a result, we get a series that is not exhausting, but really draws you in. It can depress you, but also make you laugh. However, there is always a tiny spark of hope. That is why I recommend it with the whole heart. If you have not seen "BoJack Horseman" yet, and you are looking for a new series or you do not even look around, but you can find some time, do not hesitate. It is really worth it!

The song for today is not particularly surprising. Find it above and enjoy.

I think that's all. Take care and have a good week.