niedziela, 24 lutego 2019

Skąd to się tu wzięło?

Where did it come from? [English version below.]

Miewacie może tak, że coś jest jakąś tam częścią waszego życia, mniej lub bardziej ważną, na pewno jednak naturalną, stałą, ale w sumie to nie wiecie nawet, kiedy się to zaczęło? Może to być jakaś pasja, zwyczaj, powiedzenie, muzyka, ulubiony film czy cokolwiek innego. To nieważne. Chodzi o to, że coś teraz jest stałym elementem waszej rzeczywistości, ale choćbyście nie wiadomo jak bardzo próbowali przypomnieć sobie, skąd to się wzięło, nie dacie rady. To po prostu jest i już.

U mnie dobry przykład to Angus & Julia Stone. To australijskie rodzeństwo grające... Indie/folk/pop? Chyba, ale pewien nie jestem. To zresztą nieważne. Ważne, że urzekają mnie swoją muzyką. W zeszłym roku byłem na ich koncercie w warszawskiej Stodole, na ostatanie Boże Narodzenie dostałem ich płytę, mogę ich słuchać godzinami, a w sumie nie wiem nawet, kiedy się to zaczęło. Zastanawiam się nad tym, bo w zasadzie nikt z moich bliskich znajomych raczej ich nie słucha. Nie jest więc chyba tak, że ktoś mi ich polecił. W takim razie może to algorytmy Spotify'a albo YouTube'a? To najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie, ale chyba nieweryfikowalne. Pamiętam jedynie, że najpierw słuchałem tylko kilku piosenek tego zespołu, potem liczba ta stale się zwiększała, a teraz trudno o dzień, w którym nie słucham ich choć przez chwilę. Skąd jednak wzięły się te pierwsze utwory? Nie mam pojęcia.

A koncert był piękny...

Chciałem napisać, że to w gruncie rzeczy nieistotne. Że nie ma znaczenia, skąd się coś wzięło. Ważne, że jest i sprawia nam radość albo wkurza nas. Jeśli to pierwsze, to wszystko jest w porządku. Jeśli drugie, to trzeba się od tego jak najszybciej odciąć i tyle. Prosta sprawa. Nie ma sensu zastanawianie się nad pochodzeniem pojedynczych elementów naszego życia.

Doszedłem jednak do wniosku, że wcale tak nie jest. To, w jaki sposób pojawiła się pasja, powiedzenie, nawyk czy ulubiony wytwór kultury, ma znaczenie. Jeśli bowiem mówimy o czymś, co odbieramy pozytywnie, przypomnienie sobie genezy tego może sprawić, że odkryjemy kolejne, podobne rzeczy. Jeśli w jakiś sposób poznaliśmy wspaniały zespół muzyczny, możemy podobnie odkryć kolejne. Jeśli pokochaliśmy jakiś sport, może spodoba nam się także inny, podobny. I odwrotnie, jeśli utknęło nam w głowie jakiś głupie, powoli coraz bardziej nienawidzone powiedzonko lub zmagamy się z irytującym nawykiem/uzależnieniem, zrozumienie jego genezy może pomóc w wyplenieniu go. Tak mi się przynajmniej wydaje. Przecież zadanie sobie pytania "Dlaczego zacząłem tak robić/mówić?" i udzielenie odpowiedzi na nie może pomóc też w odpowiedzeniu na pytanie: "Dlaczego mogę przestać?". 

Może warto więc od czasu do czasu zatrzymać się na moment i pochylić się nad jakimś szczegółem ze swojego życia? Spojrzeć na spokojnie na pojedynczy element swojej codzienności i zadać sobie pytanie: "Skąd się to tu właściwie wzięło?". Potem warto zastanowić się, czy to dobre, czy złe i na tej podstawie podjąć odpowiednie działania. To takie poprawianie swojej rzeczywistości małymi krokami. Chyba warto spróbować.

I to tyle dzisiejszego gdybania. Zostawiam Was, w zaistniałej sytuacji nie mając za bardzo wyboru, z cudownym utworem Angusa & Julii Stone. Posłuchajcie: 


To by było na tyle. Dobrego popołudnia, wieczoru, tygodnia!

ENG:

Does it happen to you that something is a part of your life, more or less important, certainly natural, permanent, but you do not even know when it started? It can be some passion, habit, sayings, music, favorite movie or anything else. It's not important. The point is that something is now a constant part of your reality, but you cannot remind yourself where it came from. It is already here.

For me, a good example is Angus & Julia Stone. They are siblings froms Australia playing... Indie / folk / pop? I guess so, but I'm not sure. It does not matter, anyway. It's important that they captivate me with their music. Last year I was at their concert in Warsaw's Stodola, and last Christmas I got their CD, I can listen to them for hours, and I do not even know when it started. I wonder about it, because basically no one from my close friends really listens to them. So it is not like someone recommended them to me. In that case, maybe it's Spotify or YouTube algorithm? This is the most probable explanation, but probably unverifiable. I only remember that at first I listened to only a few songs of this band, then the number was constantly increasing, and now it is difficult to have a day when I do not listen to them for at least a moment. Where did these first songs come from? I have no idea.

I wanted to write that it was basically irrelevant. That it does not matter where it came from. It is important that it is and makes us happy or annoys us. If it's the first case, it's all right. If the second one, you have to cut yourself off as soon as possible. A simple matter. There is no point in thinking about the origin of individual elements of our lives.

However, I came to the conclusion that it is not like that. The way the passion, sayings, habit or favorite product of culture has appeared in our lives is important. If we are talking about something that we like, remembering the genesis of it can make us discover other similar things. If we've somehow got to know a great music band, we can similarly discover more of them. If we've loved some sport, maybe we'll like another, similar one. And vice versa, if we have stupid, more and more hated saying  stuck in our heads or we are struggling with an irritating habit / addiction, understanding its genesis may help to eradicate it. At least I think so. After all, asking yourself the question "Why did I start doing / saying this?" and answering it can help in answering the question: "Why can I stop?".

Perhaps it is worth to stop for a moment and bend over some detail from your life? Look calmly at the single element of your everyday life and ask yourself: "Where did this come from?" Then it's worth considering whether it's good or bad and take appropriate action on that basis. It's just improving your reality in small steps. I think it's worth a try.

And that is all for today. I leave you, not having much choice, with the wonderful song of Angus & Julia Stone. You can find it above.

And that's it. Have a good afternoon, evening, week!

niedziela, 17 lutego 2019

Nic mądrego.

Nothing wise. [English version below.]

Uprzedzam to nawet nie jest pełnoprawny wpis tylko kilka zdań, bo nie ma czasu na więcej. Nie ma go, bo realizowany jest właśnie szalony pomysł. W sobotę późnym wieczorem wyjazd do Kłodzka, dojazd na miejsce w nocy i powrót zapewne w niedzielę po południu. Zapewne, bo z braku czasu piszę te słowa z wyprzedzeniem, już w piątek.

No dobrze, ale po co i dlaczego takie wariactwo? Dwa słowa: narty i przyjaciele. Te pierwsze to mój ukochany sport, na który niestety nie mam obecnie prawie wcale czasu (zima to u mnie czas wytężonej pracy). Dwa lata temu nie pojeździłem ani dnia, rok temu dzień i trochę, a w tym sezonie póki co tylko jeden dzień. Gdy więc napisał do mnie kumpel z propozycją niedzielnego wyjazdu na jeden dzień na narty, nie mogłem odmówić. Nieważne okazało się zmęczenie, dużo rzeczy do zrobienia, problemy logistyczne itd. Narty to narty!

A czemu akurat Kłodzko? Tu powodem są przyjaciele. Niedługo po kumplu napisała do mnie kumpela z pytaniem, czy nie odwiedzimy jej i jej chłopaka właśnie w tym mieście (pracuje tam). Ponieważ nie widziałem się z nimi od ponad dwóch miesięcy, zdążyłem się stęsknić. Rzeczywistość jest taka, że z przyjaciółmi widuję się rzadko. Albo dokądś wyjechali, jak akurat ci, albo  po prostu codzienność nie pozwala na zbyt częste spędzanie ze sobą czasu. Wobec tego każda okazja do spotkania z przyjaciółmi jest cenna. Zależało mi więc na tym, żeby połączyć te dwie rzeczy - bo przecież blisko Kłodzka także można jeździć na nartach.

Narty i przyjaciele...

Dwie rzeczy, przez które tkwimy w tym szalonym pomyśle. Ale wiecie co? Gdybym miał podejmować decyzję jeszcze raz, zapewne byłaby taka sama. A co dla Was jest ważne? Co jest ważniejsze nawet od odpoczynku?

Zostawiam Was z tym pytaniem oraz z takim oto pięknym utworem:



Dobrego tygodnia!

ENG:

I warn you it is not even a full entry, only a few sentences, because there is no time for more. It is lacking, because a crazy idea is being implemented at the moment. On Saturday late in the evening a trip to Kłodzko, getting to the place at night and returning probably on Sunday afternoon. Probably, because for lack of time I write these words in advance, already on Friday.

Okay, but why bother with such a trip? Two words: skiing and friends. The first is my beloved sport, for which unfortunately I have almost no time at all (winter is my time of hard work). Two years ago I did not ski a day, a year ago a day and a little, and in this season only one day till now. So when my pal wrote to me with a proposal to go skiing for one day on Sunday, I could not refuse. Fatigue, a lot of things to do, logistical problems, etc. did not matter. Skiing is skiing!

And why Kłodzko? Here the reason is friends. Soon after that one friend, another one wrote to me asking if we would visit her and her boyfriend in this town (she works there). Because I have not seen them for more than two months, I missed them. The reality is that I see my friends rarely. They spend most of their lives somewhere else (just like those) or simply everyday life does not allow us to spend time together too often. Therefore, every opportunity to meet friends is valuable. So I wanted to combine these two things - because you can also ski near Kłodzko.

Skiing and friends... Two things, because of which we're stuck with in this crazy idea. But you know what? If I had to make a decision again, the effect would probably be the same. And what is important to you? What is more important than a rest?

I leave you with this question and with this beautiful song. which you can find above.
Have a nice week!

niedziela, 10 lutego 2019

Zagubiony piórnik.

A lost pencil case. [English version below.]

Mniej więcej półtora roku temu brałem udział w firmowym szkoleniu na Mazurach. Któregoś popołudnia czy wieczoru wybrałem się do pobliskiej Biedronki po... Cóż, nie czarujmy się, po alkohol. W sklepie zauważyłem jednak także kosztujący dosłownie kilka złotych zestaw przyborów szkolnych, na który składały się: papierowy notes, linijka, temperówka, gumka, ołówek, klips do papieru, a także metalowy piórnik. Co ważne, zestaw w całości zdobiony był motywami z nowej trylogii "Gwiezdnych wojen". Nie oparłem się pokusie zakupu, bo pakiet ten urzekł mnie zupełnie. Przemówił do mnie zwłaszcza piórnik, o którym pomyślałem, że będę go zabierał do pracy i stanie się dla mnie swoistym wentylem bezpieczeństwa, elementem nieco rozładowującym napięcie, ciągłą powagę, noszenie garnituru itd.

Plan był dobry, ale niedługo po szkoleniu piórnik wraz z całą zawartością gdzieś mi się zawieruszył i za nic nie potrafiłem go znaleźć. Notes nie zniknął, ale nie widziałem w nim pocieszenia z uwagi na jego mniejszą wartość praktyczną. Przyszedł jednak ostatni piątek. Właśnie przedwczoraj, szukając czegoś zupełnie innego, zupełnie niespodziewanie znalazłem ów piórnik wraz z całą zawartością. Okazało się, że całe ostatnie półtora roku przeleżał on w reklamówce z pakietem rzeczy do prowadzenia sesji D&D, którą podczas tamtego szkolenia poprowadziłem tylko raz, ale już w Warszawie. Przez cały ten czas piórnik leżał bezpiecznie między moimi notatkami, kośćmi i podręcznikami do gry i innymi tego typu rzeczami. Teraz go znalazłem. Kylo Ren i szturmowcy spojrzeli na mnie groźnie zza swych masek, a ja autentycznie się ucieszyłem.

A oto sprawca całego zamieszania...

Wyciągam z tej średnio fascynującej anegdoty to, że choć wydawało się, że coś jest już na zawsze stracone, niespodziewanie wróciło to do mnie. To krzepiące, zwłaszcza w kontekście mojej okropnej tendencji do gubienia wszystkiego, która to trwa przynajmniej od podstawówki. Czapki i rękawiczki nie mają ze mną szans, a żywot słuchawek, kabelków, przejściówek itd. jest niewiele lepszy. Tak już mam.

To, co teraz napiszę,  jest niebezpiecznie bliskie banału. Trudno. Myślę, że tę krzepiącą myśl na temat niespodziewanych powrotów, znalezień itd. można przenieść z przedmiotów także na rzeczy niematerialne. Przyjaźnie, które kiedyś były najsilniejsze na świecie, a z czasem osłabły, czasami, jeśli los się odpowiednio potoczy, mogą powrócić. Przecież jeśli kiedyś z jakiegoś powodu spędzanie z kimś czasu było takie wspaniałe, to istnieje szansa, że może znów takie być. Podobna rzecz dotyczy pomysłów itd. Wiele razy miałem w głowie koncepcję jakiegoś wpisu na bloga, opowiadania, fabuły, wiersza czy czegokolwiek innego, która potem gdzieś mi uciekała. Owszem starałem się zapisywać te pomysły, a przynajmniej słowa klucze, ale nie zawsze się to udawało. I choć często moje idee przepadały, to jednak niektóre z nich czasem wracały. Pojawiała się myśl: "O, a przecież miałem taki pomysł...". To w ogóle chwila podwójnego triumfu, bo wówczas nie dość, że koncepcja wraca, to jeszcze można na nią spojrzeć świeżym okiem.

I tak może być ze wszystkim. Nawet marzenia z dzieciństwa nie są do końca stracone. Ktoś z Was chciał być astronautą? Okej, pewnie macie na to małe szanse, ale... Możecie jeszcze stać się tak bogaci, że lot w kosmos po prostu sobie wykupicie. Bo, w zasadzie, dlaczego nie? Chcieliście zwiedzić cały świat? W każdej chwili możecie spróbować. Wystarczy, że taki pomysł ponownie zapuka do waszych głów.

Naprawdę wiele rzeczy, pozornie na zawsze utraconych, może powrócić w najmniej spodziewanym momencie. Nie mówię, że wszystkie. Oczywiście, że nie. To bzdura. Nie warto jednak tracić nadziei.

Skomentujcie, wypowiedzcie się, jeśli chcecie. Będzie mi bardzo miło. Tymczasem zostawiam Was z tym cudownym, urzekającym, pięknym utworem:


Dobrego popołudnia, wieczoru, tygodnia!

ENG:

About a year and a half ago I was taking part in a company training in Masuria. One afternoon or evening, I went to a nearby Biedronka store for ... Well, let's face it, for alcohol. However, in the shop I also noticed a set of school supplies, costing literally a few zlotys, which consisted of a paper notebook, a ruler,  a pencil sharpener, an eraser, a pencil, a paper clip, and a metal pencil case. Importantly, the set was entirely decorated with motifs from the new Star Wars trilogy. I did not resist the temptation to buy, because this package charmed me completely. I was particularly interested in the pencil case, about which I thought that I would take it to work and it would become a kind of safety valve for me, an element reducing tension related to constant seriousness, wearing a suit, etc.

The plan was good, but soon after the training, the pencil case, along with all the content, got lost and I could not find it. The notebook has not disappeared, but I have not seen consolation in it because of its lower practical value. However, last Friday came. Just the day before yesterday, looking for something completely different, I quite unexpectedly found the pencil case with all the content. It turned out that it spent the entire last year and a half in a plastic bag with a package of things to run a D&D session, which during that training I conducted only once, but already in Warsaw. Throughout the whole time, the pencil case was safe between my notes, dices, textbooks and other such things. I found it now. Kylo Ren and the stormtroopers looked at me threateningly from behind their masks and I was genuinely happy.

From this medium fascinating anecdote I draw the conclusion that although it have seemed that something was lost forever, it unexpectedly returned to me. It's reassuring, especially in the context of my horrible tendency to lose everything. This lasts at least from elementary school. Hats and gloves do not have a chance with me, and the life of headphones, cables, adapters, etc. is not much better. That's me.

What I am going to write now is dangerously close to banality. Well, whatever. I think that this reassuring thought about unexpected returns, findings, etc. can be transferred from objects to intangible things. Friendships, which were once the strongest in the world, but with time weakened, sometimes, if the fate goes in a particular way, may come back. After all, if once for some reason spending time with someone was so great, there is a chance that it could be like that again. A similar thing applies to ideas, etc. Many times I had in my mind the concept of an entry on a blog, a story, plot, poem or anything else that later escaped me somewhere. Yes, I tried to write down these ideas, or at least some key words, but it was not always possible. And although my ideas were often lost, some of them eventually came back. There was a thought: "Oh, and I had that idea ...". It is a moment of double triumph, because then it is not only that the concept comes back, but you can additionally look at it with a fresh eye.

And so it can be with everything. Even childhood dreams are not lost. Someone of you wanted to be an astronaut? Okay, you probably have a small chance, but ... You can still get so rich that you will just buy a flight into space. Because, in principle, why not? Did you want to explore the whole world? You can try it anytime. It's enough that such an idea will knock on your heads again.

Really many things, seemingly lost forever, can return in the least expected moment. I do not say that all of them can. Of course not. It's nonsense. However, it is never worth losing hope.

Comment, say something, if you want. I would be really glad. In the meantime, I leave you with this wonderful, charming, beautiful song, which you can find above.

Have a nice afternoon, an evening, a week!


niedziela, 3 lutego 2019

Zrób sobie przerwę.

Take a break. [English version below.]

Ostatnie tygodnie to dla mnie czas dużej ilości pracy. 8h dziennie u klienta to był raczej wyjątek niż standard, a do tego dochodziły kolejne godziny przepracowane wieczorami w domu, a także dokańczenie różnych rzeczy w weekendy. To utrzyma się zresztą przez kolejne tygodnie, a nawet miesiące. Taka praca i pora roku. 

To konieczność i wszyscy o tym wiedzą. Tyle tylko, że nie można przepracowywać się bez przerwy. Inaczej kiedyś człowieka trafiłby po prostu szlag. Dlatego czasem trzeba odpuścić. Powiedzieć sobie: dziś nie siedzę w nadgodzinach. Wyluzować. Niedawno byłem na delegacji. Każdy z zespołu miał sporo roboty - jedni pracowali nad rzeczami z tego wyjazdu, inni kończyli jakieś sprawy z poprzedniego tygodnia. A jednak stwierdziliśmy, że nie można przez cały tydzień siedzieć w hotelu i pracować. Trzeba się z tego wyrwać choć na moment. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy i dziarsko pomaszerowaliśmy na kręgle. Pozwoliliśmy sobie na godzinny odpoczynek (bardziej dla mózgu niż dla ciała), bo i tak wcześniej i później tego dnia pracowaliśmy.

W zeszłym tygodniu było podobnie. Nadal miałem sporo pracy, choć akurat troszeczkę mniej. Stwierdziłem więc, że życie jest po to, żeby żyć i w środę poszliśmy z Lubą Mą na randkę. Kolacja, kino i światła miasta. Dzień później miałem już dylemat. Byłem umówiony z kumplem na wieczór, na Bitwę Piwowarów w katowickiej Absurdalnej. To impreza, w ramach której 5 browarów domowych prezentuje piwo swojej produkcji w określonym stylu, a publiczność wybiera 2 najlepsze z nich. Bardzo chciałem wziąć w tym udział, ale wracając z pracy do domu stwierdziłem, że nie dam rady, bo mam sporo do zrobienia. Zadzwoniłem więc do kumpla i poinformowałem go o tym. A potem zacząłem myśleć. Zwłaszcza o tym, że praca to nie wszystko. 10 minut później byłem już w domu i znów zadzwoniłem do kumpla, tym razem z informacją, że jednak się spotkamy.

Najlepsza decyzja. Spędziłem w pubie jakieś dwie godziny, odrywając myśli od Excela, dokumentacji i tak dalej. I tak pracowałem w domu tego dnia, godzinę przed wyjściem i godzinę po powrocie. Przynajmniej nie był to jednak ciągły maraton. Dzięki temu po tej przerwie można było na część spraw spojrzeć na świeżo. To pomogło. W ostatecznym rozrachunku i tak musiałem zrezygnować z czegoś innego tego dnia, ale przynajmniej nie było to spotkanie z kumplem.

Różne sposoby na przerwę...

To nieszczególnie odkrywcze, ale nie można tylko pracować. To znaczy: można, ale nic dobrego z tego nie wyniknie. Może osiągnie się sukces, ale okupiony wyczerpaniem nerwowym. Praca nie jest przecież sensem życia. Jest środkiem do osiągania innych rzeczy. Owszem, może być najważniejszą rzeczą, jeśli jest jednocześnie czyjąś pasją. Nie czarujmy się jednak, to rzadkość. I nawet nie chodzi o to, że większość ludzi nie znosi swojej działalności zarobkowej. Ja na przykład bardzo lubię swoją pracę. Lubię:

  • ludzi, którzy ze mną pracują, 
  • to, że cały czas uczę się czegoś nowego, 
  • fakt, że często jest wyzwaniem, wymagając wymyślenia lub zaplanowania czegoś,
  • to, że poznaję mnóstwo ludzi, biznesów, rozwiązań,
a także wiele innych rzeczy. Nie zmienia to jednak faktu, że wolę spędzić czas z przyjaciółmi lub z miłością mojego życia niż dziesiątą czy jedenastą godzinę ślęczeć przed komputerem nad dokumentacją. I rozumiem, że czasem to konieczność. Rozumiem też jednak to, że nie da się tak bez przerwy. 

Dlatego właśnie jestem zdania, że zawsze trzeba sobie stawiać granice. Wiedzieć, kiedy powiedzieć do siebie: "Dość. Dzisiaj/w ten weekend już więcej nie pracuję." Trzeba szanować swój czas, nerwy, zdrowie psychiczne i wiedzieć, kiedy należy sobie pozwolić sobie na odrobinę relaksu. To zwykły zdrowy rozsądek. A wy? Jakie macie podejście do dużej ilości pracy? Wypracowaliście sobie podejście? Dajcie znać!

Utwór na dziś? Chyba nie ma nic wspólnego z tym wpisem. Chyba nie jest w moim stylu. A jednak mnie urzekł:


Dobrego tygodnia!

ENG:


Last weeks were a time of a lot of work for me. 8h a day at the client's was rather an exception than the standard, and this was followed by working hours spent in the evenings at home, as well as the finishing various things on the weekends. This will last for weeks or even months. Such a work and a season.

It's a necessity and everyone knows it. It's just that you cannot overwork yourself without a break. Otherwise, you could just kill yourself. That's why sometimes you have to let it go. To tell yourself: I am not working overtime today. To chill out. Recently I was in a delegation. Each of the team members had a lot of work - some of them were working on things from this delegation, others were finishing some issues from the previous week. And yet we've decided that no one can sit in a hotel and work all week. You have to break out of it for at least a moment. As we thought, we did it and briskly marched on bowling. We allowed ourselves an hour's rest (more for the brain than for the body), because we were working earlier and later that day.

Last week it was similar. I still had a lot of work, although just a little less. So I decided that life is about living and we went on a date with My Darling on Wednesday. Dinner, movie and the city lights. A day later I had a dilemma. I was set with a friend for the evening, for the Battle of Brewers in Absurdalna in Katowice. This is an event in which 5 home brewers present their beer in a specific style, and the audience chooses the 2 best ones. I really wanted to take part in it, but coming home from work I said I could not do it because I had a lot work. So I called my buddy and informed him about it. And then I started thinking. Especially that work is not everything. 10 minutes later I was at home and I called my friend again, this time with the information that we will meet.

The best decision. I spent about two hours in the pub, not thinking about Excel, documentation and so on. I still worked at home that day, an hour before I left and an hour after my return. At least, however, it was not a continuous marathon. Thanks to this, after a break, I could look at some of the issues freshly. It helped. In the final analysis, I had to give up something else that day, but at least it was not a meeting with a friend.

It's not really revealing, but you cannot only work. Well, you can, but nothing good will come of it. Maybe success will be achieved, but it will be burdened with nervous exhaustion. Work is not the meaning of life. It is a means to achieve other things. Yes, it can be the most important thing if it is also someone's passion. However, let's not be deluded, it's a rarity. And it's not even about the fact that most people do not like their gainful activities. For example, I really like my job. I Like: 
  • people who work with me,
  • that I'm learning something new all the time,
  • the fact that it is often a challenge, requiring you to invent or plan something,
  • that I meet a lot of people, businesses, solutions,
and many other things. However, it does not change the fact that I prefer to spend time with friends or with the love of my life than sit with a computer and read over the documentation  for the tenth or eleventh hour. And I understand that sometimes it's a necessity. I also understand that it is impossible to do so without a break.

That is why I am of the opinion that you always have to set limits. you have to know when to say: "Enough. Today / this weekend I do not work anymore." You have to respect your time, nerves, mental health and know when to afford yourself a little relaxation. It's common sense. And you? What is your approach to a large amount of work? Have you worked out an approach? Let me know!

A song for today? I guess it has nothing to do with this entry. I do not think it's in my style. And yet it charmed me. You can find it above.

Have a nice week!