niedziela, 30 grudnia 2018

Dobrze, lepiej... Nieporównywalnie?

Good, better... incomparably? [English version below.]

Zawsze bawi mnie gdy blisko końca roku pojawia się w sieci wysyp memów typu "ten rok miał być mój", "może w kolejnym się uda" itd. Do tego dochodzą życzenia typu "żeby kolejny rok był lepszy". Uważam to za zabawne głównie dlatego, że, pomijając wypadki losowe, osobiste tragedie, ale też pozytywne zdarzenia, jak wygrane na loterii, to, jaki był dany rok, w dużej mierze zależało od nas. To my mogliśmy ustalić cele na kolejne dwanaście miesięcy i konsekwentnie do nich dążyć. Jeżeli rzeczywiście walczyło się o ich osiągnięcie i po prostu się nie udało, to nie ma co rozpaczać. Tak bywa. Jeżeli natomiast samemu nie włożyło się w to odpowiedniego wysiłku, to można mieć pretensje tylko do siebie. 

Samo porównywanie do siebie kolejnych lat też jest głupie. Przecież w każdym roku dzieje się coś innego i nie sposób jedną miarą ocenić wszystkie życiowe zdarzenia. Czas biegnie i kiedyś osiągnięciem było nauczenie się mówić, a teraz może nim być na przykład ograniczenie ilości wypowiadanych słów. Z biegiem lat zmieniają się po prostu oczekiwania i możliwości, ale też priorytety. Co innego staje się ważne. Dlatego próby oceny, który rok był lepszy, a który gorszy, są głupie. Oczywiście, czasem to jest ewidentne, gdy w którymś z porównywanych lat stało się coś koszmarnego lub wyjątkowo wspaniałego. Należy jednak pamiętać, że rok to nie jest zamknięty okres, odcinany po jego zakończeniu. Czas płynie i to, co wydarzyło się w jednym roku, ma wpływ na to, co wydarzy się w kolejnym.

Migawki z kończącego się roku...

Jaki był więc mój 2018 r.? Na pewno mniej spektakularny od 2017 r. Wtedy bowiem zaręczyłem się, zacząłem pracę już na etacie i zaliczyłem podróż życia samochodem przez Norwegię. 2019 r. też będzie bardziej spektakularny niż 2018 r., bo to rok, w którym się ożenię.

Tymczasem w 2018 r. jedyne tak duże wydarzenie to fakt, że zostałem magistrem finansów i rachunkowości. To całkiem niezła rzecz, ale nie aż tak duża jak wymienione powyżej. Było za to w ciągu tego roku dużo drobniejszych rzeczy, z których jestem bardzo zadowolony. Rozwinąłem się zawodowo. Napisałem kilka niezłych tekstów. Udało się załatwić sporo spraw związanych z nadchodzącym weselem. Pierwszy raz byłem na koncercie w warszawskiej Stodole, a w dodatku był to występ Angusa i Julii Stone. 2018 r. to też chyba rok intensywniejszego imprezowania niż wcześniej. Zacząłem się częściej widzieć z jednym z moich kuzynów, udało się kilka razy pobawić wspólnie ze znajomymi z pracy, poznałem kilka knajp w Katowicach, których wcześniej nie kojarzyłem, były wieczory kawalerskie. Generalnie: dużo się działo.

Czy mój 2018 r. był więc lepszy niż 2017 r.?  Nie da się tego określić. Był bardzo dobry i jestem z niego szczerze zadowolony. Na pewno nie byłby taki, gdyby nie ów wcześniejszy rok. To jednak o niczym nie świadczy. Mógłby być bowiem dobry i satysfakcjonujący z innych powodów, wypracowanych wyłącznie w tym roku.

Nie chodzi więc o to, by dany rok był lepszy od innych, ale o to, by był zwyczajnie dobry. Satysfakcjonujący. Tego właśnie Wam życzę na rok 2019. Utwór na dziś jest pozornie związany z tematem, a w rzeczywistości nie bardzo. Jest jednak piękny:


Udanego Sylwestra, tygodnia i szczęśliwego Nowego Roku!

ENG:

I am always amused when near the end of the year there is a rash of memes like "this year was supposed to be mine", "maybe the next year will be more successful" etc. There are also wishes like "May the next year be better". I find it funny mainly because, apart from random events, personal tragedies, but also positive events, like winning a lottery, what a given year was like was largely dependent on us. We had a possibility of setting the goals for the next twelve months and consistently striving for them. If you really struggled to achieve them and just did not succeed, then there is no reason to despair. It happens. If, however, you did not put yourself in the right effort, you can only blame yourself.

Simply comparing year to year is also stupid. After all, something different happens in each year and it is impossible to assess all life events in one measure. Time is passing by. Learning to speak used to be an achievement once, and now, for example, limiting the amount of words spoken can be one. Over the years, expectations and opportunities, but also priorities change. New things become important. Therefore, the attempts to assess which year was better and which was worse are stupid. Of course, sometimes it is evident when something terrible or exceptionally wonderful happened in one of the compared years. However, it should be remembered that a year is not a closed period, cut off after its completion. Time goes by and what has happened in one year has an impact on what will happen in the next year.

So what was my 2018? Certainly less spectacular since 2017. That's when I got engaged, I started working on a full-time job and completed a journey through Norway by car. 2019 will also be more spectacular than 2018, because it is the year in which I will get married.

Meanwhile, in 2018, the only such a big event is the fact that I became a master of finance and accounting. It's quite a good thing, but not as big as mentioned above. There were a lot of minor things during this year, of which I am very happy. I developed myself in my job. I wrote some nice texts. We managed to do a lot of things related to the upcoming wedding. For the first time I was at a concert in Warsaw's Stodola, and in addition it was a performance by outstanding Angus and Julia Stone. 2018 is also probably a year of more intense partying than before. I began to see more often with one of my cousins, managed to party together with my colleagues from work several times, I discovered a few pubs in Katowice, which I did not know earlier, there were stag nights. In general: a lot has happened.

Was my 2018 better than 2017? This can not be determined. It was very good and I'm really happy with it. It certainly would not be like this without the previous year. However, this does not mean anything, because 2018 could be good and satisfying for other reasons, developed only this year.

So it is not about making the year better than others, but making it just good. Satisfactory. That's what I wish you for 2019. The song for today is seemingly related to the subject, and in fact not really. However, it is beautiful and you can find it above.

Have a successful New Year's Eve, a week and a happy New Year!

wtorek, 25 grudnia 2018

Mandarynki i przyjaciele.

Tangerines and friends. [English version below.]

Jeszcze niedawno bardzo lubiłem wymyślać i wysyłać ludziom życzenia. Chętnie poświęcałem czas na to, by dla każdej osoby napisać osobiste, skrojone pod nią życzenia, odnoszące się do jej doświadczeń, sytuacji życiowej, pomysłów, planów, celów i marzeń. To było miłe, ale raczej już tak nie robię. Trochę straciłem wenę, trochę brakuje mi czasu, a może są jeszcze jakieś inne powody. Owszem, wymyślam czasem takie spersonalizowane życzenia, ale raczej na wyjątkowe okazje - głównie śluby lub urodziny. Przy okazjach takich jak Boże Narodzenie, gdy życzenia składa się wszystkim, odpuszczam. Wynika może to też z tego, że po prostu zawsze życzę wszystkim jak najlepiej. Niech każdy ma się dobrze, bo w zasadzie czemu miałby nie?

Zdjęcie nieprzypadkowe...

Tutaj jednak napiszę życzenia, jedne dla wszystkich. Nie miałem na nie żadnego wybitnego pomysłu, ale na szczęście sam otrzymałem bardzo dobre i mogę się nimi zainspirować:

Życzono mi wczoraj, żeby każdy dzień był coraz lepszy. Trochę podyskutowaliśmy na ten temat i okazało się, że nie chodzi o to, żeby były one lepsze same z siebie. To mogłoby bowiem być zgubne i prowadzić do spoczęcia na laurach. Gdyby bowiem pewne było to, że każdy dzień i tak będzie lepszy niż poprzedni, po co cokolwiek robić?
Życzę Wam więc, byście każdy kolejny dzień czynili coraz lepszym. Byście z dnia na dzień byli coraz bardziej zadowoleni z efektów swojej pracy, swoich działań. Życzę, żebyście jednak nigdy nie byli z nich zadowoleni w pełni, wiedząc, że kolejnego dnia może być jeszcze lepiej. Miejcie siłę i pomysły, by realizować śmiałe marzenia i by zmieniać świat. Mierzcie wysoko!

Dostałem też wczoraj życzenia, które może same w sobie nie były nad wyraz wyszukane, ale zostałem w nich nazwany "najlepszym przyjacielem", a to sprawiło, że stały się wspaniałe. 
Życzę Wam więc, żeby zawsze był ktoś, kto Was tak nazywa i żebyście wy mieli kogo tak nazywać. Życzę Wam osoby, do której możecie zadzwonić nawet w środku nocy z jakimś problemem i która pogada wtedy z Wami, a jeśli trzeba, rzuci wszystko, przyjedzie i pomoże. Niech to będzie ktoś, z kim można się widzieć dzień w dzień i nie jest nudno, ale można się też nie widzieć pół roku, po czym spotkać i wszystko i tak jest wspaniale. Ktoś, z kim wygłupy są najlepsze.

I wreszcie były życzenia dla całej redakcji Magazynu Studentów Uniwersytetu Śląskiego "Suplement" od Martyny, redaktor naczelnej. Wśród napisanych przez nią słów znalazła się taka fraza: "radości z obierania komuś mandarynek". Mistrzostwo świata! Może odnosić się do wszystkich bliskich osób. Do rodziny i do przyjaciół. To bowiem poetycki opis troski, poświęcania komuś swojego czasu, dbania o dobro drugiego człowieka. Może się też to odnosić do relacji romantycznej (i pewnie w dużej mierze taki był zamysł). 
Miłość to bowiem nie tylko pasja, namiętność, pożądanie, romantyczne spacery przez przyprószony śniegiem park, wykwintne kolacje, piękne kwiaty czy biżuteria. To nie tylko momenty wzniosłe, jak z filmów To jednak też nie tylko ból, rozczarowania i kłótnie, choć w ciężkich chwilach można tak pomyśleć. Miłość to głównie codzienne życie, drobne czynności i zwykłe spędzanie razem czasu. I obieranie komuś mandarynek. I takiej miłości właśnie Wam życzę. Prawdziwej.

Mógłbym oczywiście życzyć Wam jeszcze wielu innych rzeczy oprócz tych wspomnianych powyżej. I życzę. Życzę każdemu z Was jak najlepiej. Po prostu. A jako utwór świąteczny niech będzie John:


Wesołych Świąt!

ENG:

Until recently, I really liked to invent and send wishes to people. I willingly devoted time to writing personal wishes tailored to the particular person, referring to her/his experiences, life situation, ideas, plans, goals and dreams. It was nice, but I do not do it anymore. I lost my creativity a bit, I do not have time and maybe there are also other reasons. Yes, sometimes I come up with such personalized wishes, but rather on special occasions - mainly weddings or birthdays. On occasions such as Christmas, when wishes are made to all, I give it up. Perhaps it also results from the fact that I always wish everyone the best. Let everybody do well, because basically why would not he or she?

Here, however, I will write wishes for everyone. I did not have any outstanding idea, but luckily I received very good wishes and I can inspire myself with them:

It was wished to me yesterday to have every day better than the previous one. We discussed it a little bit and it turned out that it's not about  them being better by themselves. It could be ruinous and lead to becoming lazy. If it were certain that every day will be better than the previous one, why even do anything?
I wish you so that you would make your every day better and better. That you would be more and more satisfied with the results of your work and activities day by day. I hope that you will never be satisfied with them fully, knowing that the next day may be even better. Have strength and ideas to make bold dreams come true and change the world. Be a highflier!

Yesterday I also got wishes, which may not have been sophisticated in themselves, but I was called "best friend" in them, and that made them wonderful.
I wish that there would always be someone who calls you so and that you would have someone to call him/her like that. I wish you a person to whom you can call even in the middle of the night with some problem and who will talk with you then and if necessary, he/she will leave everything, come and help. Let it be someone with whom you can see every day and it is not boring, but you can also not see six months, then you meet and it is great anyway. Someone with whom tomfoolery is the best.

And finally there were wishes for the entire editorial staff of the University of Silesia Students' Magazine "Supplement", which were written by Martyna, editor-in-chief. Among the words she sent there was such a phrase: "the joy of peeling tangerines for someone". Masterpiece! It can refer to all loved ones. To family and to friends. This is a poetic description of dedicating time to someone, of caring for the good of another person. It may also refer to the romantic relationship (and probably to a large extent this was the intention).
Love is not only passion, desire, romantic walks through the snow-covered park, exquisite dinners, beautiful flowers or jewelry. These are not only lofty moments, like in movies. Also it is not only pain, disappointment and quarrels, but in hard times you can think like that. Love is mainly everyday life, small activities and just spending time together. And peeling tangerines. And I wish you such a love. The true one.

I could, of course, wish you many other things besides those mentioned above. I wish you them. I wish you all the best. Just like that. And let John give us a Christmas song - it is above.

Merry Christmas!

niedziela, 23 grudnia 2018

Przypadkowe spotkania.

Accidental meetings. [English version below.]

W miniony piątkowy wieczór ruszyliśmy ze znajomymi z pracy w miasto. Powoli zaczyna się z tego robić nowa, przedświąteczna tradycja. Zaczęliśmy od w miarę spokojnego pubu, a potem spróbowaliśmy wejść do pierwszego klubu, ale był już tam za duży tłum. Pokręciliśmy się więc po centrum i usiedliśmy w innej knajpie. Później na moment trafiliśmy do innego klubu, wysłaliśmy niektórych do domu i na sam koniec ostatnimi niedobitkami dotarliśmy do mieszkania znajomych mojej znajomej, gdzie nakarmiliśmy ich koty i usnęliśmy.

W każdym razie w trakcie tej imprezy, w knajpie na ulicy Mariackiej, gdy rozmawiałem z kimś z mojego towarzystwa czy coś w tym rodzaju, niespodziewanie ktoś się ze mną przywitał. Okazało się, że miejsca przy stole obok zajęła grupa, wśród której znalazło się dwóch moich znajomych. Chodzili do równoległej klasy w liceum i mieliśmy razem WF. Znalazł się tam też młodszy brat jednego z nich, którego również kojarzyłem ze szkoły. 

Usiadłem więc z nimi, jak mi się wydawało, na moment i zaczęliśmy rozmawiać. Co prawda jednego z nich spotkałem jakiś czas temu w pociągu relacji Warszawa-Katowice, ale wtedy zamieniliśmy dosłownie ze dwa zdania, bo na więcej nie było czasu, a reszty nie widziałem może nawet od liceum. Teraz mieliśmy więcej czasu. Mówiliśmy więc o tym, co każdy z nas robi w życiu zawodowym i prywatnym, co się pozmieniało itd. Potem zaczęliśmy dyskutować o wspólnych znajomych, o tym, kto i gdzie pracuje, a kto robi doktorat itp. Nim się zorientowałem, minęło przynajmniej pół godziny, a może i więcej. W każdym razie przegapiłem wszystkie shoty, które wypili tam moi towarzysze.

A to akurat z nieprzypadkowego spotkania...

Uwielbiam takie przypadkowe spotkania. Pozwalają zdobyć informacje. Podzielić się nimi. Pozwalają prześledzić jak toczą się losy ludzi, którzy w pewnym momencie mieli podobne doświadczenia. Umożliwiają zobaczenie, jaki kto miał lub ma pomysł na swoje życie i jak mu idzie. Dają podstawę do gdybania. Do spekulacji. Czasem pojawiają się też wspomnienia. Takie spotkania pełnią też rolę przypomnienia, mówiąc o tym, jaką ma się historię, skąd się pochodzi i kogo się tam poznało. Mogą być powodem refleksji nad sobą samym i tym, kim się jest dzisiaj i dlaczego.

A to wszystko z powodu przypadkowego spotkania przy piwie!

Swoją drogą urzeka mnie to, jak bardzo świat jest mały (a może tylko tak mi się wydaje). Bo w końcu jaka jest szansa, że ktoś znajomy zajmie stolik akurat w tej samej knajpie, akurat obok Ciebie? Nikła, a jednak tak się dzieje. A takich sytuacji było więcej. W tym samym lokalu spotkaliśmy innego znajomego z pracy, pracującego na znacznie wyższym stanowisku. Okazało się też, że inny znajomy zabrał ze sobą swojego kumpla, a ten studiował z inną obecną tam koleżanką. Ją zresztą pożegnaliśmy jakoś w środku nocy, po czym rano spotkaliśmy ją znów w innym miejscu centrum, gdy załatawiała swoje sprawy. Coś dużo tych przypadków...

Żeby wrzucić do tego jeszcze jeden kamyczek: tydzień temu organizowałem wieczór kawalerski. Zebrałem wszystkich gości zgodnie ze wskazaniami przyszłego pana młodego i już na miejscu okazało się, że dwóch z nich nie wiedziało nawzajem o swojej obecności na tej imprezie, a znają się jeszcze z licealnej drużyny siatkówki. Obaj byli zaskoczeni obecnością tego drugiego na imprezie.

Świat jest naprawdę mały. Jeszcze jedna anegdota na koniec: kumpel niebawem wyjeżdża do Holandii pracować jako inżynier. Razem z nim ma zacząć tam pracę jakiś inny gość, z Warszawy. I: szybki research pokazuje, że zna go nasza koleżanka z klasy w liceum. No jaka jest szansa?! 

W Polsce żyje przeszło 400 tys. ludzi dokładnie w moim wieku (wczoraj się nad tym zastanawialiśmy i dzisiaj specjalnie sprawdziłem w GUS). To dużo. Te wszystkie przypadki wydają się mało prawdopodobne. A jednak ciągle się zdarzają! Może więc to wcale nie są przypadki i każde takie spotkanie jest po coś? Może trzeba próbować coś z nich wyciągać? Może jakieś wnioski? Pewnie to bzdura, ale... Wszystko, co nas spotyka, można próbować przekuć w coś pożytecznego.

Akcent muzyczny? Niech będzie coś w temacie:


Dobrego wieczoru i tygodnia! Na życzenia świąteczne jeszcze za wcześnie. Tymczasem zwracajcie uwagę na przypadki!

ENG:

Last Friday we met downtown with friends from work. A new pre-Christmas tradition is slowly starting to form. We started with a fairly quiet pub, and then we tried to enter the first club, but there was already too much crowd there. So we hung around in the center for a while and then sat in another pub. Later we came to another club for a moment, we sent some of our people home and at the end as the last survivors we reached the apartment of friends of my friend, where we fed their cats and fell asleep.

Anyway, during this event, in a bar on Mariacka Street, when I was talking to someone from my companionship or something like that, unexpectedly someone greeted me. It turned out that the table next to the our table was occupied by a group, among whom there were two guys I know. They were in my year (but in different class) in high school and we had PE together. There was also a younger brother of one of them, whom I also know from school.

So I sat down with them, as it seemed to me, for a moment and we started talking. Well, I met one of them some time ago on the Warsaw-Katowice train, but we almost only said hi, because there was no more time. I haven't seen the rest probably since high school. This time we had more time. So we talked about what each of us does in professional and private life, what has changed, etc. Then we started discussing mutual friends, who works and where and who does the PhD, etc. Before I knew it, half an hour passed or maybe even more. In any case, I missed all the shots that my companions drank there.

I love such accidental meetings. They let you get information or share them. They let you trace the lifes of people who have had similar experiences at some point. They allow you to see who had or has an idea for life and how it goes. They give the basis for guessing. For speculation. Sometimes memories also appear. Such meetings also serve as a reminder, telling you about your history, where you come from and who you met there. They can be a reason to reflect on yourself and who you are today and why.

And all this because of accidental meeting over beer!

By the way, I am captivated by how small the world is (or maybe it just seems to me). Because in the end, what is the chance that a guy you know will occupy a table just in the same pub, just next to you? It is faint, but it is happening. And there were more such situations. In the same place we met another friend from work, working in a much higher position. It also turned out that another friend took with him his friend, and he studied with another female friend present there. We said goodbye to her somehow in the middle of the night, and then in the morning we met her again in a different place of the downtown, when she settled her affairs. That is a lot of accidents...

One more example: I organized a bachelor party a week ago. I gathered all the guests according to the indications of the future groom and it turned out that two of them did not know about the presence of each other at this event, but they know each other from high school volleyball team. Both were surprised by the other's presence at the party.

The world is really small. One more anecdote at the end: my friend is going to work as an engineer in Netherlands soon. Together with him, another guy, who is from Warsaw, will start work there. And: fast research shows that our female classmate in high school knows him. Well, what's the chance?!

In Poland live over 400,000 people exactly of my age (yesterday we were talking about it and today I checked it in the CSO). That's a lot. All these accidents seem unlikely. And yet they still happen! So maybe they are not accidents at all and every such meeting is for something? Maybe you have to try to draw something out of them? Maybe some conclusions? Probably it is nonsense, but ... You can try to convert everything that meets you, into something useful.
Song for today? It is a little bit related to this text. You can find it above, but you have to know polish.

Have a good evening and a week! It is still too early for Christmas wishes. In the meantime, pay attention to accidents!

niedziela, 16 grudnia 2018

Jakieś priorytety?

Any priorities? [English version below.]

Dzisiejszy tekst miał być o zacieśnianiu więzów. O tym, że ci, którzy kiedyś byli tylko znajomymi, stają się chrzestnymi, świadkami na ślubach, organizują wieczory kawalerskie itd. To świetne zjawisko i wszystko brzmi wspaniale. Podobałby mi się ten tekst, ale od pisania o tym ważniejsze jest działanie w wymienionym zakresie.

W związku z tym wczoraj organizowałem kumplowi wieczór kawalerski, więc czas od godziny 15:30 do godziny 07:30 był dla mnie wyjęty z życia. Potem udało mi się złapać ledwie kilka godzin snu, doprowadzić się do względnego porządku i już jechałem odwiedzić moją chrześnicę i wręczyć jej prezent od św. Mikołaja. 

Nie ma to jak porządna broń na kawalerskim!

Efekt? Zupełnie nie miałem dzisiaj czasu na pisanie o tym zacieśnianiu więzów. Zamiast tego musiałem się nim naprawdę zająć. Może wrócę do tematu za tydzień, a tymczasem zostawiam Was z utworem absolutnie niezwiązanym z tematem tego wpisu:


Dobrego tygodnia! Skupcie się na tym, co ważne, zamiast tylko o tym pisać/mówić/cokolwiek!

ENG:

Today's text was supposed to describe strengthening human relationships. It was to be about the fact that those who were once only friends, start to become godparents or best men at the weddings, organize bachelor parties, etc. It's a great phenomenon and it sounds nice. I would enjoy this text, but acting in respect to this is more important than writing about it.

So yesterday I organized a bachelor party for my friend and my time from 15:30 to 07:30 was definitely devoted to it. After that I managed to have only a few hours of sleep, got myself together and I was already in my way to visit my goddaughter and give her a gift from St. Nicholas.

Result? I did not have enough time today to write about this strengthening human relationships. Instead, I had to really take care of it. Maybe I'll come back to the topic in a week, and meanwhile I leave you with a song absolutely unrelated to the topic of this entry. You can find it above.

Have a good week! Focus on what's important, instead of only writing / talking / anything about it!

niedziela, 9 grudnia 2018

Zarządzanie przez chaos.

Management through chaos. [English version below.]

Idzie nowe. Za 23 dni zaczniemy rok 2019. To dobry moment na pomyślenie o postanowieniach noworocznych. Ja raczej tego nie robię. Po pierwsze, zmiany w swoim życiu można zaczać wprowadzać w dowolnym momencie i jeśli już coś przyjdzie mi do głowy, to na ogół tak robię. Po drugie, postanowienia noworoczne rzadko kiedy działają. Szybko upadają. Wystarczy prześledzić ruch na siłowni w poszczególnych miesiącach. W lutym nie ma śladu po styczniowych tłumach. Mam tylko jeden pomysł na postanowienie, ale tym razem chyba nawet nie spróbuję. To...

Prowadzenie zorganizowanego i widzialnego planu

Mam tu na myśli plan dnia/tygodnia/miesiąca/roku. Dla jasności: planuję na bieżąco, co kiedy zrobię, ale plany te na ogół istnieją jedynie w mojej głowie i nie rozpisuję ich w żaden sposób. Wspieram się jedynie drobnymi listami zadań. Gdy wiem, że kolejnego dnia czeka mnie sporo rzeczy do zrobienia, to czasem wieczorem spisuję je i szacunkowe godziny, w których poszczególne punkty zostaną zrealizowane. W pracy na ogół na początku tygodnia dostaję listę spraw do załatwienia w związku z danym projektem i na niej pracuję, co najwyżej przypisując priorytety poszczególnym pozycjom. Gdy mam natomiast umówione z kimś spotkanie służbowe na konkretną godzinę, czasem korzystam z wbudowanego w Outlooka kalendarza. Po prostu ryzyko, że w natłoku pracy zapomniałbym o zaplanowanej rozmowie, jest zbyt duże.
To wszystko jednak rozwiązania doraźne, na konkretną sytuację. Nie prowadzę całościowego kalendarza, czy to w formie fizycznej, czy wirtualnej, bo po prostu nie potrafię. Kiedyś udawało mi się to chyba przez kilka miesięcy, ale potem temat upadł. Nawet nie wiem, kiedy to się stało. Nie pamiętałem po prostu o wpisywaniu planowanych wydarzeń do kalendarza, chociaż o nich samych raczej nie zapominałem.
Efektem jest swego rodzaju zarządzanie przez chaos. Pozornie istnieje bowiem plan, ale funkcjonuje on jedynie w obrębie mojej niedoskonałej pamięci. Ryzyko, że w niezauważony sposób ulegnie modyfikacjom, przesunięciom lub w ogóle coś z niego zniknie, a coś innego nawet się w nim nie znajdzie, jest całkiem spore.

Ładne pomoże?

Jak wspomniałem, próbowałem już prowadzić stały kalendarz. Gdy studiowałem, starałem się wykorzystać do tego uczelniane kalendarze. Były całkiem estetycznie zrobione, miały sudoku czy inne atrakcje, ale przede wszystkim sporo miejsca na moje rozległe, dysleksyjne pismo, więc mogłem tam spokojnie wpisać wszystkie plany na dany dzień. Wręcz chciało się je mieć, nosić i korzystać. I starałem się, wpisałem wszystkie ważne urodziny, a potem na bieżąco uzupełniałem zawartość o umówione spotkania. Próbowałem też regularnie tam zaglądać i sprawdzać, co jest zaplanowane na kolejny dzień. I co z tego? No właśnie nic. Tak jak napisałem, zawsze po jakimś czasie orientowałem się, że w sumie to już nie prowadzę kalendarza. Że ostatni zapis został dokonany bardzo dawno temu. To tylko sprawiało, że się dodatkowo irytowałem, a przecież potrafię zepsuć sobie humor i bez tego. Jestem więc zniechęcony do podejmowania kolejnej próby, niezależnie od tego czy to przy okazji nowego roku, czy nie.

Ale...

Zawsze jest jakieś ale. Nie pałam entuzjazmem do ponownego zmierzenia się z tematem kompleksowego planowania swojego czasu w uporządkowany sposób. Przeczuwam, że będzie to kolejna porażka, ale dostałem ostatnio w prezencie Ogarniacz. To skrzyżowanie książki z kalendarzem, a otrzymałem go z okazji obronienia mojej pracy magisterskiej.

Ogarniacz.

Może podejmę próbę prowadzenia go. W końcu ładnie wygląda, a poza tym cały zachęca do regularności. Przeczytanie treści na dany miesiąc, zawierającej wskazówki jak ogarnąć swoje życie, może iść w parze z uzupełnieniem kalendarza na ten czas. Poza tym dla każdego dnia przygotowano miejsce na wpisanie priorytetów, odhaczanie ilości wypitych szklanek wody, zaznaczenie swojego samopoczucia na skali i inne. To drobiazgi, ktoś może powiedzieć, że głupotki, ale mogą one zachęcić do regularnego zaglądania do Ogarniacza. Właśnie czegoś takiego potrzebuję, bo w kwestii ogarniania własnego życia póki co regularnie udaje mi się tylko monitorować wydatki. Zresztą to wyłącznie dlatego, że po prostu lubię się bawić Excelem. Prowadzenie kalendarza leży i monitorowanie czasu razem z nim. Życzcie mi więc sił do podjęcia kolejnej próby i powodzenia!

A jak jest z Wami? Prowadzicie kalendarze? Wolicie wirtualne czy fizyczne? Macie jakieś sposoby na pamiętanie o uzupełnianiu i sprawdzaniu ich? A może pozwalacie chaosowi przejąć stery? Dajcie znać! 
Tymczasem zostawiam Was z piosenką na dziś. To utwór, który Spotify podaje jako najczęściej słuchany przeze mnie w tym roku (w związku z tym mógł się już tu kiedyś pojawić):


Dobrego (i dobrze zaplanowanego) wieczoru i tygodnia!

ENG:

The new is coming. In 23 days we will start the year 2019. This is a good time to think about the New Year's resolutions. I rather do not do it. First of all, changes in one's life can be started at any time, so if anything comes to mind, I usually do it at that moment. Second, the New Year's resolutions rarely work. They end quickly. To see it just track the movement in the gym in individual months. In February there is already no trace of the January's crowds. I have only one idea for the resolution, but this time I will probably not even try. This is...

Keeping an organized and visible plan

I mean the plan of the day / week / month / year. For clarity: I plan on a regular basis, what and when I'm gonna do, but these plans usually exist only in my head and I do not write them down in any way. I'm just supporting myself with small task lists. When I know that a lot of things are waiting for me the next day, sometimes in the evening I write them and the estimated hours in which the individual points will be done down .At work, usually at the beginning of the week I get a list of things to do in relation to a given project and I work on it, at most assigning priorities to individual items. When I have an appointment set for a specific time, sometimes I use the calendar built in Outlook. Just the risk that I would forget about the planned conversation when dealing with plethora of work is too big.
However, these are all ad hoc solutions for specific situations. I do not have a complex calendar, whether in physical or virtual form, because I just can not. I used to do it for a few months, but then it fell. I do not even know when it happened. Simply I did not remember about entering planned events into the calendar, although I was rather not forgetting about them.
The result is a kind of management through chaos. Well, there is a plan, but it exists only within my imperfect memory. The risk of unnoticed modifications, shifts or something disappearing at all and something not even appearing in it is quite big.

Beautiful item will help?

As I mentioned, I tried to keep a permanent calendar. When I was studying, I tried to use university calendars for this. They were quite aesthetically done, they included sudoku or other attractions, but most of all they had a lot of space for my extensive, dyslexic writing, so I could easily write in there all the plans for the day. It was quite convinient to have, carry and use them. And I tried, I wrote down all the important birthdays and then I regularly updated the content with dates of appointments. I also tried to look there regularly and check what is planned for the next day. And what? Well, nothing. As I wrote, I was always realising after some time that I've already stopped updating the calendar. That the last entry was made a very long time ago. It was only making me irritated and I am able to mess up my mood even without it. I am therefore discouraged from making another attempt, regardless of whether it is together with the new year or not.

But...

There is always some "but". I have not been enthusiastic about reconsidering the subject of comprehensive planning of my time in an orderly way. I sense that it will be another defeat, but recently I got the Ogarniacz (from the word "ogarniać", which can mean "to manage succesfully") as a gift. This is something between the book and the calendar, and I received it because of defending my master's thesis.
Maybe I will try to complement it. In the end it looks nice, and besides, as the whole it encourages regularity. Reading the content for a given month, containing tips on how to manage your life successfully, can go hand in hand with complementing the calendar for that time. In addition, there are prepared spaces for entering priorities, counting the number of drank glasses of water, marking your mood on the scale and others for each day. These are small things, someone can say that they are stupid, but they can encourage to use the Ogarniacz on a regular basis. I need something like that because in the matter of managing my own life I'm only able to monitor expenses on a regular basis. And that is only because I just like to play with Excel. Keeping the calendar is a disaster and same is with monitoring the time. So please, wish me strength to make another attempt and wish me the success with it!
And how does it work for you? Do you complement calendars? Do you prefer virtual or physical ones? Do you have any ways to remember about completing and checking them? Or maybe you let the chaos take over control? Let me know!
In the meantime, I leave you with a song for today. This is a song that Spotify claims to be the most often listened by me this year (hence it may have already been here someday). You can find it above.

Have a good (and well-planned) evening and the week!

niedziela, 2 grudnia 2018

Sprezentuj prezent.

Give a gift. [English version below.]

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta... Z tej okazji kilka słów o powiązanym z nimi temacie. Nie będę pisał rodzinnej atmosferze, poczuciu wspólnoty itd. O tym wszystkim na pewno się już naczytaliście albo jeszcze Was dopadną teksty na ten temat. Skupmy się natomiast na materialnym aspekcie.

Prezenty. Nie są najważniejsze, ale jeśli już się pojawiają, to ważne, żeby były trafione. Jak wymyślić dobry prezent dla jakiejkolwiek osoby (nie tylko na Boże Narodzenie)? Jeśli zna się ją dobrze, to czasem da się wymyślić coś samemu. Gdy człowiek natknie się akurat na coś sensownego w sklepie, to może sam stwierdzić, że to będzie odpowiedni prezent. Gorzej, gdy akurat nie natrafi się na nic takiego.

Problem z wymyśleniem prezentu wcale nie musi oznaczać, że słabo zna się daną osobę, jej gust czy zainteresowania. Wiem, bo nawet gdybym miał kupować prezent sam sobie, to mógłbym mieć problem. Jedna rzecz marzy mi się od dwóch lat, ale nie wiem, czy mój komputer jest do niej przystosowany, a poza tym mógłbym dostać jakieś płyty lub inne drobiazgi. Po prostu nie mam szczególnych potrzeb w zakresie posiadania rzeczy.

Ale pakowanie jest najgorsze!

Szukając pomysłu na udany prezent zawsze można zapytać wprost osobę, która ma zostać obdarowana, co chciałaby dostać. O ile jednak uważam to za rozwiązanie bardzo dobre w przypadku na przykład urodzin, to ze świąt zabiera moim zdaniem ono trochę magii. Przecież prezenty przynosi... No właśnie, kto? Jako osoba pochodząca z rodziny ślasko-warszawskiej postanowiłem ostatnio pogodzić dwa sprzeczne przekazy w tym zakresie i stwierdziłem, że Św. Mikołaj zbiera listy do niego podczas wizyty 6 grudnia, przekazuje je Dzieciątku, a ono 24 grudnia samo albo z dalszą asystą świętego przynosi prezenty.

To o tyle ważne, że ja i moi rodzice nadal co roku piszemy listy do Św. Mikołaja i zostawiamy je na parapecie. Znika list taty, znika list mamy, znika mój, potem dzieje się magia i w wigilię pod choinką pojawiają się prezenty. W pewnym sensie święta nadal są takie jak kiedyś.

Uważam to za bardzo elegancki sposób na przekazanie informacji o tym, co chciałoby się dostać. Żadnego mówienia wprost, jedynie klasyczny i stylowy list. Oczywiście ma on zastosowanie tylko w przypadku świąt Bożego Narodzenia.

Na inne okazje są inne metody. Ja i Luba Ma wymyśliliśmy (a w zasadzie to chyba był jej wyłączny pomysł), że po ślubie w naszym mieszkaniu zawiśnie tablica przedzielona na pół, na której każde z nas będzie wpisywać pomysły na prezenty dla siebie. Trudno bowiem wymyślić coś ot tak, gdy ktoś nagle zapyta, co chciałoby się dostać. Na tablicy natomiast będzie można zapisywać wszelkie rzeczy, które wpadną nam w oko podczas zakupów czy buszowania w internecie. To taka forma ogólnodostępnego notesiku. Bardzo się cieszę na to rozwiązanie.

Oczywiście są też inne sposoby. Można dawać prezenty uniwersalne, można nie dawać ich w ogóle. Można losować. Spotykając się co roku ze znajomymi w wigilię (już po spędzaniu jej w gronie rodzinnym) właśnie tak robimy. Każdy przynosi po prostu coś drobnego, a potem z całej puli losuje prezent dla siebie.

A jakie wy macie podejście do prezentów? Pytacie? Piszecie? Spisujecie? Kto u Was przynosi prezenty w Boże Narodzenie? Co chcielibyście dostać. Dajcie znać! Zostawiam Was z zupełnie nieświątecznym utworem:



Dobrego wieczoru i tygodnia. I pamiętajcie: coraz bliżej święta, coraz bliżej święta...

ENG:

Christmas is coming, Christmas is coming, ... On this occasion, a few words about the topic related to it. I will not write about the family atmosphere, a sense of community, etc. You have probably already read about all this or you will read about it soon. Let us focus on the material aspect.

Gifts. They are not the most important, but if they appear, it is important they should be adequate. How to come up with a good gift for a particular person (not only for Christmas)? If you know him/her well, sometimes you can come up with something yourself. When you encounter something sensible in the store, you can say that it will be the right gift. Worse, when you do not encounter anything like that.

The problem with finding a gift does not necessarily mean that a given person's taste or hobbys are poorly understood. I know, because even if I had to buy a gift to myself, I could have a problem. There is one thing I've been dreaming of for two years, but I do not know if my computer is adapted to it, and besides, I could receive some CDs or other things. I just do not have special desires in terms of possessing things.

When looking for an idea for a successful gift, you can always ask directly the person who is about to receive it, what she or he would like to get. However, I think that this is a very good solution in case of, for example, a birthday, but applied to Christmas it takes a part of magic away. After all, the presents are brought by... Well, by who? As a person coming from the family of Silesia and Warsaw, I recently decided to reconcile two contradictory opinions in this matter and stated that St. Nicholas collects letters to him during the visit on December 6, he passes them to the Child Jesus, and he on December 24 alone or with the further assistance of the saint brings gifts.

It is important, because my parents and I continue to write letters to St. Nicholas and leave them on the windowsill every year. The dad's letter disappears, my mother's letter disappears, my letter magicly disappears, then magic happens, and presents appear on the Christmas eve next to the Christmas tree. In a sense, holidays are still as it once was.

I find this a very elegant way to provide information about what you would like to get. No direct answers, just a classic and stylish letter. Of course, it only applies to Christmas.

There are other methods for other occasions. Me and My Darling decided (and in fact, it was probably only her idea) that after the wedding in our apartment there will hang a blackboard divided in half, where we will be writing in ideas for gifts for ourselves. It is difficult to think of an idea just like that when someone suddenly asks what you would like to get. On the board, however, you will be able to save all the things that fall into your eye when shopping or surfing on the internet. It is a form of a widely available notepad. I am very happy for this solution.

Of course there are other ways. You can give universal gifts, you can give up giving them at all. You can draw them. While we meet every year with friends on Christmas Eve (after spending it in the family circle), we do it. Everyone brings something nice, and then he or she draws a gift for himself or herself from the whole pool.

And what is your approach to the gifts? You ask? You write? You list? Who brings you presents at Christmas? What would you like to get? Let me know! I leave you with a completely non-Christmas song, which you can find above

Have a good evening and a week. And remember: Christmas is coming, Christmas is coming...

niedziela, 25 listopada 2018

Małe gesty.

Small gestures. [English version below.]

Wczoraj wracając do domu zauważyłem, że pod moim blokiem wisi jeszcze jeden z plakatów wyborczych, choć od głosowania minęło już przeszło 30 dni. Tym razem jednak, zamiast tylko pomarudzić, zrobiłem zdjęcie i napisałem do radnego miasta Katowice, Jarosława Makowskiego. Plakat był bowiem jego i dotyczył jego kandydatury na prezydenta miasta. Zapytałem go więc, czy czegoś nie zgubił.

Reakcja bardzo mnie ucieszyła. Radny bowiem odpisał bardzo szybko, zapytał o adres, podziękował za informację i obiecał, że podjedzie zdjąć plakat. Potem wspomniał jeszcze, że materiały wyborcze były już sprzątane, ale pojedyncze egzemplarze się zapodziały.

Nastał nowy dzień, niedziela i o 15 dostałem od pana Makowskiego informację, że plakat został zdjęty. Sprawdziłem i faktycznie. I super.

Wspomniany plakat złapany wczoraj.

Ktoś może stwierdzić, że to nic takiego. Przecież radny tylko spełnił swój obowiązek. Wszak przepisy wymagają posprzątania po kampanii wyborczej. W tym roku wyjątkowo wiele osób zwracało uwagę na ten aspekt. To wszystko prawda, ale warto pamiętać, że czasem oprócz treści liczy się też forma.

To, co doceniam w zachowaniu pana Makowskiego to przede wszystkim fakt, że zareagował błyskawicznie. Na moją pierwszą wiadomość odpisał po ledwie dwóch minutach! Potem poświęcił kawałek swojego weekendu, żeby zająć się kwestią zapomnianego plakatu. O tym, że już po sprawie, też poinformował mnie bardzo szybko. Mógł przecież zrobić coś w kwestii plakatu dopiero w poniedziałek. Mógł odpowiedzieć mi jakąś wysłużoną formułką. Mógł wreszcie po prostu zignorować moją wiadomość. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy, tylko sprawnie i z klasą zareagował na informację od obywatela miasta, którego jest radnym. 

Przez kolejnych pięć lat jego działalności w radzie miasta nie zgodzę się zapewne przynajmniej z częścią jego decyzji. Tak po prostu, wszak różnice poglądów to normalna sprawa. Jeśli jednak Jarosław Makowski będzie przez cały ten czas działał w podobny sposób, sprawnie reagując na sygnały od mieszkańców, to nawet nie zgadzając się z nim będę dumny z tego, że jest członkiem Rady Miasta Katowice. W końcu w organie takim potrzebna jest mnogość poglądów i koncepcji przy jednoczesnym zachowaniu klasy i skuteczności.

To chyba tyle. Mieliście jakiś kontakt ze swoimi radnymi? Widzicie jak się zachowują? Już po wyborach i nie muszą niczego udawać, więc ich postawy w tym momencie są najbardziej interesujące. Dajcie znać, co sądzicie na ten temat!

Zostawiam Was z utworem, który nie ma nic wspólnego z tym wpisem, ani wcale nie oddaje mojego nastroju, ale za to jest przepiękny:


Dobrego wieczoru i tygodnia!

ENG:

Yesterday, returning home, I noticed that one of the election posters was still hanging next to my block of flats, although over 30 days had passed since the vote. This time, instead of just grumbling, I took a picture and wrote to the city councilor, Jaroslaw Makowski. The poster was his and it concerned his candidacy for the president of the city. So I asked him if he lost something.

The reaction made me very happy. The councilor replied very quickly, asked for the address, thanked for the information and promised that he would take off the poster. Then he mentioned that the election materials had already been cleaned, but the single forgotten copies had left.

Then a new day came, Sunday and at 15 I received information from Mr. Makowski that the poster had been taken down. I checked and it is true. And that is great.

Someone may say that it is no big deal. After all, the councilman only fulfilled his duty. The regulations require cleaning up after the election campaign. This year, exceptionally many people have paid attention to this aspect. That's all true, but it's worth remembering that sometimes the form counts in addition to the content.

What I appreciate in Mr. Makowski's behavior is above all the fact that he reacted instantly. He responded to my first message in just two minutes! Then he devoted a piece of his weekend to deal with the issue of a forgotten poster. He also informed me that there is no case anymore very soon after he dealt with it. He could wait with doing something about the poster until the Monday. He could answer me with some meaningless phrase. He could finally just ignore my message. He did not do any of these things, only efficiently and with class he reacted to the information from the citizen of the city of which he is a councilman.

For the next five years of his activity in the city council, I will probably not agree with at least some of his decisions. Just like that, differences of opinion are a normal matter. However, if Jarosław Makowski is going to act in a similar way all the time, responding effectively to the signals from the residents, even disagreeing with him, I will be proud of the fact that he is a member of the Katowice City Council. After all, a multitude of views and concepts, while maintaining class and efficiency is needed there.

I think that's it. Did you have any contact with your councilors? Have you seen how they behave now? It is already after the election, so they do not have to pretend anything. Their attitudes at this point are the most interesting. Let me know what you think about it!

I leave you with a song that has nothing to do with this entry, nor does it reflect my mood at all, but it is beautiful. You can find it above.

Have a nice evening and the whole week!

niedziela, 18 listopada 2018

Dziadzienie.

Getting old. [English version below.]

Tydzień temu, w pewnym sensie w ramach uczczenia 11 listopada (o czym pisałem w poprzednim tekście), ja i moja luba spotkaliśmy się z moimi znajomymi. Nie chodziło jednak o picie wódki. Ok, bądźmy uczciwi: przynajmniej nie od razu.

Wybraliśmy się do Ostrawy i odwiedziliśmy Świat Techniki, czyli coś w rodzaju Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Skala może trochę mniejsza, ale ten sam typ rozrywki. Zajrzeliśmy do stref poświęconych m. in. elektryczności, światłu czy ludzkiemu ciału. Wzięliśmy udział w eksperymentach ilustrujących prawa fizyki. Pobawiliśmy się goglami VR. Generalnie: polecam, tym bardziej, że ze śląskiej metropolii jedzie się tam ledwie ok. godziny, a bilety nie są drogie - w najgorszym przypadku 240 koron (ok. 40 zł) za bilet normalny i 180 koron (ok. 30 zł) za ulgowy, ale oczywiście są też promocje, bilety łączone i happy hours.

Po zwiedzaniu przyszła pora na obiad, zakupy i powrót do mieszkania znajomych. Tam już, choć dopiero po kawie, pojawiła się wódka, zwłaszcza, że dojechali jeszcze jedni znajomi. Rozmawialiśmy i piliśmy, ale nie wywierając na nikim presji i raczej bez pośpiechu. W końcu jedna para postanowiła się zebrać, więc pożegnaliśmy ich i skończyliśmy picie. Zamiast tego zjedliśmy pizzę, która dojechała niedługo po ich wyjściu, napiliśmy się herbatki i poszliśmy spać.


No dzień dobry!

Po co Wam o tym wszystkim piszę? Przecież nie chodzi po prostu o streszczenie mojej poprzedniej niedzieli. Rzecz w tym, że kolejnego dnia, gdy obudziliśmy się wyspani, z dobrym samopoczuciem i pełni energii, wspólnie uznaliśmy, że kiedyś tak to by nie wyglądało. Nie kończylibyśmy imprezy piciem herbatki i szybkim pójściem spać, a raczej siedzielibyśmy do znacznie późniejszych godzin. Trochę się postarzeliśmy.

Ale wiecie co jest najlepsze? Wcale nam to nie przeszkadza! Spędziliśmy ten dzień tak, jak nam odpowiadało. Chcieliśmy odwiedzić miejsce, w którym można przyswoić trochę wiedzy w przystępny sposób i tak zrobiliśmy. Chcieliśmy się obudzić kolejnego dnia w dobrej formie i tak się właśnie stało. Może więc faktycznie troszkę zdziadzieliśmy, ale po namyśle... Wcale nam to nie przeszkadza! Kolejne spotkania chcemy chyba planować w podobnej formie.

Z biegiem lat to, co lubimy i jak chcemy spędzać czas, zmienia się. I to jest ok. Po prostu. Zostawiam Was z piosenką, o której przypomniał mi ostatnio przypadkiem jeden z moich znajomych:



Dobrego popołudnia, wieczoru i tygodnia!

ENG:


A week ago, in a sense in honor of November 11 (about which I wrote in the previous text), my darling and I met with my friends. However, it was not about drinking vodka. Ok, let's be honest: at least not right away.

We went to Ostrava and visited the Science and Technology Centre, which is something like the Copernicus Science Center in Warsaw. The scale may be a little smaller, but it is the same type of entertainment. We looked into the zones devoted to among others electricity, light or human body. We took part in experiments illustrating the laws of physics. We played with VR goggles. Generally: I recommend it, especially since it is only about an hour of driving from the Silesian metropolis and tickets are not expensive - in the worst case, 240 crowns (about 40 PLN) for an adult ticket and 180 crowns (about 30 PLN) for the reduced one, but of course there are also promotions, combined tickets and happy hours.

After sightseeing, it was time for dinner, shopping and return to the apartment of the friends. There, after the coffee, vodka appeared, especially since one more couple arrived. We talked and drank, but without putting pressure on anyone and rather unhurriedly. Finally, one couple decided to leave, so we said goodbye to them and finished drinking. Instead, we ate a pizza that arrived shortly after they've left, we drank tea and went to sleep.

Why do I write about all this? It's not just a summary of my previous Sunday. The thing is, the next day, when we woke up rested, with good mood and full of energy, together we came to the conclusion that some time ago it would not look like this. We would not end the party with drinking tea and going to sleep quickly. We would talked and drunk much longer. We've aged a little.

But do you know what is the best part? It does not bother us at all! We spent the day just as we liked it. We wanted to visit a place where you can learn something in an accessible way and we did it. We wanted to wake up the next day in good shape and that's what happened. So maybe we actually got old a bit, but after some thought ... It does not bother us at all! We would like to plan further meetings in a similar form.

Over the years, what we like and how we want to spend time is changing. And that's ok. I leave you with a song that one of my friends recently reminded me of. You can find it above.

Have a good afternoon, evening and week!

sobota, 10 listopada 2018

Świętuj jak chcesz!

Celebrate as you like! [English version below.]

11 listopada 2018. Wielkie święto. 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości. W związku z tym władza postanowiła uraczyć nas dodatkowym dniem wolnym, poniedziałkiem 12 listopada. Wczoraj moja mama uznała natomiast za stosowne oświecić nas myślą, że to kiepski pomysł. Ma rację, ale posłużyła się błędnym argumentem. Nie chodziło jej bowiem o to, że cała idea pojawiła się niedawno i że organizowano to w pośpiechu i prowizorycznie. Nie miała na myśli tego, że powstanie chaos związany z odwołanymi rozprawami sądowymi, wizytami lekarskimi, umówionymi spotkaniami itd. To znaczy, może przyszło jej to do głowy, ale wspomniała o czymś innym.

Moja mama stwierdziła, że pomysł z wolnym 12 listopada jest nietrafiony, bo w ten sposób powstał długi weekend i w związku z tym ludzie planują wyjazdy, nawet za granicę. Przecież takie wydarzenie powinni obchodzić w kraju! Przecież cały kraj winien zjednoczyć się w publicznym świętowaniu. Oczywiście nie powiedziała tego dosłownie, ale taki był wydźwięk jej wypowiedzi.

A ja mówię: bzdura. Każdy powinien świętować tak, jak ma ochotę. Z niepodległością wiąże się wolność. Oczywiście nie zawsze, bo w końcu dyktatury też są niepodległe, ale u nas co do zasady tak. Zresztą II Rzeczpospolita, która symbolicznie powstała te sto lat temu, była państwem demokratycznym. Nawet późniejsze pójście w stronę autokracji nie wpłynęło drastycznie na wolność jednostki. To jest to, co warto celebrować. Tak naprawdę bowiem co za różnica czy jest się pod butem obcego okupanta, czy krajowego dyktatora, jeśli nie można się cieszyć pełną swobodą jako człowiek?

A jednak lubię, gdy wszędzie wiszą flagi...

W związku z tym ja sporą część11 listopada 2018 spędzę prawdopodobnie w Czechach. Wybieramy się z przyjaciółmi zobaczyć pewne miejsce. Czy to przejaw braku patriotyzmu? Nie sądzę. Dla mnie to wspaniałe uczczenie niepodległego polskiego państwa i jednego z jego najbardziej zauważalnych i najczęściej wykorzystywanych przez obywateli osiągnięć: przynależności do strefy Schengen. Wystarczy wsiąść w samochód i po kilkudziesięciu minutach będziemy na miejscu. Nie musimy się przejmować żadnymi niepotrzebnymi formalnościami.

Do świętowania Dnia Niepodległości nie są potrzebne mi parady, marsze, orkiestry wojskowe, przeloty myśliwców czy przemowy oficjeli. Gdybym akurat się przy nich znalazł, chętnie obserwowałbym to wszystko. W tym roku mam jednak inny pomysł na święto. Jednocześnie nikomu nie bronię brać udziału w tych podniosłych uroczystościach, maszerować czy śpiewać z prezydentem hymnu w południe. Rozumiem, że ludzie potrzebują widocznych znaków, z którymi mogą połączyć swoje świętowanie. Niech tylko mnie nikt nie przymusza do brania w tym udziału. Na szczęście póki co nikt tego nie robi.

Wolność jest cudna! To ona jest największym skarbem naszej niepodległości. Świętujcie jak tylko chcecie!

Zostawiam Was z pieśnią w pewnym sensie patriotyczną:



Dobrego dnia, Święta, tygodnia, życia! Dobrego kraju!

ENG:

November 11, 2018. A great polish holiday. The 100th anniversary of Poland regaining its independence. As a result, the authorities decided to regale us with an additional day off, Monday, November 12th. Yesterday, my mother decided it is appropriate to enlighten us with the thought that it was a bad idea. She's right, but she used the wrong argument. She had not in mind that the whole idea appeared recently and that it was organized in a hurry and makeshift. She didn't say anything about expected chaos associated with cancelled court hearings, doctor's appointments, meetings, etc. I mean, maybe it occurred to her, but she did mention something else.

My mother said that the idea of ​​a November 12 as a day off is bad, because in this way a extended weekend was created and therefore people plan trips, even abroad. After all, such an event should be celebrated in the country! The whole country should unite in public celebration. Of course, she did not say it literally, but that was the meaning of her speech.

But I say: that's a bullshit. Everyone should celebrate as he/she likes. Independence is connected with freedom. Of course, not always, because in the end dictatorships are also independent, but in principle it works with our country. Besides, the Second Polish Republic, which symbolically originated these one hundred years ago, was a democratic state. Even the later move towards the autocracy did not drastically affect the freedom of the individual. This is what is worth celebrating. In fact, what difference does it make if you are under the thumb of a foreign occupant or a national dictator if you can not enjoy full freedom as a human being?

Therefore, I will probably spend a large part of November 11, 2018 in the Czechia. We're going to see some place with friends. Is this a manifestation of a lack of patriotism? I do not think so. For me it is a wonderful celebration of the Polish state independence and usage of one of its most frequently used by citizens and most noticeable achievements: belonging to the Schengen area. We'll just get in the car and after a few dozen minutes we'll be there. We do not have to worry about any unnecessary formalities.

I do not need parades, marches, military orchestras, fighter flights or officials' speeches to celebrate Independence Day. If accidentally I were there, I would be happy to watch all this. This year, however, I have another idea for this holiday. At the same time, I do not forbid anyone to participate in these solemn celebrations, march or sing the national anthem at noon with the president. I understand that people need visible signs to connect their celebration with them. However, let no one force me to take part in it. Fortunately, for now no one does it.

Freedom is wonderful! It is the greatest treasure of our independence. So celebrate as you like! I leave you with a song in a sense patriotic. You can find it above.

Have a good day, holiday, week, life! Have a good country!

niedziela, 4 listopada 2018

Radość tworzenia.

Joy of creation. [English version below.]

Kiedyś dużo pisałem. Opowiadania, wiersze, zarysy powieści. Jedną nawet napisałem w całości, a do tego powstało ok. 50 stron drugiej części. Oczywiście nigdy nie ujrzały światła dziennego. A potem poszedłem do pracy. Zacząłem studiować zaocznie. Zdarzało mi się jeszcze od czasu do czasu napisać coś we wspomnianych formach, ale jednak ograniczałem się raczej do bloga i magazynu Suplement. Na więcej nie było czasu ani siły. Czasem brakowało ich nawet na to. Pojawiały się jakieś pomysły, które czasem nawet zapisywałem, ale nic z tego nie wynikało. Takie życie...

Ponad dwa tygodnie temu zostałem magistrem finansów i rachunkowości. Bardzo związane z pisaniem, prawda? Nieważne. Istotne jest to, że dzięki temu mam znów trochę więcej czasu. Jeszcze nie doświadczyłem tego w pełni, ale już częściowo. W każdym razie od dwóch dni chodził za mną pewien pomysł na kawałek tekstu. To mogłoby być opowiadanie albo zalążek powieści w połączeniu z innym tekstem, który napisałem już jakiś czas temu. W końcu więc nakrzyczałem na samego siebie w myślach, żądając wzięcia się do roboty. W efekcie wczoraj bardzo późnym wieczorem (a może było to już dzisiaj, po północy?) najpierw przeczytałem ten dawniejszy tekst, a potem zabrałem się za pisanie. Temat? Nocne życie, ludzie, ale przede wszystkim pieniądze, biznes i przekręty.

W ostatnich latach zdążyłem choć trochę zobaczyć jak funkcjonują różne firmy i co może nie zadziałać. Zacząłem więc pisać. Nawet nie wiem, kiedy zrobiła się godzina 01:47, a ja czytałem napisane przeze mnie w półtorej godziny niepełne trzy strony tekstu. Może nie są doskonałe. Może to nie jest zawrotne tempo (choć zazwyczaj miałem znacznie gorsze). Może nic z tego nie będzie i nie tylko żadna książka nie powstanie, ale nawet ów tekst nie pojawi się w sieci. Nieważne. Ważne, że mam nieziemską satysfakcję, możliwe, że większą niż po napisaniu pracy magisterskiej.

Wycinek nowej rzeczy.

Pytam Was: kiedy ostatnio coś stworzyliście? Część z Was pracuje w zawodach kreatywnych: dziennikarze, projektanci, marketingowcy, muzycy czy artyści rękodzieła - znam Was i uważam za wspaniałe to, że pracujecie w takich branżach. Każdy dzień może być, choć nie zawsze jest, wielkim procesem tworzenia. W mojej pracy tego nie ma. Nie narzekam na nią, bo gdyby wad było więcej niż zalet, to po prostu bym ją zmienił. Nie ma w niej jednak wiele miejsca na bycie kreatywnym w sposób artystyczny. Wymyśla się raczej po prostu jak zrobić coś w Excelu lub na jakich danych się oprzeć. Też się trzeba nagłowić, ale nie powstaje z tego sztuka. 

Śmiem twierdzić, że w sytuacji podobnej do mojej znajduje się większość ludzi. Oczywiście, nie wszyscy z nich chcą tworzyć i przecież nie muszą. Mogą po prostu odbierać kulturę i sztukę. Być widzem, czytelnikiem, słuchaczem. Na pewno jednak jest w tej grupie też wiele osób, które kiedyś pisały, malowały, nagrywały czy robiły cokolwiek innego, a teraz praca im na to nie pozwala. 

Trzeba więc szukać sobie miejsc poza nią. Innych przestrzeni pozwalających na ekspresję. Dlaczego? Jak wspomniałem wcześniej: tworzenie to przede wszystkim ogromna satysfakcja. To zamykanie kawałka swojej duszy w czymś namacalnym i wcale nie chodzi o horkruksy. To sposób na uwolnienie myśli, emocji, uczuć. 

Przypomnijcie sobie, co sprawiało Wam frajdę w liceum, na studiach lub nawet wcześniej. Może pisaliście lub nagrywaliście. Może komponowaliście. Niewykluczone, że wyżywaliście się farbami na płótnie lub ołówkami czy kredkami na papierze. Spróbujcie do tego wrócić i po prostu zobaczcie, co z tego wyniknie. W dzisiejszych czasach dostęp do jakichkolwiek materiałów nie jest trudny. Można też się przesiąść na oprogramowanie komputerowe. Internet załatawia sprawę podzielenia się twórczością z innymi. Jeśli będziecie się bali ich reakcji, możecie przecież publikować anonimowo. Perspektywy są wspaniałe!

Nie mówię, że macie rzucać w cholerę Wasze dotychczasowe życie. Zupełnie nie o to chodzi. Po prostu raz na jakiś czas zamiast włączać kolejny odcinek serialu na Netfliksie włączcie swoją kreatywność. To strasznie przykre, gdy znajomi, którzy kiedyś lubili komponować czy improwizować albo tworzyć własne gry, zostawiają to wszystko za sobą. Gitara czy kości idą w kąt. Postarajmy się, żeby tak nie było.

Utwór na dziś? Coś absurdalnie cudnego:

To tyle tym razem. Twórczego popołudnia i tygodnia!

ENG:

I used to write a lot. Stories, poems, and outlines of novels. I even wrote one in full, and later about 50 pages of the second part were created. Of course, no one ever read those. And then I went to work. I started to study in absentia. I occasionally wrote something like those things from time to time, but I was rather limited to the blog and the Suplement magazine. There was no time or strength for more. Sometimes there were even not enough of them for these two activities. There were ideas that I sometimes even wrote down, but nothing ever came of it. Such a life...

Over two weeks ago I became a Master of Finance and Accounting. It is very related to writing, right? Well, whatever. The important thing is that thanks to this I have a little more time now. I have not experienced it fully yet, but partly. In any case, two days ago an idea for a piece of text appeared in my mind. It could be a story or a beginning of a novel in combination with another text that I wrote some time ago. In the end, I shouted at myself in my thoughts, demanding that I get to work. As a result, yesterday very late in the evening (or maybe it was today, after midnight?) first I read this earlier text, and then I started writing. Subject? Night life, people, but above all money, business and scams.

In recent years, I managed to see at least  a little how different companies function and what may not work there. So I started writing. I do not even know when there was 01:47 a.m. and I read an incomplete three pages of text written by me in an hour and a half. Maybe they are not perfect. Maybe it is not a staggering pace (although I usually had much worse). Maybe nothing will rise out of it and not only no book will be created, but even this text will not appear on the web. It does not matter. It is important that I have enormous satisfaction, maybe greater than after writing my master's thesis.

I'm asking you: when was the last time you created something? Some of you work in creative professions: journalists, designers, marketers, musicians and handicrafts - I know you and I think it's great that you work in such industries. Every day can be, though not always is, a great process of creation. Nothing like that happens in my job. I do not complain about it, because if there were more cons than pros, I would just change the job. However, there is not much room to be creative in an artistic way. Instead, you simply think how to do something in Excel or what data should be basis of analysis. Creativity is needed, but no art arises from it.

I dare say that most people are in the situation similar to mine. Of course, not all of them want to create and they do not have to. They can simply receive culture and art. Be a viewer, reader, listener. However, without a doubt there are also many people in this group who once wrote, painted, recorded or did anything else and now their work does not allow it.

So you have to look for places outside of it. The other spaces that allow expression. Why? As I mentioned earlier: creating is above all a great satisfaction. It is like closing a piece of your soul in something tangible and it's not about horcruxes at all. It's a way to free your thoughts, emotions and feelings.

Remind yourself what was giving you fun in high school, college or even earlier. Maybe you used to write or record. Maybe you used to compose. It is possible that you used to create with the paints on canvas or with crayons and pencils on paper. Try to get back to it and just see what will come out of it. Nowadays, access to any materials is not difficult. You can also use computer programs. The Internet settles the matter of sharing the work with others. If you are afraid of their reaction, you can publish anonymously. The prospects are great!

I'm not saying you should throw your life to the bin. That's not what it's about. Just once in a while instead of turning on the next episode of the series on Netflix, turn on your creativity. It's really sad when friends who once liked to compose or improvise or create their own games leave it all behind. The guitar or dices are going to the corner. Let's try not to let it happen.

A song for today? Something absurdly wonderful in Polish. You can find it above. That's all for now. Have an creative afternoon and the week!

niedziela, 28 października 2018

Na walizkach.

Living out of a suitcase [English version below.]

W ramach mojej pracy sporo jeżdżę na delegacje. Nie cały czas, ale myślę, że więcej niż przeciętny pracownik. Dzisiaj wyjeżdżam na tydzień (ok, z tego delegacja to połowa, reszta to już sprawy prywatne), w listopadzie czekają mnie dwa wyjazdy, dające łącznie ok. 1,5 tygodnia, a w grudniu kolejny tydzień poza domem. Szacunkowo daje to jakąś jedną czwartą czasu pracy w delegacjach. W praktyce pewnie mniej, bo zdarzają się okresy z mniejszą liczbą wyjazdów. Nie jeżdżę daleko, nie wyjeżdżam za granicę, ale odległości rzędu kilkuset kilometrów to standard.

Wyjazd ma swoje minusy. Przez kilka dni Cię nie ma, nie widzisz się na przykład z rodziną, narzeczoną, znajomymi (choć to ostatnie i tak rzadko się zdarza w tygodniu). Wypadasz ze swojego tygodniowego rytmu (np. chodzę co drugi dzień na siłownię, na której zbieram pieczątki - na wyjeździe też poćwiczę, ale już bez pieczątek), mogą Cię ominąć jakieś spotkania dotyczące spraw, w które jesteś zaangażowany poza pracą (w moim przypadku to magazyn Suplement). Poza tym delegacje wiążą się z podróżami, które bywają męczące, a czasem łączą się też z poświeceniem kawałka swojego weekendu (jak choćby dziś). Do tego wszystkiego dochodzi konieczność pakowania się i rozpakowywania. Niby drobiazg, a bywa uciążliwy.

Właśnie, mógłbym się spakować do końca, zamiast pisać ten tekst...

Oczywistym jest jednak, że jest i druga strona medalu. Nie chodzi o hotele same w sobie, bo one wszystkie są takie same (choć przyznaję uczciwie, że na przykład basen w hotelu zawsze jest dla mnie przyjemnym dodatkiem). Wyjazd na delegację sprawdza się świetnie, gdy jest mnóstwo pracy i trzeba ją też wykonywać w nadgodzinach. Pozwala bowiem na odcięcie się na kilka dni od zwykłych, małych, ale zajmujących czas obowiązków. Nie trzeba sobie robić śniadania - wystarczy zjechać do restauracji hotelowej. Nie trzeba odkurzać czy wynosić śmieci - to leży w kompetencjach personelu hotelu. Nie znaczy to oczywiście, że należy bałaganić, ale można swój czas poświęcić na coś innego.

Poza tym delegacja sprawia, że nie ma się poczucia straty, gdy trzeba pracować do wieczora. Nie ma myśli: " mógłbym teraz pójść na spacer, odwiedzić X lub Y, załatwić to czy tamto". I tak się jest na wyjeździe, daleko od domu, więc bez skrupułów można pracować z hotelu. Z kolei gdy nie ma takiej konieczności, można z czystym sumieniem rzucić się w objęcia Netflixa, Showmaxa czy innych tego typu serwisów, bo i tak nie bardzo jest jakakolwiek alternatywa.

Czasem można jeszcze na tym skorzystać. Gdy w zeszłym sezonie byłem na delegacjach we Wrocławiu czy Krakowie, wieczorami udało mi się zobaczyć ze znajomymi mieszkającymi w tych miastach. Bez służbowych wyjazdów spotkania z nimi wymagałyby większych nakładów czasu, a tak wystarczyło się po prostu umówić na konkretną godzinę, bo i tak byłem na miejscu. To było naprawdę wygodne.

Po co to wszystko piszę? Wśród Was większość stanowią prawdopodobnie ludzie, którzy dopiero niedawno zaczęli, właśnie zaczynają lub wkrótce będą zaczynać karierę zawodową. Wśród pozostałych mogą znaleźć się tacy, którzy do tej pory pracowali stacjonarnie, a teraz rozważają zmianę pracy na taką, która wymaga podróży służbowych. Niektórzy mogą się więc zastanawiać, jak to jest żyć trochę na walizkach, a tak się składa, że ja już trochę wiem na ten temat. A jak jest? Jak ze wszystkim: są dobre i złe strony. Znam ludzi, którzy uwielbiają delegacje i takich, którzy mają ich serdecznie dość. Różni ich sytuacja życiowa, liczba wyjazdów, ale też po prostu indywidualne preferencje odnośnie spraw, o których wspomniałem powyżej. Trzeba samemu rozeznać swoje podejście.

Właśnie, jak jest z Wami? Lubicie delegacje? Nie znosicie ich? Chcielibyście jeździć czy wolicie tego uniknąć? Dajcie znać, jeśli chcecie.

Akcent muzyczny na dziś? Taki trochę klasyk:


Dobrego wieczoru i tygodnia!

ENG:

As part of my work I have a lot of delegations. Not all the time, but I think more than the average employee. Today I am leaving for a week (well, the delegation is half of it, the rest are private matters), in November two trips await me, giving a total of about 1.5 weeks, and in December another week away from home. This gives some one-fourth of the working time in delegations. In practice, probably less, because there are periods with fewer trips. I do not travel far, I am not going abroad, but the distance of several hundred kilometers is a standard.

The trips have their drawbacks. You are away for a few days, you do not see your family, fiancée, friends (to be honest, the latter thing rarely happens during the week). You break your weekly routine (e.g. I go every other day to the gym where I collect stamps - I will also excercise during the trip, but with no stamps), you can miss some meetings about matters you're involved in outside of work (in my case it's Suplement magazine). In addition, delegations are associated with travels that are tiring, and sometimes also combine with devoting a piece of your weekend (as today). To all this, it is necessary to pack and unpack yourself again and again. It's a trifle, but it can be a nuisance.

It is obvious, however, that there is also the other side of the coin. It is not about the hotels themselves, because they are all the same (although I admit honestly that, for example, swimming pool in a hotel is always a nice addition for me). A delegation works great when there is a lot of work and you also have to do it overtime. It allows you to cut off from ordinary, small but time-consuming duties for a few days. You do not need to prepare breakfast - you just go to the hotel restaurant. You do not need to vacuum or take out rubbish - this is the competence of the hotel staff. This does not mean, of course, that you should make a mess, but you can devote your time to something else.

In addition, the delegation makes you feel no loss when you have to work until the evening. There is no thought: "I could go for a walk now, visit X or Y, do this or that." And so it is away, far from home, so you can work from the hotel unscrupulous. In turn when it is not necessary, you can spend the evening with Netflix, Showmax or other such services with a clear conscience, because there is no alternative.

Sometimes you can even use the fact of being somewhere. When last season I was on delegations in Wroclaw and Krakow, in the evenings I was able to meet with my friends living in these cities. Without business trips, meetings with them would require a greater amount of time, and in those situations it was enough to just make an appointment for a specific time, because I was already there. It was really convenient.

Why do I write all this? Most of you are probably people who have just started, are just starting or will soon start their careers. Others may include those who have worked stationary until now, and are now considering change to a job that requires business travel. Some people may wonder what it is like to live out of suitcases and I know a little bit about it. And how is it? As with everything: there are pros and cons. I know people who love delegations and those who are heartily fed up with them. They are differed in life situation, number of trips, but also individual preferences regarding the issues I mentioned above. You need to recognize your approach yourself.

So how is it with you? Do you like delegations? Or maybe you hate them? Would you like to travel at work or do you prefer to avoid it? Let me know if you want.

Song for today? A little sort of classic, which you can find above.

Have a good evening and the whole week!