niedziela, 25 marca 2018

Wpis podróżniczy z niewielką sportową wstawką.

An entry about a travel with a small sport insertion. [English version below].

KTW-WAW-KTW. Nie leciałem samolotem, ale i tak przy okazji szybkiego wypadu do stolicy na czas podróży nie ma co narzekać.

W sobotę rano wczesna pobudka po imprezie i marsz na dworzec kolejowy. Szybka herbata i tost, a potem wygodne moszczenie się w fotelu i próba odzyskania sił. Po około dwóch i pół godziny wysiadłem na stacji Warszawa Zachodnia.

Dzisiejszy powrót to z kolei jakieś trzy i pół godziny. Ciut dłużej, ale bilet ponad dwa razy tańszy. To niesamowite, jak szybko można się poruszać po kraju. Pewnie, za granicą transport publiczny osiąga znacznie wyższe, imponujące prędkości. Warto jednak doceniać to, co się ma. Taka podróż mija błyskawicznie. Wystarczy chwilę poczytać, posłuchać muzyki czy coś napisać, do tego wypić kawę i już się jest na miejscu. Świat się skurczył.

Skurczył się potwornie. Gdy już w szybkim tempie pokonasz te kilkaset kilometrów i spotkasz się z rodziną, chcesz im coś powiedzieć, ale... Wszystko już wiedzą. O sprawach powszechnych czytali zapewne na tych samych portalach. Skoki Stocha czy mecz reprezentacji oglądali prawdopodobnie w ramach tych samych transmisji. Z kolei o zmianach w życiu prywatnym z dużą dozą prawdopodobieństwa wiedzą już z Twojego Facebooka. I o czym tu rozmawiać?

Oczywiście, trochę wyolbrzymiam. Przy dobrych kontaktach z rodziną zawsze coś się znajdzie. Wspólne, specyficzne poczucie humoru, wspominki czy sprawy bieżące sprawdzają się naprawdę dobrze. Nie zmienia to jednak faktu, iż coś się zmieniło i trzeba się do tego dostosować.

A co z tą wstawką sportową? To właśnie sprawy bieżące.

Na przykład takie.

Jak mogliście na przykład zauważyć na moim Instagramie, wczoraj wybrałem się na mecz mojego kuzyna. MKS Hutnik Warszawa. A klasa. No nieźle. Fajnie grali, fajnie. Przeciwnikiem był Wicher Kobyłka. Futbol wielkiego formatu, W każdym razie "nasi", tj. powiązani rodzinnie, wygrali.

Dzisiaj natomiast byłem na kolejnej imprezie sportowej. Nie jako uczestnik, nie ma głupich. Mój ojciec przebiegł Półmaraton Warszawski. Piękne wydarzenie. Atmosfera wielkiego sportowego święta. Kilkanaście tysięcy samych biegaczy.

A na wczorajszym meczu? Owszem, też były emocje, zwłaszcza na trybunie. Tyle tylko, że głównie negatywne. Bulwersowanie się co drugą sytuacją. Wygrażanie sędziemu. Wyzywanie zawodników. Standard. Tak naprawdę to nie wiem. To dopiero drugi mecz piłki nożnej, na który się wybrałem, a pierwszy był reprezentacyjny, czyli de facto piknikowy. Zdarzało mi się za to być na meczach futbolu amerykańskiego i tam też okrzyków było sporo, ale wszystkie miały na celu wspieranie własnej drużyny, a nie szkalowanie przeciwników.

Może to po prostu specyfika dyscypliny. W końcu piłka nożna to sport ludzi prostych. Trudno wymagać od kibiców wyrafinowania wziętego nie wiadomo skąd. Krzyczą to, co im przyjdzie do głowy. Bez szczególnej refleksji. I to też jest w pewien sposób piękno sportu.

Piosenka na dziś? Energetyczny T.Cover. Zapraszam:


Dobrego tygodnia!

ENG:

KTW-WAW-KTW. I did not fly by plane, but in case of a quick trip to the capital there is no reason to complain about the time of the journey.

On Saturday morning, an early wake-up call after the party and a march to the train station. Quick tea and toast, and then a comfortable armchair and an attempt to regain strength. After about two and a half hours I got off at Warszawa Zachodnia station.

Today's return is in turn some three and a half hours. A little longer, but the ticket is more than two times cheaper. It's amazing how fast you can move around the country. Sure, public transport abroad reaches much higher, impressive speeds. However, it is worth appreciating what you have. Such a journey passes quickly. It's enough to read for a moment, listen to music or write something, drink coffee and you are already there. The world has shrunk.

It shrank terribly. You can beat those few hundred kilometers quickly and meet with your family, you want to tell them something, but ... They already know everything. They probably read about common issues on the same websites. Probably they watched Stoch jumping or the match of the representation from the same broadcasts. In turn about changes in your private life they probably already know from your Facebook. So what to talk about here?

Of course, I am exaggerating a little. When you have good relations with your family, there is always something to talk about. Common, specific sense of humor, memories and current affairs work really well. It does not change the fact that something has changed and you have to adapt to it.

And what about this sport insertion? These are current issues.

As you could see on my Instagram, for example, yesterday I went to my cousin's match. MKS Hutnik Warsaw. Class A. Cool. They played nice. The opponent was Wicher Kobyłka. Big format football. In any case, "ours", i.e. family-related, won.

Today, however, I was at another sports event. Not as a participant, I'm not stupid. My father took part in the Warsaw Halfmarathon. A beautiful event. The atmosphere of a great sport holiday. A dozen or so thousands of runners themselves.

And at yesterday's match? Yes, there were also emotions, especially on the grandstand. Only that they were mainly negative. Anger with every situation. Threatening the judge. Cursing players. Standard. I do not really know. This was only the second football match I have been at, and the first one was Polish national team's, so, in fact, a picnic one. I have been at American football matches and there were a lot of shouts there, but all of them were aimed at supporting proper team, not slandering opponents.

Maybe it's just the specificity of the discipline. After all, football is a sport of simple people. It is difficult to demand from the supporters refinement taken from nowhere. They scream what comes to their minds. Without special reflection. And this is also the beauty of sport in a way.

Song for today? T.Cover full of energy. Please find it above.

Have a nice week!

niedziela, 18 marca 2018

Serce i rozum.

"Zjarłbym szluga". Co w tym dziwnego? To, że nigdy nie paliłem. Nawet nie zamierzam. Szkodliwość tej używki skutecznie mnie zniechęca. Zresztą nie widzę sensu. Poza jednym.

Papierosy są dla mnie w pewien sposób urzekające. Kojarzą mi się z nocą. Z końcówkami imprez o świcie albo tuż przed nim. Z deszczem. Z zadymionymi knajpami. Z koncertami. Z czasami liceum i początków studiów. Przy tylu różnych okazjach wychodziłem z dobrymi przyjaciółmi na fajkę. Sam nigdy nie paliłem, ale to nie miało znaczenia. Chodziło o to, żeby wyjść. Na balkon, na dwór, na klatkę schodową. Na korytarz. Nieważne.

Poza tym: palenie w mediach, teraz już głównie społecznościowych. Kiedyś papieros był filmowym atrybutem macho lub silnej i niezależnej kobiety, która wie, czego chce. Teraz w kulturze prawie tego nie ma. Są za to zdjęcia na Facebooku, Instagramie i innych. Brodacze z papierosami. Śliczne dziewczyny z papierosami. Wszyscy spowici kłębami dymu. Tacy niezależni. Tacy wolni Tacy cool. Wszyscy wspaniali.

I wszyscy umrą na raka. Ok, może nie wszyscy. Na pewno jednak nie zmniejszają swoich szans. Fascynujący jest ten dysonans. Z jednej strony jestem przeciwnikiem papierosów. Może nie fanatycznym, ale zdecydowanym. Z drugiej: w jakiś przedziwny sposób przyciągają mnie i urzekają. To walka rozumu troszczącego się o zdrowie z sercem kierującym się tylko obrazami, które przemawiają do wyobraźni.

Marna imitacja?

Nie zamierzam zaczynać palić. Rozsądek przeważa nad chęciami. Pozostaje trzymać się blisko palaczy. Wychodzić z nimi na zewnątrz, na balkon. Na deszcz. Byle nie za często, żeby nie nawdychać się zbyt wiele dymu.

A co z Wami? Nie chodzi mi o podejście do papierosów. Z tego nie musicie się spowiadać. Pytam o to, czy są rzeczy, którym z jednej strony jesteście stanowczo przeciwni, ale z drugiej w przedziwny sposób urzekają was i przyciągają. Napiszcie. Dajcie znać. Odezwijcie się.

Akcent muzyczny na dziś? Powiązany, przynajmniej tytularnie:


To by było na tyle. Dobrego dnia i tygodnia.

ENG:

I would spark up a square. What's weird about that? That I never smoked. I do not even intend. The harmfulness of it discourages me effectively. I do not see any sense, any reason, anyway. Other than the one following.

Cigarettes are captivating to me in a way. They remind me of the nights. Of the party endings at dawn or just before it. Of the rain. Of the smoky pubs. Of the concerts. Of the times of high school and beginning of studies. Of the so many different moments, when I went out with good friends for a pipe. I never smoked myself, but it did not matter. It was about going out. To the balcony, outside, to the staircase, to the corridor. It didn't matter.

Besides: smoking in the media, now mainly social media. Once a cigarette was a movie attribute of macho or a strong and independent woman who knows what she wants. Now there is almost no such thing in culture. There are photos on Facebook, Instagram and others instead. Bearded men with cigarettes. Cute girls with cigarettes. Everyone is enveloped in smoke. They all are so independent. So free. So cool. So great.

And they will all die of cancer. Ok, maybe not everyone. For sure, however, they do not reduce their chances. This dissonance is fascinating. On the one hand, I am an opponent of cigarettes. Maybe not fanatical, but determined. On the other: they attract and captivate me in some strange way. It is a fight of reason caring for health with a heart guided only by images that appeal to the imagination.
I'm not going to start to smoke. Common sense prevails over the will. The only remaining way is to stay close to smokers. Keep going outside with them to the balcony. For rain. Not too often, not to inhale too much smoke.

And what about you? I do not mean the approach to cigarettes. I am asking you if there are things that on the one hand you are strongly opposed to them, but on the other hand they captivate and attract you in a strange way. Write the comment. Let me know. Do something.

A song for today? Maybe related to this text, polish mix of rock and rap. You can find it above.

That's all for today. Have a good day and  a week.

niedziela, 11 marca 2018

Damsko-męskie!

Female-male! [English version below].

Ostatnio był dzień kobiet, a potem dzień mężczyzn, więc dziś temat powiązany. Na początek dwie kontrowersyjne tezy Denysa:


  1. Nie jestem zwolennikiem feminizmu, bliżej mi do przeciwnika.
  2. Uważam, że dyskryminacja płacowa ze względu na płeć to bujda.
Zanim się oburzycie i obrzucicie mnie błotem (lub ewentualnie zaczniecie prostacko przytakiwać, co mam nadzieję, że się nie zdarzy), przeczytajcie, dlaczego tak uważam i co w zasadzie mam na myśli. Do dzieła!

Ad. 1. Równości płci to piękna sprawa - popieram. Okej, pełna nie jest możliwa, bo istnieją pewne różnice, choćby biologiczne. Jednakowoż równość w każdym możliwym aspekcie to już inna sprawa, a już w szczególności sensowna jest równość praw. O co mi więc chodzi z tym byciem przeciwnikiem? O samo słowo. Feminizm. Określenie pochodzi  z łaciny, od słowa "femina", oznaczającego kobietę. I tu już bystry człowiek może zrozumie, co właściwie mi się nie podoba. Pytam bowiem jak ruch, którego nazwa wprost bierze się od jednej płci, ma działać na rzecz równości tychże? Przyjęcie nazwy wprost pochodzącej od jednej strony to definitywne wiązanie się z nią, więc traci się wiarygodność w walce o równość między tymi stronami. Do ruchu feministycznego raczej nie dołączę, do ruchu równościowego - już prędzej. 

Uczciwie jednak przyznaję, że to mój główny problem z tym nurtem. Można bowiem czepiać się pewnych absurdalnych czy też radykalnych postaw, tez, poglądów, chęci zaprowadzenia porządku rodem z "Seksmisji" , ale nie warto, bo to ledwie jednostki. W każdej społeczności trafiają się ekstrema oderwane od rzeczywistości, które psują tylko obraz całości i których nawet ich ludzie mają dość.

Czy kwestia nazwy ruchu, "feminizm", ma jakiekolwiek znaczenie? Myślę, że tak. Słowa są ważne. Powinny być spójne z tym, co się rzeczywiście dzieje. Inaczej powstaje niepotrzebne zamieszanie, z którego raczej nie wynika nic dobrego.

Ad. 2. Jak oblicza się różnicę w wynagrodzeniu kobiet i mężczyzn? Mniej więcej tak: sumuje się zarobki wszystkich kobiet i dzieli przez ich liczbę oraz sumuje się zarobki wszystkich mężczyzn i dzieli przez ich liczbę. Tak obliczone średnie wynagrodzenia obu płci porównuje się i wynik wskazuje, że faktycznie kobiety średnio zarabiają mniej. Skandal! Dyskryminacja! Oburzające!

Widzicie na ścieżce kariery pytanie o płeć? 

Trzeba coś z tym zrobić, prawda? Otóż nie. Rzecz w tym, że różnica nie wynika z finansowego faworyzowania mężczyzn, ale raczej z tego, w jakich i jak opłacanych branżach pracują kobiety, a w jakich mężczyźni. Więcej pań należy do grup zarabiających mniej. Zgodnie z raportem "Nauczyciele w roku szkolnym 2014/2015" kobiety stanowiły wówczas ponad 82% wszystkich pracowników tej kategorii w Polsce. To oczywiście tylko przykład. Są i inne branże, które nie zarabiają najlepiej, a w których kobiety stanowią większość. Czy to jest okej? Nie, ale nie chodzi o to, żeby kobiety zarabiały więcej. Chodzi o to, żeby cała grupa zawodowa była lepiej opłacana, w tym pracujące w niej kobiety. Wszyscy nauczyciele powinni zarabiać sporo, bo to od nich zależy los kolejnych pokoleń.

Moim zdaniem problem dyskryminacji płacowej naprawdę nie istnieje. Czy u Was w pracy zdarzają się sytuacje, że na tym samym stanowisku pracują kobieta i mężczyzna i ta pierwsza zarabia mniej, a nie ma innych czynników, które by na to wpływały? Jakoś nie wierzę. U mnie w pracy to nie do pomyślenia. Ewentualne różnice gdziekolwiek powinny wynikać z tego, kto jak jest doceniany czy też jakim doświadczeniem dysponuje i wierzę, że w większości miejsc już tak jest.

Problemem, który faktycznie może istnieć, a w dodatku jest w pewnym stopniu powiązany z powyższym, jest natomiast kwestia awansowania, a także dołączania do różnych organów czy też ciał decyzyjnych. Tu w grę wchodzi subiektywna ocena kandydatów, więc trudno stwierdzić, czy ktoś kto jej dokonuje, nie skupił się na bardzo na tym, z jakimi organami płciowymi kto się urodził. Taka dyskryminacja jest też bardzo trudna do udowodnienia i do zwalczania.

Koncepcja? Kreowanie pozytywnych postaw. Promowanie skupiania się wyłącznie na kompetencjach. Trzeba wierzyć też w dobre intencje osób decyzyjnych. Ostatecznie im powinno zależeć przecież na dobru firmy/organizacji/instytucji, zatem płeć nie powinna mieć żadnego znaczenia. Ważne powinno być tylko to, co kto może dać od siebie.

Tu uśmiecham się pod nosem, bo zgodzenie się z powyższym punktem oznacza jednocześnie odrzucenie pewnego "cudownego" wynalazku mającego walczyć z dyskryminacją. Jakiego? Osławionych parytetów. Przecież stwierdzenie, że gdzieś musi się znaleźć co najmniej ileś procent osób danej płci jest właśnie zaprzeczeniem kierowania się wyłącznie kompetencjami. Przy stosowaniu ich może się okazać, że trzeba odrzucić kandydaturę idealną tylko dlatego, że po jej wybraniu parytet płci nie zostałby zachowany. Bzdura totalna! Tyle tylko, że tak jest łatwiej. Prościej rzucić jakąś liczbą i oczekiwać, że wszyscy będą ślepo się jej trzymali niż aktywnie działać na rzecz rzeczywistej równości.

Nie warto iść tą drogą na skróty.

Piosenka na dziś? Znacie ją pewnie, ja zresztą też, ale dopiero niedawno zacząłem ją naprawdę doceniać:


Trzymajcie się ciepło i równo. Dobrego tygodnia!

ENG:

Recently was the day of women, and then the day of men, so today's topic is related to these days. At the beginning, two controversial theses by Denys:


  1. I am not a supporter of feminism, I am rather the opponent.
  2. I believe that wage discrimination based on gender is a bullshit.


Before you get indignant and dish the dirt on me (or alternatively begin to coarsely nod, which I hope will not happen), read why I think so and what I basically mean. Let's begin!

Ad. 1. Gender equality is a beautiful thing - I support it. Okay, full is not possible, because there are some differences, at least biological ones. However, equality in every possible aspect is another matter, and equality of rights makes sense in particular. So what do I mean with this being an opponent? The word itself. Feminism. The term comes from Latin, from the word "femina", meaning a woman. And here a smart man can understand what I do not like. I am asking how the movement, whose name directly comes from one gender, is supposed to work for the equality of these? The adoption of a name that comes directly from one side is a definitive bond with it, so credibility in the fight for equality between these parties is lost. I would not join the feminist movement, the equality movement - maybe.

I honestly admit that this is my main problem with this trend. One can point certain absurds or radical attitudes, theses, views, the will to bring world's order straight from "Sexmission" movie, but it is not worth it. These are only individuals. In each community, there are extremists that are detached from reality, which only spoil the image of the whole. Even their own people are fed up with these.

Does the question of the name of the movement, "feminism", have any meaning? I think so. Words are important. They should be consistent with what is actually happening. Otherwise unnecessary confusion arises, from which rather nothing good results.


Ad. 2. How is the difference in the remuneration of women and men calculated? More or less: the sum of all women's earnings is divided by their number and the earnings of all men are added up and divided by their number. The average wages of both sexes calculated this way are compared and the result indicates that in fact women earn less on average. Scandal! Discrimination! Outrageous!


We have to do something about it, right? Well, no. The point is that the difference does not result from the financial adventage of men, but rather from the type of industry, in which women and men work. More women belong to groups that earn less. According to the report "Teachers in the 2014/2015 school year", women accounted for over 82% of all employees of this category in Poland. This is of course just an example. There are other industries that do not earn a lot, and in which women make up the majority. Is this okay? No, but it's not about women earning more. The point is that the entire professional group should be better paid, including women working in it. All teachers should earn a lot, because it is up to them the fate of subsequent generations.

In my opinion, the problem of wage discrimination really does not exist. Are there situations in your work that a woman and a man work in the same position and the first one earns less, and there are no other possible reasons? I do not believe. It's unthinkable at my work. Possible differences in the salary could result from how one's  work is evaluated or what experience she or he has and I believe that in most places this is the case.

The problem that can actually exist, and in addition is to some extent related to the above, is the issue of promotion, as well as joining various decision-making bodies. This is where the subjective evaluation of the candidates comes into play, so it is difficult to say whether someone who does it does not focus on with what sexual organs one was born with. Such discrimination is also very difficult to prove and to fight with.

Concept? Creating positive attitudes. Promotion of focusing exclusively on competences. We must also believe in the good intentions of decision-makers. After all, they should care about the good of the company / organization / institution, so gender should not have any meaning. Only what someone can offer is important.

Here I smile, because agreeing with the above point means at the same time rejecting a "miraculous" invention aimed at combating discrimination. What is it exactly? Parity. After all, saying that somewhere at least a fixed percentage of people of a given gender must be present, is just a negation of evaluating purely competences. When applying them, it may turn out that one must reject the ideal candidate only because after choosing him/her the gender parity would not be preserved. Absolute crap! It's just that it's easier this way. It is simpler to cast a number and expect everyone to blindly stick to it than to actively work for real equality.

It is not worth going shortcuts.

Song for today is a bit of polish rock and you can find it above. Enjoy!

Hold on warm and equally! Have a good week!

niedziela, 4 marca 2018

Co do ku*wy...

What the f*ck... [English version below].

Pisałem niedawno nowy tekst do Suplementu (Magazynu Studentów Uniwersytetu Śląskiego). O pastach, w tym, co oczywiste, o tej o fanatyku wędkarstwa. Napisałem dobry początek, w którym parafrazowałem pierwsze zdania tej historii. Gdzieś dalej cytowałem film, który powstał na jej podstawie. Tekst był mocny. Niestety, wybito mu zęby.

Co, jak, dlaczego? Sprawa rozbija się o wulgaryzmy i jeszcze przed powrotem tekstu z korekty moja Naczelna sygnalizowała mi, że będzie kłopot. Niby zrozumiałe. Trudno o przyzwolenie na przekleństwa w uczelnianym magazynie. Gdyby sprawa była jednak tak oczywista, nie poruszałbym tego tematu.

Otóż wspomniane wulgaryzmy były ocenzurowane, właśnie po to, żeby nie było zastrzeżeń. Forma wymagała ich użycia. Pierwsze kontrowersyjne zdanie było parafrazą początku pasty o fanatyku, której integralną częścią jest słowo "zaje*ane". Okej, tu można jeszcze odpuścić, zmienić. To w końcu parafraza. Tekst traci na wymowie, na mocy, ale da się to znieść. W drugim miejscu jednak wprost cytowałem film. W konkretnym celu, z konkretnego powodu. Gdy nie tak dawno w innym tekście użyłem nazwy pewnej strony na Facebooku, w której także pojawiał się wulgaryzm, nie było problemu.

Argumentacja jest taka, że wtedy było to niezbędne dla opisania zjawiska, a teraz nie jest. I rzeczywiście, da się ten tekst napisać bez tego określonego cytatu, bo w końcu tak zrobiłem. Tyle tylko, że to zmienia jego znaczenie, sens. Wtedy też się pewnie dało bez użycia nazwy zawierającej przekleństwo, ale też zmieniłoby to wymowę artykułu.

Trudno pisać o czymś, nie używając odpowiednich cytatów, nie odnosząc się do konkretnych przykładów. Traci się też w ten sposób na przejrzystości i zrozumiałości tekstu. Pisanie o konkretnych wulgaryzmach bez użycia ich choćby w ocenzurowanej wersji to kiepski pomysł. Alternatywnie można nie pisać o rzeczach, które je zawierają, ale wtedy trzeba by zrezygnować z naprawdę wielu tematów.



Komentarz przy sprawdzaniu mojego tekstu brzmiał następująco:
"(...) wulgaryzm, nawet z gwiazdką lub trzema. nie przejdzie niestety. I nie jest to w żadnym stopniu zależne od korekty (dla nas ma on sens i uzasadnienie), tylko kwestia ryzyka, że (...) będziemy mieć problem (...)"
Rozumiem to podejście, bo przecież trudno zmuszać kogokolwiek, żeby podejmował ryzyko. Nie mam pretensji do szefostwa Suplementu, bo oni muszą brać pod uwagę więcej niż autor. To nie ja odpowiadam za całość magazynu. Nie ja jestem jego twarzą, nie ja reprezentuję go przed włodarzami uczelni i wszystkimi odbiorcami. Wkurza mnie jednak sytuacja, w której w ogóle trzeba się nad tym zastanawiać. Wszak uniwersytet powinien kształtować umiejętność myślenia. Przedkładać treść nad przesadną zasadniczość. Wulgaryzmy są wszechobecne. To fakt. Opisując świat trudno je w całości przemilczeć. Nie uważam zresztą, żeby było to uczciwe.

Na koniec: użycie "ku*wy" rzeczywiście wyłączenie w celu pozyskania atencji jest oczywiście słabe i na coś takiego na uniwersytecie nie powinno być przyzwolenia. To przynajmniej moja wizja świata.

Akcent muzyczny? Niech będzie coś pięknego:



Trzymajcie się ciepło!

P S Jeszcze o tym tu nie wspominałem, więc mówię teraz. Od jakiegoś czasu możecie obserwować mnie na Instagramie >>o, tutaj!<< Zapraszam ;)

ENG:

I recently wrote a new text for the Suplement (Students' Magazine of the University of Silesia). About copypastes, including this about fanatic of fishing. I wrote a good beginning, in which I paraphrased the first sentences of this story. Somewhere else, I was quoting a film that was based on it. The text was strong. Unfortunately, it lost a bit of it.

What, how, why? The matter is related to profanity and before my text returned after correction, my Chief has already informed me that there would be trouble. It seems understandable. It is difficult to allow for curses in the university magazine. If, however, the matter was so obvious, I would not write about it.

Well, these vulgarisms were censored, just so that there should be no reservations. The format required their use. The first controversial sentence was a paraphrase of the beginning of a mentioned copypaste and the particular curse is an integral part of it. Okay, here I could let it go, change it. It's a paraphrase after all. The text loses its power, but I can live with that. In the second place, however, I directly quoted the movie. For a specific purpose, for a specific reason. When not long ago in another text I used the name of a Facebook page, in which vulgarism also appeared, there was no problem.

The argument is that it was then necessary to describe the phenomenon, and now it is not. And indeed, it is possible to write this text without this specific quote. I did it in the end. Only that it changed its meaning. At the time before it was also probably possible not to use the name containing a curse, but it would also change the significance of the article.

It is difficult to write about something, without using the right quotes, without referring to specific examples. In this way the transparency and intelligibility of the text are lost too. Writing about specific profanities without using them even in a censored version is a bad idea. Alternatively, you can give up on writing about the things that contain them, but that would imply loss of a lot of topics.

The comment after checking my text was as follows:
"(...) profanity, even with an asterisk or three, will not pass unfortunately, and it is not dependent on the correction in any way (it makes sense and justification for us), it is only a matter of risk that (...) we will have a problem (...) "
I understand this approach because it is difficult to force anyone to take risks. I do not blame the executives of Suplement, because they have to take into account more than the author has to. It is not me who is responsible for the entire magazine. I am not its face, I do not represent it in front of the university's leaders and all the readers. What annoys me, however, is the situation in which it is necessary to discuss about it at all. After all, the university should shape the ability to think. It should preferer content over exaggerated rudiments. Vulgarisms are ubiquitous. It's a fact. It is difficult not to mention them, while describing the world. I do not think that this is fair either.

At the end: the use of  the "f*ck" only in order to acquire attention is obviously weak and there should be no permission for this at the university. At least this is my vision of the world.

Song for today is beautiful and you can find it above.

Have a nice week and see you soon! 

P S I didn't mention it before, so I say now: you can follow me on Instagram >>right here!<< Feel welcome to do so ;)