niedziela, 29 września 2019

Nieznośna niepewność losu.

Unbearable uncertainty of fate. [English version below.]

Byliście kiedyś bezdomni? Znaleźliście się w sytuacji, w której nie macie gdzie mieszkać? Ja tak. Właśnie teraz. I szczerze, nie polecam.

Oczywiście koloryzuję. Na jakiś czas możemy się wraz z moją żoną schronić u moich rodziców. To jednak rozwiązanie mocno przejściowe. W ten piątek skończyła się nam umowa najmu jednego mieszkania, a jeszcze nie znaleźliśmy sobie nowego lokum. Póki co obejrzeliśmy kilka mieszkań, z których na jedno byliśmy zdecydowani, ale w ciągu kilku godzin ktoś zdążył nas uprzedzić. Inne mieszkania sami odrzuciliśmy, a w sprawie jednego trwają negocjacje. Na weekend wyjechaliśmy do teściów i w ten sposób kupiliśmy sobie chociaż dwa dni spokoju.

W każdym razie przyszłość jest mocno niepewna i strasznie mnie to wkurza. Ciężko cokolwiek zaplanować. Trudno umówić się ze znajomymi, choćby na wspólne oglądanie zdjęć z wesela, gdy nie dysponuje się własnym lokum. Nie wiemy, gdzie będziemy mieszkać za pięć dni, na koniec tygodnia czy za miesiąc. 

Najlepiej byłoby tymczasowo zawiesić wszystkie plany, aktywności, granie w D&D, wyjścia na siłownię i każdą chwilę poświęcać na oglądanie mieszkań, tudzież przeglądanie ofert na OLX. Tymczasowa rezygnacja ze wszystkiego byłaby tym lepsza, że nawet dostęp do naszych przedmiotów, jak ubrania, jest utrudniony. Część rzeczy wywieźliśmy do moich teściów na wieś, a część zajęła połowę mojego dawnego pokoju w mieszkaniu rodziców. Wszystko jest maksymalnie poupychane w walizkach, torbach czy kartonach. Najlepiej byłoby tego w ogóle nie ruszać i nic nie wyciągać, ale to niemal nierealne przy próbie prowadzenia względnie normalnego życia, zawierającego choćby chodzenie do pracy. Naprawdę z utęsknieniem wyczekuję momentu, w którym będę mógł rozpakować bagaże i zapełnić rzeczami jakąś szafę jak cywilizowany człowiek.

Takie sobie zadaję pytanie.

Nie chodzi jednak wyłącznie o niewiedzę co dalej. Irytująca jest nie tylko niepewność losu. Wkurzające jest bowiem też to, że nawet nie ma do kogo mieć pretensji. Nie da się stwierdzić, że zaistniała sytuacja to czyjaś wina. Nie ma nikogo, na kogo można by się złościć. Nawet na siebie. My, choćbyśmy chcieli wcześniej rozpocząć poszukiwanie nowego mieszkania, z pewnych powodów nie mogliśmy tego zrobić. Zabraliśmy się za to, gdy tylko zaczęliśmy mieć ku temu odpowiednie warunki.

Z kolei rynek mieszkaniowy po prostu jest jaki jest. Jedni właściciele oferują mieszkania, które nam nie odpowiadają, a inni z kolei mają wymagania, choćby finansowe, których nie chcemy spełniać. Atrakcyjne mieszkania rozchodzą się błyskawicznie, a nowe pojawiają się w swoim tempie. Nikt tu nikomu nie robi przecież na złość. Po prostu każdy chce zrobić jak najlepszy interes dla siebie.

To pewna życiowa nauka. Czasem bywa po prostu tak, że doszło do jakiejś niekorzystnej sytuacji, ale nikt nie jest za to odpowiedzialny. Tak się po prostu potoczyły koleje losu, doszło do pewnego splotu zdarzeń i nagle znaleźliśmy się w pewnym mało atrakcyjnym punkcie. Cóż, w takiej sytuacji trzeba zacisnąć zęby i zabrać się do roboty. Nie warto szukać winnych, których i tak nie ma, a zamiast tego lepiej rozejrzeć się za jak najszybszym i najlepszym rozwiązaniem sytuacji. I tyle.

Utwór na dziś to coś, co możecie znać, ale zapewne nie spodziewaliście się tego tutaj. A jednak:


Życzę Wam dobrego popołudnia, wieczoru i całego tygodnia.

ENG:

Have you ever been homeless? Have you found yourself in a situation where you didn't have anywhere to live? I have. Right now. And honestly, I do not recommend that.

Of course, I'm exaggerating. For some time, my wife and I can take shelter with my parents. However, this is a very temporary solution. This Friday, we have ended the contract of renting one apartment, and we have not yet found a new place. For now, we have seen several apartments and we really liked one, but within a few hours someone had already forestalled us. We rejected other apartments ourselves and some negotiations are underway on one. We went to the in-laws for the weekend and in this way we bought ourselves at least two days of calm.

Anyway, the future is very uncertain and it annoys me terribly. It's hard to plan anything. It's difficult to make an appointment with friends, even to view photos from a wedding together when you don't have your own accommodation. We don't know where we will live in five days, at the end of the week or in a month.

It would be best to temporarily suspend all plans, activities, stop playing D&D or going to the gym and devote every moment to visiting apartments and browsing OLX offers. Temporary giving up everything would be a good idea also because even access to our items, such as clothes, is difficult. Some of the things were taken by us to my in-laws to the countryside, and some took half of my former room in my parents' apartment. Everything is maximally stuffed in suitcases, bags or cartons. It would be best not to move them at all and do nothing, but it is almost unreal when you try to live a relatively normal life, including working. I really look forward to the moment when I can unpack my luggage and fill my wardrobe with things like a civilized man.

However, it's not just about lack of knowledge what to do next. Not only the uncertainty of fate is annoying. It is also irritating that there is no one to blame. It cannot be said that the situation was someone's fault. There is no one to be angry with. Even with ourselves. We, even if we wanted to start looking for a new apartment earlier, could not do it for some reasons. We started doing it as soon as we had the right conditions for it.

In turn, the housing market is just what it is. Some owners offer flats that do not suit us, while others have requirements, e.g. financial ones, which we do not want to meet. Attractive flats diverge quickly and new ones appear at their own pace. Nobody is doing anything to annoy others. Everyone just wants to make the best deal for themselves.

It's a lesson for life. Sometimes it just happens that some inconvenient situation has occurred, but no one is responsible. That is simply what happened, there was a certain combination of events and suddenly we found ourselves at some unpleasant point. Well, in this situation you have to clench your teeth and get to work. It is not worth looking for guilty parties who are not there. Better look for the fastest and best solution to the situation instead. And that's it.

A song for today is something you could know, but you probably didn't expect it here (and it is in Polish). And yet you can find it above.

I wish you a good afternoon, evening and the whole week.

niedziela, 22 września 2019

Inna perspektywa.

Another perspective. [English version below.]


Byliśmy wczoraj z żoną na ślubie i weselu. Ważne wydarzenie, bo żenił się mój długoletni kumpel, który w dodatku był świadkiem na moim ślubie. Co ciekawe, to pierwszy raz, gdy wybraliśmy się na taką imprezę jako małżeństwo.

Bycie po własnym ślubie pozwala inaczej spojrzeć na całą uroczystość. Obserwowaliśmy Państwa Młodych, gdy wyczekiwali w kościele, przysłuchiwaliśmy się ich głosom przy składaniu przysięgi. Potem patrzyliśmy jak przygotowywali się do pierwszego tańca, kroili tort czy stali i czekali aż wszyscy zrobią sobie z nimi zdjęcia. My, kilka miesięcy temu będąc w podobnych sytuacjach, mogliśmy się z dużą dozą prawdopodobieństwa domyślać, co czują. Podejrzewaliśmy kiedy mogli być zestresowani, zirytowani, podekscytowani. Gdy wcześniej bywaliśmy na weselach jako goście, mogliśmy próbować zgadywać emocje Państwa Młodych, ale nie mieliśmy żadnego punktu odniesienia. Teraz miałem poczucie znacznie lepszego ich zrozumienia. Zmieniła się perspektywa.
W trakcie wesela jeden z moich kumpli został poproszony o pomoc. Zniknął na jakiś czas, po czym pojawił się z gitarą, usiadł na krzesełku na środku sali i zaczął grać. Obok niego przycupnął Pan Młody i zabrał się za śpiew. To było coś autentycznie pięknego. Zachwyciłem się, choć przecież znałem talenty moich kumpli. Sama piosenka, choć śpiewana po polsku, brzmiała znajomo. Rozpoznałem melodię i przypomniałem sobie jak pierwszy wers brzmiał po angielsku, ale początkowo nie byłem w stanie ustalić, co to za utwór. Wreszcie razem z żoną przypomnieliśmy sobie, że to „Shallow” z filmu „Narodziny gwiazdy”.

Tutaj z kolei smaczkiem jest to, że gdy pierwszy raz usłyszałem ten utwór, nie zachwycił mnie jakoś szczególnie. Stwierdziłem, że jest ok, ale bez szału. Nie czułem też potrzeby obejrzenia filmu. Gdy jednak usłyszałem ten utwór w polskiej wersji, na żywo, w wykonaniu moich utalentowanych kumpli, stwierdziłem, że jest zachwycający. Od teraz będę przychylniejszy oryginałowi, a nawet kusi mnie, żeby obejrzeć film. Zmieniła się perspektywa.

Zamiast tortu minitorciki.

Te anegdotyczne przykłady doskonale obrazują pewną prawdę. Nie jest ona może szczególnie odkrywcza, ale ważna. Chodzi o to, że to, jak widzimy daną sprawę, może zmieniać się wraz ze zbieraniem kolejnych doświadczeń życiowych. To jak z wycieczką w góry: na początku trasy widzimy szczyt z jakiejś perspektywy lub w ogóle wydaje się on niedostępny, ale wraz ze wspinaczką widok się zmienia. Szczyt może okazać się jeszcze piękniejszy czy majestatyczny. Czasem można też odkryć, że wcale nie jest tak trudny do zdobycia, jak się wydawało. Im więcej doświadczamy, tym więcej sytuacji znamy i jesteśmy w stanie wczuć się w jakąś sytuację.

Nie wiem, czy można z tego wyciągnąć jakiś użyteczny wniosek. Zawsze warto jednak rozważyć zbieranie najróżniejszych doświadczeń. To otwiera oczy. Pamiętajcie też o tym, że nawet jeśli teraz postrzegacie pewne sprawy w określony sposób, to zawsze może to się zmienić.

Utwór na dziś jest oczywisty:


To wszystko. Dobrego tygodnia!

ENG:

Me and my wife took part in a wedding and reception yesterday. An important event, because my longtime friend got married, and he was also my best man before. Interestingly, this is the first time we went to such an event as a married couple.

Being after your own wedding allows you to look differently at the whole ceremony. We watched the bride and groom while they waited in the church, listened to their voices when taking the oath. Then we watched them prepare for the first dance, cut the cake or stood waiting for everyone to take pictures with them. We, being a few months ago in similar situations, could guess what they feel with a high probability. We suspected when they could be stressed, irritated, excited. When we used to attend weddings as guests before, we could try to guess the emotions of the Bride and Groom, but we didn't have any point of reference. Now I had a better understanding of them. The perspective has changed.

During the wedding, one of my friends was asked for help. He disappeared for a while, then appeared with a guitar, sat down on a chair in the middle of the room and began to play. Next to him crouched the groom and began to sing. It was something truly beautiful. I was delighted, even though I knew my friends' talents. The song itself, though sung in Polish, sounded familiar. I recognized the melody and remembered how the first verse sounded in English, but at first I couldn't figure out what the song was. Finally, my wife and I remembered that it was "Shallow" from the movie "A Star Is Born".

Here, in turn, the funny thing is that when I first heard this song, I was not particularly impressed. I found it OK, but not awesome. I also didn't feel the need to watch the movie. However, when I heard this song in the Polish version, live, performed by my talented buddies, I found it delightful. From now on I will be more favorable to the original and I am even tempted to watch the movie. The perspective has changed.

These anecdotal examples perfectly illustrate a certain truth. It is not particularly revealing, but important. The point is that how we see a given case can change as we gather more life experiences. It's like a trip to the mountains: at the beginning of the route we see the summit from some perspective or it seems inaccessible at all, but with climbing the view changes. The summit may turn out to be even more beautiful or majestic. Sometimes you can also discover that it is not as difficult to reach as it seemed. The more we experience, the more situations we know and we become able to empathize with them.

I do not know if any useful conclusion can be drawn from this. However, it is always worth considering collecting various experiences. It opens your eyes. Also remember that even if you now perceive certain things in a certain way, it can always change.


The song for today is obvious and you can find it above.

That's all. Have a good week!

niedziela, 15 września 2019

Najlepszy film w historii?

Best movie ever? [English version below.]

W miniony poniedziałek wybraliśmy się wreszcie z żoną na "Once upon a time... In Hollywood", najnowszy, dziewiąty film Quentina Tarantino. Wreszcie, bo było to już ponad trzy tygodnie po polskiej premierze tego filmu. Dzisiaj mija miesiąc. Mogłoby się wydawać, że kto chciał zobaczyć ten film, już to zrobił, ale po rozmowie z różnymi moimi znajomymi dochodzę do wniosku, że jednak nie i może jeszcze warto o nim napisać.

Przed pójściem do kina trochę się obawiałem. Widziałem pozytywne opinie o filmie, niektóre nawet pełne zachwytu. Spotkałem się jednak też z krytycznymi głosami, twierdzącymi, że film jest nudny, że oglądanie go to zmarnowanie dwóch godzin i czterdziestu jeden minut (tak, jest aż tak długi). W kontrze do tego głosy uznania twierdziły, że nawet się nie zorientowały, kiedy minął ten czas.

Miałem więc nieco powodów do obaw. Próbowałem się uspokoić, powtarzając sobie, że to przecież Tarantino, więc film musi mi się spodobać. Z drugiej strony, gdybym jednak nie docenił filmu tego reżysera, to tylko spotęgowałoby rozmiar katastrofy. Rozwiązanie tej zagadki było jednak tylko jedno. Trzeba było pójść do kina i przekonać się samemu. To właśnie zrobiliśmy.

Copyright foto: Visiona Romantica, Bona Film Group, Sony Pictures Entertainment (SPE), Heyday Films

Przekonałem się. Ten film jest absolutnie zachwycający, to jeden z najlepszych filmów, jakie oglądałem, jeśli nie najlepszy. I mowa tu zarówno o filmach Tarantino, jak i wszystkich innych. Dlaczego? Zacznijmy od oczywistych rzeczy.

Muzyka. Ścieżka dźwiękowa tego filmu to absolutne cudo. Można ją zresztą znaleźć już na Spotify'u. Wspaniałe utwory, pochodzące z epoki i doskonale oddające klimat filmu zostały odpowiednio poprzetykane reklamami radiowymi, spikerami podającymi wiadomości o pogodzie i innymi tego typu wstawkami, które ułatwiają imersję w świat przedstawiony w filmie.

Aspekt wizualny. Film wygląda przepięknie. Kolory, stylizacje, stroje, samochody, plany zdjęciowe - wszystko to składa się na oszałamiający raj dla oczu. Wystarczy zresztą spojrzeć na plakat powyżej - to po prostu piękno w czystej postaci i nie ma co o tym więcej mówić.

Opisane powyżej elementy doskonale dbają o to, żeby widz poczuł klimat Hollywood u schyłku lat sześćdziesiątych. Dodajmy do tego fakt, że fikcyjni bohaterowie pierwszoplanowi spotykają na swojej drodze postacie historyczne, takie jak Bruce Lee, Sharon Tate czy przez chwilę Roman Polański. Oprócz tego, jak zazwyczaj w filmach Tarantino, przez sporą część opowieści jest całkiem zabawnie, ale nie przez wymuszone żarciki, czyjeś wygłupy czy coś podobnego, ale przez autentycznie zabawne sytuacje. Doskonałym przykładem jest tu scena starcia z Brucem Lee.

Wreszcie to, co od początku było rzeczą przyciągającą uwagę. Obsada i gra aktorska. Nie trzeba tutaj wiele pisać, bo nazwiska mówią same za siebie. Brad Pitt im starszy tym lepszy, absolutnie urzekający. W wielu momentach kradnie film i można dojść do wniosku, że to jego postać jest głównym bohaterem opowieści. Z kolei Leonardo DiCaprio pokazuje, że naprawdę potrafi grać przecudownie. Więcej nawet, potrafi doskonale zagrać to, że potrafi doskonale zagrać. Wciela się przecież w rolę aktora w zawodowym kryzysie. Oprócz tego Margot Robbie czaruje na ekranie, tworząc bardzo wiarygodną kreację, a poza nią w obsadzie znaleźli się też między innymi Al Pacino, Dakota Fanning czy Kurt Russel. To, że trzymają poziom, jest oczywiste, bo to profesjonaliści. Swoje role jednak, nawet gdy nie są jakoś szczególnie istotne, grają z nadzwyczajną lekkością. To czysta przyjemność oglądać ich w pracy.

Wszystko powyższe jednak to kwestie, które raczej nie są przedmiotem sporu między widzami. Film brzmi, wygląda i zagrany jest pięknie i raczej nikt się z tym nie spiera. Zarzuty niektórych dotyczą bardziej scenariusza, fabuły i tego, że według nich film jest po prostu nudny.

Cóż, absolutnie się z tym nie zgadzam. "Once upon a time... In Hollywood" jest fascynujące i wciągające. Film dzieje się na przestrzeni ledwie kilku dni, ale z przeskokiem czasowym w środku. Pokazuje nam on interesujących bohaterów, w stosunkowo krótkim czasie nakreśla nam ich motywacje, doświadczenia, porażki, sukcesy, obawy, obrazuje relacje między nimi. Dzięki temu później możemy zobaczyć, jak mogłaby się potoczyć historia, gdyby akurat tacy ludzie znaleźliby się w konkretnym czasie, w konkretnym miejscu.

Poza tym zarzucanie temu filmowi, że nic się w nim nie dzieje, to bzdura. Przez większość fabuły nie ma jakiś wielkich, przełomowych, widowiskowych scen, te nadchodzą dopiero na końcu, ale właśnie o to chodzi, że ludzie, którzy wiodą swoje względnie spokojne życia, nagle ścierają się z czymś niespodziewanym. Zarzuty o brak akcji miałyby więcej sensu w przypadku takich filmów jak "Hateful eight" czy "Wściekłe psy", ale nikt poważny im tego nie zarzuca, bo tak zostały skonstruowane, w dodatku w konkretnym celu. Podobnie jest tutaj.

Swoją drogą ten film absolutnie nie może być nudny i mam na to prosty argument. Gdzieś pod koniec filmu w pewnym momencie dało się wyczuć, że finał się zbliża i zapytałem sam siebie w duchu "To już?!". Nie wiadomo kiedy minęły pierwsze dwie godziny i dwadzieścia minut i zostało ostatnie dwadzieścia. Czas płynął jak szalony, tak dobrze oglądało się ten film.

Tyle tylko, że to wszystko powyżej, to oczywiście moja subiektywna opinia. Napiszcie swoją, a jeśli jeszcze nie widzieliście "Once upon a time... In Hollywood", to pędźcie do kina.

Piosenka na dziś to utwór ze ścieżki dźwiękowej filmu:


To tyle. Trzymajcie się ciepło.

ENG:

Last Monday, my wife and I finally went to cinema to see "Once upon a time ... In Hollywood", the latest, ninth movie by Quentin Tarantino. Finally, because it was over three weeks after the Polish premiere of this film. Today is a month. It would seem that whoever wanted to see this movie has already done it, but after talking to various friends of mine, I come to the conclusion that it is not true, so maybe the movie is still worth writing about it.

I was a little worried before going to the cinema. I read positive reviews about the movie, some of them even expressing delight. However, I also heard critical voices saying that the film is boring, that watching it is a waste of two hours and forty-one minutes (yes, it is so long). In opposition to this, the voices of recognition claimed that they did not even realize when this time had passed.

So I had a bit of concern. I tried to calm down, telling myself that it was Tarantino, so I must like the movie. On the other hand, if I did not appreciate this director's film, it would only increase the extent of the disaster. There was only one solution to this puzzle. We had to go to the cinema and find out for ourselves. That's what we did.

I have found out. This movie is absolutely delightful, it's one of the best movies I've ever watched, if not the best. And here we are talking about both Tarantino films and all others. Why? Let's start with the obvious things.

Music. The movie's soundtrack is an absolute wonder. You can already find it on Spotify. Wonderful songs, from the era and perfectly reflecting the atmosphere of the film were properly interwoven with radio commercials, speakers giving information about the weather and other such inserts that facilitate immersion into the world presented in the movie.

Visual aspect. The movie looks beautiful. Colors, styles, clothes, cars, film sets - all this adds up to a stunning paradise for the eyes. All you have to do is look at the poster above - it's just pure beauty and there is no more to talk about it.

The elements described above make the viewer feels the atmosphere of Hollywood in the late sixties. Add to this the fact that fictitious heroes in the foreground meet historical characters such as Bruce Lee, Sharon Tate or Roman Polański for a while. In addition, as is usually the case in Tarantino movies, for quite a lot of the story it is quite funny, but not through forced jokes, somebody's tomfoolery or something similar, but through genuinely funny situations. A great example is the scene of a clash with Bruce Lee.

Finally, what was eye-catching from the beginning. Cast and acting. You don't have to write a lot here, because the names speak for themselves. Brad Pitt the older the better, absolutely captivating. In many moments, he steals the movie and it can be concluded that his character is the main character of the story. In turn, Leonardo DiCaprio shows that he can really play wonderfully. Even more, he can play perfectly that he can play perfectly. He plays the role of an actor in a professional crisis. In addition, Margot Robbie charms on the screen, creating a very credible creation, and in addition in the cast there were, among others, Al Pacino, Dakota Fanning and Kurt Russel. That they provide the high quality is obvious because they are professionals. However, their roles, even if they are not particularly important, are played with extreme lightness. It's a pleasure to watch them at work.

All of the above, however, are issues that are hardly the subject of dispute between audience. The film sounds, looks and is played beautifully and nobody argues with it. Some objections are more about the script, the story and the fact that some people think the film is simply boring.

Well, I totally disagree. "Once upon a time ... In Hollywood" is fascinating and engaging. The film takes place over just a few days, but with a time jump in the middle. It shows us interesting heroes, outlines their motivations, experiences, failures, successes and fears in a relatively short time, and illustrates the relationships between them. Thanks to this, we can later see how history could have turned out if such people would find themselves in a specific time, in a specific place.

Besides, accusing this movie of nothing happening in it is bullshit. For most of the plot there are no great, groundbreaking, spectacular scenes, these come only at the end, but it is precisely in order to picture the people who lead their relatively quiet lives and suddenly clash with something unexpected. Accusations of lack of action would make more sense in the case of such films as "Hateful eight" or "Reservoir Dogs", but no one seriously accuses them, because they were constructed so, in addition, for a specific purpose. It is similar here.

By the way, this film can absolutely not be boring and I have a simple argument for it. Somewhere at the end of the movie, at some point, one could feel that the finale was approaching and I asked myself in the spirit of "Is it already?!". It is not known when the first two hours and twenty minutes have passed and the last twenty were left. Time passed like crazy, this movie was so good to watch.

Only that all of this above is, of course, my subjective opinion. Write yours and if you haven't seen "Once upon a time ... In Hollywood" yet, go to the cinema.

The song for today is from the movie soundtrack. You can find it above.

That's all. Keep good.

niedziela, 1 września 2019

Wspólna Europa.

Common Europe. [English version below.]

Dziś osiemdziesiąta rocznica wybuchu drugiej wojny światowej. To bez wątpienia największa tragedia i najbardziej przerażające wydarzenie w historii ludzkości. Czy mogło więc wyniknąć z niego coś dobrego?

Tak.

Od czasu tej tragedii Europa zaczęła się jednoczyć. Najpierw powstała Europejska Wspólnota Węgla i Stali, potem Europejska Wspólnota Gospodarcza i Europejska Wspólnota Energii Atomowej, a w końcu Unia Europejska. Zaczęto działać na rzecz współpracy gospodarczej, politycznej, społecznej. Co najważniejsze jednak: Europa zanotowała i dalej notuje najdłuższy w swej historii okres pokoju (oczywiście pomijając wojny na Bałkanach i Ukrainie oraz w Gruzji. a skupiając się na obszarze Unii). Takie założenie przyświecało zresztą Robertowi Schumanowi: powiązać ze sobą państwa Europy tak silnie, że wojna stanie się po prostu nieopłacalna.

Choć nie jest idealnie i w ramach wspólnoty europejskiej nadal pojawiają się spory, to jednak przynajmniej swobody działają. Ludzie, towary, usługi i kapitał mogą swobodnie przemieszczać się pomiędzy krajami członkowskimi. Trzy ostatnie służą głównie wspomnianym powiązaniom gospodarczym. Pierwsza też, ale oprócz tego ma ona inną ujmującą zaletę. Dzięki swobodnemu podróżowaniu pomiędzy państwami można poznawać różnorodność naszego kontynentu, rozmaite kultury, ale i odkrywać to, że choć się różnimy, to jesteśmy też podobni. Wszyscy jesteśmy ludźmi.

Nigdy nie miałem problemu z tym stwierdzeniem. Ksenofobia i podobne to raczej obce mi tematy. Jeden z moich pradziadków był Ukraińcem. W rodzinie mam wujka Anglika. Partnerka mojego kuzyna pochodzi z Hiszpanii, a chłopak mojej koleżanki jeszcze z podstawówki jest Niemcem. Z tego też kraju pochodziła grupa uczniów, z którą współpracowało moje gimnazjum. Kiedyś nawet przyjechali do nas z wizytą. 

Gdy sam zacząłem korzystać ze swobody przepływu osób, tylko wzmocniłem swoje wrażenia. Nie podróżuję tak dużo jak niektórzy z moich znajomych, ale też więcej niż inni. Poznałem Finów, Szwedów, Austriaków, ludzi z Norwegii, Grecji czy Czech. To tylko wzmocniło wrażenie, że nie bardzo się różnimy.

Wystawa o upadku Żelaznej Kurtyny prezentowana w Wiedniu.

Im szybciej wszyscy zdadzą sobie sprawę z tego, że wszyscy jesteśmy tacy sami, niezależnie od tego, skąd jesteśmy, tym lepiej. Nas, ludzi, łączy wspólna planeta. Musimy się jednoczyć w działaniach na jej rzecz. Oczywiście, do utopijnych wizji przedstawianych w science-fiction jeszcze daleko. Cała ludzkość nie zjednoczy się z dnia na dzień, nie stworzy jednego państwa i narodu. To za trudne.

Można jednak próbować najpierw na mniejszą skalę. Musimy, bo jak donoszą naukowcy, planeta nam się psuje. Jeśli będziemy marnować energię na nieistotne konflikty, to nie zdołamy się ocalić.  Prawdziwe zjednoczenie całej Europy byłoby ważnym krokiem w kierunku globalnej współpracy. W końcu to jeden z najbardziej rozdrobnionych kontynentów. Pod pewnymi względami już się to udaje: są wspomniane swobody przepływu, różne traktaty i ułatwienia, spółki europejskie, wspólne instytucje, organy władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej etc. Zbyt często jednak ludzie patrzą tylko na interesy pojedynczych krajów czy narodów. Brakuje ludzi, którzy byliby ponad to. Brakuje polityków, którzy myśleliby w skali całego kontynentu.

Najważniejsze jest jednak to, że ciągle się próbuje. Europa przeżywa kryzys, ale te mają to do siebie, że kiedyś się kończą. Cóż, zazwyczaj, więc mam nadzieję, że tak będzie i tym razem. Trzeba mieć nadzieję. Trzeba wierzyć, bo inaczej może się okazać, że wrócimy do etapu wojen, konfliktów i nienawiści. Nie warto. Pamiętajmy o tym. Pamiętajmy o dorobku ostatnich dziesięcioleci i dbajmy o to, żeby już nigdy nie powtórzyły się wydarzenia sprzed osiemdziesięciu lat. Myślmy o tym także, ale nie tylko, przy okazji takich rocznic jak dzisiejsza.

Piosenka na dziś to klasyk przesiąknięty mądrością:



To tyle. Dobrej niedzieli, tygodnia i przyszłości.

ENG:

Today is the 80th anniversary of the outbreak of World War II. This is without a doubt the biggest tragedy and the most terrifying event in the history of mankind. Could something good come out of it?

Yes.

Since that tragedy, Europe has begun to unite. First, the European Coal and Steel Community was established, then the European Economic Community and the European Atomic Energy Community, and finally the European Union. Activities for economic, political and social cooperation began. Most importantly, however: Europe has been experiencing the longest period of peace in its history (of course, apart from the wars in the Balkans, Ukraine and Georgia, and focusing on the territory of the Union). This assumption was used by Robert Schuman: to tie together the countries of Europe so strongly that the war would simply become unprofitable.

Although it is not perfect and there are still disputes within the European community, at least the freedoms work. People, goods, services and capital can move freely between member countries. The last three mainly serve these economic connections. The first also, but in addition, it has another engaging advantage. Thanks to free travel between countries, you can learn about the diversity of our continent, various cultures, but also discover that although we differ, we are also similar. We're all human.

I have never had a problem with this statement. Xenophobia and related topics are rather foreign to me. One of my great grandparents was a Ukrainian. I have an uncle, who is English. My cousin's partner is from Spain, and my friend's boyfriend is German. A group of students from which my junior high school cooperated came from this country. Once they even came to visit us.

When I started using the free movement of people myself, I only strengthened my experience. I don't travel as much as some of my friends, but also more than others. I met Finns, Swedes, Austrians, people from Norway, Greece and the Czech Republic. It only reinforced the impression that we are not so different.

The sooner everyone realizes that we are all the same, no matter where we are from, the better. We humans share a common planet. We must unite in our efforts. Of course, Utopian visions of science fiction are still far away. All humanity will not unite overnight, will not create one state and nation. It's too hard.

However, you can try on a smaller scale first. We have to, because, according to scientists, the planet is breaking down. If we waste energy on insignificant conflicts, we won't be able to save ourselves. A real unification of all of Europe would be an important step towards global cooperation. After all, it is one of the most fragmented continents. In some respects, this is already succeeding: there are the mentioned freedoms of movement, various treaties and facilities, European companies, joint institutions, legislative, executive and judicial bodies, etc. Too often, however, people only look at the interests of individual countries or nations. There are no people who would be above this. There are no politicians who would think on a continental scale.

The most important thing is that people keep trying. Europe is going through a crisis, but these have the feature that they are ending eventually. Well, usually, so I hope it will be this time. You have to hope. You have to believe. Otherwise it may turn out that we will return to the stage of wars, conflicts and hatred. Better not. Let's remember that. Let's remember the achievements of the last decades and make sure that the events of eighty years ago never happen again. Let's think about it on anniversaries like today, but not only.

The song for today is a classic steeped in wisdom. You can find it above.

That's it. Have a good Sunday, week and future.