niedziela, 26 sierpnia 2018

Musi być coś więcej.

There has to be something more. [English version below.]

Dziś będzie krótko. Na początek anegdota:
Ten weekend spędziłem opłakując ze znajomymi fakt, iż nasz kumpel za dwa tygodnie zmieni stan cywilny. W pewnym momencie pojechaliśmy do Szczyrku, gdzie czekał na nas zarezerwowany dom. Cóż, z zewnątrz nie wyglądał szczególnie imponująco. Po wejściu do środka okazało się, że tam jest całkiem przytulnie, ale niemal ciasno. Wchodziło się wprost do średniej wielkości kuchni, z której strome schody wiodły na poddasze. Tam znajdowała się niewielka łazienka oraz mała przestrzeń wspólna, z której docierało się do dwóch maleńkich nisz sypialnych. Całość wyglądała całkiem okej, ale niezbyt spektakularnie.
Coś jednak w tym wszystkim nie pasowało. Coś ewidentnie było nie tak. Należało odkryć, co to takiego. Wyglądało to tak, jakby poddasze było większe niż parter, a to przecież nie mogło być prawdą. Szukałem, rozglądałem się, próbowałem zlokalizować wejście do pozostałej części parteru, ale nie dałem rady. Po krótkich poszukiwaniach poddałem się, uznając, że poradzimy sobie bez dodatkowej przestrzeni, a jest ona być może niedostępna z miejsca, w którym się znajdujemy (na przykład wchodzi się do niej od strony, do której nie mamy dostępu). Inni się jednak nie poddali i okazało się, że dodatkowo mamy do dyspozycji jeszcze całe mnóstwo przestrzeni, w tym dwa pokoje, dwie łazienki, aneks kuchenny i, co było istotne, drugą lodówkę. Tam musiało być coś, więc było.

Wspomniany, bardzo niepozorny dom.

Chodzi o to, że jeśli gdzieś coś powinno być, to warto tego dobrze poszukać. Tę myśl: "tam coś powinno być" można przełożyć na wszystko, od szukania zagubionej ładowarki do rozważań na temat duchowości i życia po śmierci. Trzeba dobrze poszukać. Gdy w pracy głowisz się nad zrobieniem czegoś i myślisz sobie "musi być lepszy/szybszy/łatwiejszy sposób", to pewnie jakiś jest. Po prostu go nie znasz. Gdy w escape roomie, chwytasz jakiekolwiek zamknięte pudełko i podejrzewasz, że w środku jest coś ważnego, to prawdopodobnie masz rację. Instynkt i doświadczenie mówią, że w escape roomie wszystko ma znaczenie.

Jeśli ma się choć cień podejrzeń istnienia czegoś (istotnego dla nas), warto naprawdę bardzo dokładnie to sprawdzić. Instynkt działa, jest częścią naszej natury i warto go słuchać. Oczywiście nie za wszelką cenę, wbrew zdrowemu rozsądkowi. I tyle.

Zostawiam Was z piosenką, w której zdecydowanie coś jest:


Dobrego wieczoru i tygodnia!

ENG:

Today's entry will be short. Let's start with an anecdote:
I spent this weekend mourning with friends the fact that our buddy will change his marital status in two weeks. At one point, we went to Szczyrk, where a reserved house has been waiting for us. Well, it did not look particularly impressive from the outside. After entering, it turned out that it was quite cozy, but nearly cramped. There was a medium-sized kitchen right behind the door. From there steep stairs led to the attic. There was a small bathroom, a small common space and two tiny sleeping niches. The whole thing looked quite okay, but not very spectacular.
 However, something did not fit in all this. Something was obviously wrong. It was necessary to discover what it was. It looked as if the attic was bigger than the ground floor, and that could not be true. I was looking around and trying to locate the entrance to the rest of the ground floor, but I did not manage. After a short search I gave up, considering that we would manage without additional space, and it is perhaps not accessible from the place where we were (for example, you should came in from the side to which we did not have access). Others, however, did not give up and it turned out that we have a lot more of space available, including two rooms, two bathrooms, a kitchenette and, what was important, a second fridge. There must have been something there, so it was. 

The point is that if something should be somewhere, it is good idea to persistently look for it. This thought: "something should be there" can be translated into everything, from looking for a lost charger to reflections on spirituality and life after death. You just need to look for carefully. When at work you are thinking about doing something hard or time consuming and you are saying to yourself "there must be a better / faster / easier way", then it probably is. You just do not know it. When in the escape room you grab any closed box and suspect that something important is inside, you probably are right. Instinct and experience say that everything matters in the escape room.

If you have at least a shadow of suspicion of existence of something (important to you), it is really good idea to check it out very carefully. The instinct works, it is part of our nature and it is worth listening to. Of course, not at all costs, against common sense, but still. And that's it.

I leave you with a song that definitely have "something" inside. You can find it above.

Have a good evening and week!

niedziela, 19 sierpnia 2018

Oh, znów to obejrzałem!

Oops!... I watched it again [English version below.]

Obcowanie z kulturą ma tendencję do nawrotów. Zadziwiająco często wraca się do czegoś, co się już zna. Pomijam muzykę, bo w jej przypadku to oczywiste. Dziwna byłaby sytuacja odwrotna, gdybyśmy słuchali jakiegoś utworu, stwierdzali, że jest świetny, ale potem już nigdy więcej do niego nie wracali. Jak jest natomiast z książkami, filmami czy serialami?

Różnie. Wczoraj wspominałem na moim facebookowym fanpage'u o serialu "Radiostacja Roscoe" (w oryginale "Radio Free Roscoe"). To kanadyjski serial dla młodzieży sprzed kilkunastu lat, który opowiada o grupce nastolatków zakładających nielegalną rozgłośnię radiową. Słyszeliście może? Oby. Co go wyróżnia? Niby nic, poza tym, że... Był super! Atmosfera, postaci, relacje między nimi -wszystko idealnie układało się w serial dla nastolatków. Poznałem też dzięki niemu kilka niezłych zespołów, choćby The Petit Project czy The Trews. Serial był tak super, że obejrzałem go ze 3 albo 4 razy w całości. Ostatnio nawet chyba w tym roku, w oryginalnej wersji językowej. To nie było problemem, bo polskie wersje jakiejś połowy tekstów mógłbym cytować z pamięci.

No dobrze, ale właściwie dlaczego poświęciłem ponad 17 godzin życia na obejrzenie znów tego samego? Przecież w tym czasie mógłbym poznać jakiś inny, zupełnie nowy, równie znakomity serial. Żyjemy w czasach Netflixa i Showmaxa (dziś premiera Rojsta - pierwszy odcinek już się ukazał!), więc ogrom seriali jest w zasięgu kilku kliknięć. Studia filmowe sypią pieniędzmi na nowe blockbustery jak nigdy wcześniej. Mniejsze produkcje też mają łatwiej, bo dystrybucja stała się czymś naprawdę prostym (Bogu dzięki za internet!). Także wśród książek mamy klęskę urodzaju, aczkolwiek ona jest permanentna. Niemożliwym jest przeczytanie wszystkich książek. Niemożliwym jest przeczytanie wszystkich dobrych książek. Ba, nie da się nawet przeczytać wszystkich książek, które subiektywnie mogą się nam spodobać. Jest ich po prostu za dużo, a cały czas powstają nowe. Przy tym kulturowym bogactwie jaki jest powód wracania do tego, co już się zna, gdy można przeznaczyć czas na coś nowego?

To, co właśnie czytam lub chcę przeczytać niebawem.

Cóż, najłtawiej powiedzieć, że to sentyment. Chęć poczucia się jak kiedyś, satysfakcja z tego, że wie się, co nastąpi za chwilę na ekranie lub kartach powieści. Ten mechanizm na pewno działa w przypadku mnie i "Radiostacji Roscoe", ale mamy też znacznie bardziej spektakularny przykład: Kevin w święta. Miliony Polaków co roku wracają do tego filmu. To nowa, świecka tradycja. Czysty sentyment.

Zdarzają się jednak także inne powody. Gdy zmienia się perspektywa, zmienia się sposób postrzegania utworu. Może to wynikać z jakiejś zmiany w życiu osobistym odbiorcy. Czytałem jakiś czas temu wypowiedź kogoś, kto uważał, że "Przyjaciele" to lepszy serial niż "Jak poznałem waszą matkę". Zmienił zdanie, gdy sam został ojcem. Według niego w "Przyjaciołach" dzieci były tylko dodatkiem, czasem wykorzystywanym na potrzeby fabuły, podczas gdy w "Jak poznałem waszą matkę" stanowiły ważny wątek, wręcz integralną część serialu. Podobny przypadek dotyczy sytuacji, w których opowieść dotyczy na przykład losów rodziny i z upływem czasu zmienia się postać, z którą się utożsamiamy, od pełnego energii dziecka do zgorzkniałego rodzica. Trochę smutne, ale tylko trochę, za to bardzo często prawdziwe.

Inna możliwość dotyczy głównie thrillerów, kryminałów itp., ale nie tylko. Chodzi o to, że przy pierwszym seansie czy czytaniu nie wiemy, co stanie się później i to ważny element budowania napięcia. Przy drugim podejściu tego już nie ma. Można za to skupić się na niuansach. Gdy znamy już rozwiązanie zagadki, nagle wiele scen nabiera sensu. Koronnym przykładem jest tutaj oczywiście "Podziemny krąg" ("Fight club"). Kto widział, ten wie. Podobnie wygląda to zresztą w każdym dobrym filmie sensacyjnym, choćby w najświeższym Mission Impossible: Fallout, gdzie zagadką jest tożsamość niejakiego Johna Larka. Ponowny seans może sprawić, że pomyśli się: "rzeczywiście, były poszlaki by odkryć prawdę, ale ich nie dostrzegłem".

Wracanie do treści, które się już zna, pozornie wydaje się więc marnowaniem czasu. W rzeczywistości jednak może być powodowane sentymentem lub sprawić, że lepiej zrozumie się fabułę lub konkretnych bohaterów. To jest nie do przecenienia.

A wy wracacie do rzeczy, które już znacie? Dajcie koniecznie znać. Zostawiam Was z piosenką wspomnianych The Trews:

Dobrego wieczoru i całego tygodnia!

ENG:

Enjoying the culture tends to relapse. Suprisingly often people come back to something they already know. I skip the music because it's obvious in its case. It would be a strange thing if we listened to a song, claimed it was great, but then would not come back to it anymore. How is it with books, movies or series?

Variously. Yesterday I mentioned on my facebook fanpage about the "Radio Free Roscoe". This is a Canadian series for youth from a dozen or so years ago, which is about a group of teenagers who set up an illegal radio station. Have you heard about it? Hope so. What distinguishes it? Nothing, except that ... It was great! The atmosphere, the characters, the relationship between them - everything went perfectly into a series for teenagers. Thanks to it I also got to know some awesome bands, like The Petit Project or The Trews. The show was so great that I watched it 3 or 4 times in full, recently, probably this year, in the original language version. It was not a problem, because now I am able to quote Polish versions of some half of the texts from memory.

Okay, but why did I devote more than 17 hours to watch the same again? After all, at this time I could get to know another, completely new, equally excellent series. We live in the times of Netflix and Showmax (today is the "Rojst" premier - the first episode is already there!), so the vastness of the various series is within a few clicks. Movie studios are pouring money into new blockbusters like never before. Smaller productions are also in a good situation, because the distribution has become something really simple (thank God for the Internet!). We also have a impressive selection of books, although it is permanent state. It is impossible to read all the books. It is impossible to read all the good books. Oh, you can not even read all the books that you might subjectively like. There are just too many of them, and new ones are being created all the time. With this cultural richness, what is the reason for coming back to what you already know, when you can devote time to something new?

Well, it's the simplest to say it's a sentiment. The desire to feel like it used to be, the satisfaction of knowing what will happen in a moment on the screen or in the pages of the novel. This mechanism certainly works for me and "Radio Free Roscoe", but we also have a much more spectacular example: Kevin during the Christmas. Millions of Poles return to this film every year. It is a new, secular tradition. Pure sentiment.

There are also other reasons, however. When the perspective changes, the perception of the piece of art changes. This may be due to some change in the personal life of the recipient. I read some time ago a statement from someone who believed that "Friends" is a better series than "How I met your mother". He changed his mind when he became a father himself. According to him, in "Friends" children were just an addition, sometimes used for the plot, while in "How I met your mother" they were an important element of the plot, even an integral part of the series. A similar case concerns situations in which the plot is about, for example, the story of the family and with the passage of time the figure we identify with changes from the child full of energy to the embittered parent. A bit sad, but only a bit and very often true.

Another possibility applies mainly to thrillers, detective stories, etc., but not only. The point is that during the first screening or reading we do not know what will happen later and this is an important element of building tension. With the second time, it is gone. Instead, you can focus on the nuances. When you know the solution to the puzzle, suddenly many scenes make sense. The crucial example here is of course the "Fight Club". Whoever saw this, understands it. Similarly, it works in every good sensational film, for instance in the most recent Mission Impossible: Fallout, where the mystery is the identity of a guy called John Lark. The re-screening may make you think: "indeed, there were clues to discover the truth, but I did not see them."

Going back to the content you already know seems to be a waste of time. In reality, however, it can be caused by sentiment or by the desire to better understand the plot or specific characters. This can not be overestimated.

Do you return to the things you already know? Let me know. I leave you with the song of the The Trews, which you can find above.

Have a good evening and and the good week!

niedziela, 12 sierpnia 2018

Od chwili do momentu.

From moment to moment. [English version below.]

Magik w piosence Paktofoniki "Chwile ulotne" śpiewał:
"Życie nasze składa się z krótkich momentów
 Cudownych chwil, czy przykrych incydentów"
Trudno się z tym nie zgodzić. Owszem, zdarzają się dłuższe, monotonne okresy, ale je zapamiętuje się niezbyt szczegółowo. Z tygodnia spędzonego na plaży można zapamiętać, że przez siedem dni leżało się na piasku. Łał, super. To ekscytujące i na pewno godne opowiadania za pięćdziesiąt lat:
"- Dziadku, i co robiliście w tych Złotych Piaskach czy tam Mielnie?
  - No... Leżeliśmy.
  - Aha."
 Imponujące. Nawiązując, oby już po raz ostatni, do mojego, kończącego się właśnie dziś urlopu: wczoraj rano wróciłem z półspontanicznego wypadu do Wilna. Do stolicy Litwy dotarliśmy łącząc transport kolejowy i autostop. Wracaliśmy już w bardziej zorganizowany sposób, za to z długimi przestojami. Cały wyjazd był bardzo przyjemny. Są jednak pojedyncze punkty, które zapamiętam szczególnie.


Należy do nich sytuacja, gdy przez dobre kilkadziesiąt kilometrów wiózł nas kierowca, który prowadził, ujmując rzecz eufemistycznie, bardzo dynamicznie. Tuż przed tym, zanim wysiedliśmy z jego pojazdu, okazało się, że spędził on piętnaście lat w więzieniu i wyszedł z niego dopiero pół roku wcześniej. Robi wrażenie? Na nas zrobiło spore, bo piętnaście lat to nie byle co. Zapamiętam tę sytuację bardzo dobrze, w tym to, że kierowca ten był jednak całkiem sympatyczny i litościwie nie powiedział nam tego już na początku podróży. To na pewno dodałoby jej dodatkowych emocji.


Inna rzecz: już w Wilnie, zwiedzając Basztę Giedymina, dowiedziałem się o przedsięwzięciu zwanym Bałtyckim łańcuchem. To imponujące, jak masa ludzi z trzech różnych krajów potrafiła się zmobilizować, by wspólnie coś pokazać. Doczytajcie, bo warto.

Zarzecze, Wilno.

Ostatnia chwila: wieczór, nieduży pub na terenie Zarzecza, zabytkowej dzielnicy Wilna, nazywanej tamtejszym Montmartre. Ludzi sporo i wygląda na to, że połowa z nich to dobrzy znajomi barmana. Piję piwo pszeniczne, czekam na kumpla. Jest pięknie. Mniej więcej naprzeciwko mnie siedzi polska, czteroosobowa rodzina. Nagle ojciec wstaje, podchodzi do mnie i wskazując na moją koszulkę pyta, czy w tym roku także byłem na Woodst... Eh, na Pol'and'Rocku. Potwierdzam. Mówi, że oni byli chyba dwa lata temu i że w tym roku wystraszyły ich upały. Pyta jak było. Rozmawiamy przez chwilę. Tego się zupełnie nie spodziewałem. 

Tak się toczą wyjazdy i zwykłe życie. Od chwili do momentu. Przed, po i pomiędzy wymienionymi były też inne, ale ten post to przecież nie relacja z wyprawy. Ważne jest to, że zdarzeń ogółem, a zatem i chwil wartych zapamiętania jest więcej, gdy działamy aktywnie, robimy coś i dajemy im szansę się zdarzyć. Przy leżeniu tak się nie da.

A Ty dajesz momentom możliwość zaistnienia? Z czego składa się Twoje życie? Co zapamiętasz? Zostawiam Was z tymi pytaniami, a także z cudowną piosenką:


Dobrego tygodnia!

ENG:

Polish rapper Magik in the song by Paktofonika "Fleeting moments" sang something like:
"Our life consists of short moments
 Wonderful moments or unpleasant incidents"
It is hard to disagree. Yes, there are also longer, monotonous periods, but they are remembered not very precisely. After a week spent on the beach, you can remember the laying on the sand for seven days. Wow, awesome. It's exciting and certainly worthy of a story in fifty years from now:
"- Grandfather, and what have you been doing in these Golden Sands or Mielno?
  - Well ... We were lying down.
  - Oh."
Impressive. Hopefully for the last time refering to my leave, which ends today: yesterday morning I returned from a semi-spontaneous trip to Vilnius. We reached the Lithuanian capital by combining rail transport and hitchhiking. We were returning in a more organized way, but with long downtimes. The whole trip was very pleasant. However, there are individual points that I will remember especially.

One of them is the situation when, for a good few dozen kilometers we traveled with a driver, which led, saying euphemistically, very dynamically. Just before we got out of his vehicle, it turned out that he spent fifteen years in prison and left it only six months earlier. Does it make an impression? It was huge thing for us, because fifteen years is a lot. I will remember this situation very well, including the fact that the driver was quite nice and he did not tell us this at the beginning of the journey. That would certainly add extra emotions to it.

Another thing: already in Vilnius, visiting the Gediminas' Tower, I learned about the project called the Baltic Chain. It is impressive how the mass of people from three different countries was able to mobilize to show something together. Read about it because it's worth it.

The last moment: an evening, a small pub in the area of Zarzecze, a historical district of Vilnius, called the local Montmartre. There are a lot of people and it looks like half of them are good friends of the bartender. I drink wheat beer, while waiting for a friend, and more or less in front of me sits a Polish family of four. Suddenly a father gets up, approaches me and, pointing to my t-shirt, asks if this year I also took part in Woodst ... Eh, Pol'and'Rock festival. I confirm. He says they were probably two years ago and that they got scared of heat this year. He asks how it was. We talk for a moment. I did not see that coming.

This is how trips and ordinary life go. From moment to moment. There were also other before, after and between the mentioned, but this post is not a report from the trip. The important thing is that there are more events in total, and therefore the moments worth remembering, when we act actively, do something and give them a chance to happen. It is impossible to do when only lying down.

And do you give the moments possibility to occur? What does your life consist of? What will you remember? I leave you with these questions and also with a wonderful song, which you can find above.

Have a nice week!

niedziela, 5 sierpnia 2018

Odpoczynek od odpoczynku?

Relax from relax? [English version below.]

Wróciłem dzisiaj nad ranem z Woodst... Z festiwalu Pol'and'Rock. Na tym festiwalu wszyscy byli pierwszy raz, ale tak naprawdę poza nazwą nic się nie zmieniło. To stary, dobry Woodstock. W rzeczywistości więc wziąłem udział w tym festiwalu już po raz siódmy. W ten sposób upłynął pierwszy tydzień mojego urlopu. Czy odpocząłem?

Psychicznie na pewno. Spotkałem się z bardzo dobrymi znajomymi, znajomymi, których widuję tylko tam, znajomymi, których nie widziałem od bardzo dawna, a także poznałem sporo nowych, cudownych ludzi. Poza tym posłuchałem stand-upu na żywo, wziąłem udział we wspaniałych koncertach, kąpałem się w kanale (w którym zgubiłem klapka), ale przede wszystkim chłonąłem wspaniałą atmosferę wolności. Woodst... Pol'and'Rock to wolność. To widać na każdym kroku. Możesz wszystko. Piękne jest to, że budzi to w ludziach głównie pozytywne cechy. Najlepszym przykładem są ludzie, którzy przy ponad trzydziestostopniowych upałach swoje spryskiwacze z wodą poświęcali na oblewanie nią i schładzanie obcych ludzi, zamiast chować ten deficytowy towar dla siebie.

Tak było!

Teraz pora na drugi tydzień urlopu. Jeśli czytaliście poprzedni wpis, wiecie, że wstępny plan był taki, że jutro rano wyjadę samotnie w stronę polskiego morza. To chyba już nie do końca aktualne. Wyjadę we wtorek, to raz. Możliwe, że nie sam, to dwa. Niewykluczone też, że nieco zmieni się kierunek podróży. W każdym razie będę chciał zobaczyć coś nowego, coś przeżyć, może kogoś poznać. Zakładam, że kilka dni upłynie mi w trasie. To także będzie oczyszczające dla mojej psychiki.

A co z wypoczynkiem fizycznym? Tu nie jest tak różowo. Podczas festiwalu upały, ograniczona ilość snu i fakt, że wszędzie było daleko i każdego dnia trzeba było sporo przejść sprawiły, że pod tym względem jestem dość zmęczony. Podróże zaplanowane na kolejny tydzień wcale nie poprawią tej kwestii.

Tyle tylko, że to nic takiego. Pracuję umysłowo, przed komputerem. Raczej nie ma w tym wysiłku fizycznego. Czasem jest tylko niedobór snu. Aktywny wypoczynek jest więc tym, co jak najbardziej ma sens w moim przypadku. Chodzi o to, by zresetować umysł, odciąć się od wszystkiego, wyluzować. Mogą mnie boleć nogi, mogę być niewyspany, bo z tymi rzeczami do pewnego stopnia nie będę się musiał zmagać, gdy wrócę do pracy. Praca będzie odpoczynkiem od odpoczynku, a przynajmniej od jego niedogodności. Strefa fizyczna i psychiczna są tutaj jak najbardziej do rozdzielenia. Nie muszę dbać o jedno i drugie naraz, bo obszary te nie są zazwyczaj tak samo obciążone.

A wy? Chcecie jednocześnie odpocząć fizycznie i psychicznie czy rozdzielacie jedno od drugiego? Napiszcie, jeśli chcecie. W międzyczasie zostawiam Was z piosenką zespołu, na koncercie którego nie byłem, ale usłyszałem fragment tego występu wędrując gdzieś podczas festiwalu Pol'and'Rock. O, proszę:


Dobrego tygodnia!

ENG:

Today in the morning I came back from Woodst... From the Pol'and'Rock festival. Everyone was for the first time at this festival, but in fact, nothing has changed except the name. It's old, good Woodstock festival. So, in fact, I took part in this festival for the seventh time. In this way, the first week of my leave has passed. Have I rested?

Mentally for sure. I met with very good friends, friends whom I see only there, friends that I have not seen for a long time, and also met a lot of new, wonderful people. Besides, I listened to the stand-up live, I took part in great concerts, I bathed in the channel (in which I lost a flip-flop), but above all I absorbed the wonderful atmosphere of freedom. Woodst ... Pol'and'Rock is freedom. It can be seen at every step. You can do anything. The beautiful thing is that it makes people mostly positive. The best example are people who, with more than thirty degrees of heat, devoted their sprinklers with water to showering and chilling strangers, instead of hiding this scarce goods for themselves.

Now it's time for the second week of the leave. If you read the previous entry, you know that the initial plan was that tomorrow morning I would go alone to the Polish sea. This is probably not entirely up to date. I will leave on Tuesday, once. Maybe not alone, it's two. It is also possible that the direction of travel will change slightly. In any case, I want to see something new, experience something, maybe meet someone. I assume that I will spend this few days on the road. It will also be cleansing for my psyche.

And what about physical rest? It's not so good here. During the festival, the heat, limited amount of sleep and the fact that everything was far away and every day you had a lot of walking made me tired in this respect. Journey planned for the next week will not improve this issue at all.

Well, thing is that it is nothing. I work mentally, in front of a computer. Rather, there is no physical effort in it. Sometimes there is only lack of sleep. Active recreation is therefore what makes sense in my case. The idea is to reset the mind, cut off everything, relax. My legs may hurt, I may be sleepy, because with these things I will not have to struggle to some extent when I return to work. Work will be a rest from rest, at least from its inconvenience. The physical and psychic zones are here absolutely separatable. I do not have to take care of both at once, because these areas are usually not as burdened at the same time.

And you? Do you want to rest physically and mentally at the same time or do you separate one from the other? Write, if you like. In the meantime, I leave you with the song of the band, whose performance I heard only partly, wandering somewhere during the Pol'and'Rock festival. You can find it above.

Have a nice week!