Pokazywanie postów oznaczonych etykietą praca. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą praca. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 2 lutego 2020

Dwie strony medalu.

Two sides of the same coin. [English version may be added if needed - just let me know.]

Zabiegany to weekend. W piątek dopiero około 21 wróciłem do domu z tygodniowej delegacji i od tamtej pory było i nadal jest mnóstwo spraw do załatwienia. Miłych? Uciążliwych? Ha, to zabawne, bo najwyraźniej większość z nich można traktować tak i tak. Nie wierzycie? Sprawdźmy.

Zacznijmy od tego, że trochę czasu w ten weekend zajmuje mi praca. To oczywiście irytujące, bo wolałbym nie pracować w dni wolne. Z drugiej strony pewne rzeczy i tak trzeba dokończyć, więc czemu by nie w spokojnym zaciszu domowym, może w dresie, pijąc dobrą kawkę i ciesząc się spokojem? Poza tym to zawsze dodatkowy pieniądz. Widzicie? Dwie strony medalu.

Co dalej? Jakiś czas temu uszkodził nam się pewien uchwyt w kuchni. Drobiazg, ale irytujacy. Wczoraj wybraliśmy się po nowy do Castoramy i na to straciliśmy chwilkę czasu. Też wkurza. Z drugiej strony mogłem dzięki temu po powrocie sięgnąć po moją ubogą skrzynkę z narzędziami i chwilkę pobawić się z wymianą uchwytu. To dopiero drugi lub trzeci raz jak korzystałem z tej skrzyneczki i póki co każdy sprawia mi frajdę. Zatem znów, usterka, ale w efekcie zabawa przy jej naprawie.

Moja skrzyczneczka.

Co poza tym? Do Castoramy zajrzeliśmy głównie dlatego, że żona zabrała mnie do IKEI. Część panów, zwłaszcza mężów, może w tym momencie poczuć krztynę współczucia wobec mnie, bo wiedzą, że wizyty z żoną w takim sklepie potrafią być męczące. Narzuciłem nam jednak przyzwoite tempo, żona starała się trzymać listy zakupów, którą miała ze sobą i w efekcie było całkiem nieźle. Udało nam się też trochę porozmawiać podczas wymijania innych klientów i ustalić podejście do pewnych tematów. To już coś!

Co później? Obiad, znów praca, a także wizyta kumpla. Trudno jednak doszukiwać się w niej czegoś negatywnego, może poza tym, że dość mocno różnimy się w kwestii serialu "Wiedźmin" Netflixa, ale bądźmy poważni, to nie jest istotna rzecz.

Tym sposobem przeskakujemy do niedzieli. Dziś żona postanowiła wyciągnąć mnie do aquaparku. Sam pomysł super. Super jest też to, że po przyjedzie do Rudy Śląskiej okazało się, że połączone siły Multisportu i OK Systemu sprawiły, że za wejście na basen na 1,5 godziny dla naszej dwójki zapłaciliśmy łącznie 10 zł. Piękna sprawa! Mniej piękne było to, gdy w którymś momencie podczas zjazdu zjeżdżalnią pęd wyrzucił mnie w powietrze, obróciło mną o 180 stopni i spadłem, boleśnie obijając sobie kolana. 2/10, nie polecam. Tak naprawdę natomiast, gdy przestanie mnie boleć, będę pewnie mówił, że świetnie się bawiłem.

A co jeszcze w planach? Pisanie tego tekstu, znów praca i... Prasowanie koszul. Tego bardzo nie lubię, głównie dlatego, że zajmuje mi sporo czasu, a niemal każdego dnia roboczego potrzebuję świeżej koszuli. Znajduję jednak sposoby, żeby nieco sobie osłodzić tę monotonną czynność. Prasowanie to jedna z tych sytuacji, gdy mam czas posłuchać jakiegoś interesującego mnie podcastu. Zazwyczaj to absolutnie rewelacyjne Napisy Końcowe z Łukaszem Stelmachem, Martą Najman, Oskarem Rogowskim i Radkiem Pisulą, a sporadycznie także z Adamem Antolskim. Jeśli nie, to ostatnio czasem wybieram także Dwóch Typów Podcast, podobno najpopularniejszy podcast w Polsce w 2019 r. Tam Gargamel i Generator Frajdy z dużą dawką ironii rozmawiają o popkulturze, twórcach internetowych i wszystkim tym, na co mają ochotę. Choć nie każdemu musi odpowiadać forma ich programu, to jednak jest on inteligentny i często niesie za sobą wartościową treść. A zatem z jednej strony irytuję się, że będę musiał prasować, ale z drugiej przynajmniej posłucham wtedy czegoś interesującego.

Widzicie? Niemal na każdą rzecz mogłem spojrzeć dwojako, pozytywnie lub negatywnie. Biegnijmy jednak dalej: czy coś jeszcze zajmowało mnie w ten weekend? 

Tak, SEX EDUCATION! 

Gwoli ścisłości, mowa o serialu Netflixa o takim tytule. Tu jednak nie ma co wspominać o dwóch stronach medalu, bo ta produkcja to absolutne złoto i kto nie widział, ten powinien nadrobić. Rozbuchana kampania reklamowa drugiego sezonu skłoniła mnie i moją żonę, by sięgnąć do pierwszego i nie żałujemy. Opowieść o nastolatkach, którzy zaczynają udzielać porad seksualnych w swojej szkole jest przezabawna, choć nie stroni od poważnych wątków. Wbrew pozorom nie wszystko kręci się wokół seksu, bo historia opowiada o związkach, przyjaźni, tolerancji, akceptacji, nierównościach społecznych, szykanowaniu słabszych, trudnych relacjach rodzinnych i wielu innych kwestiach. Jednocześnie jest bardzo dobrze zrealizowana. Spotykamy tu wszystkie archetypy szkolnych dzieciaków w serialach: bogate i wredne, przegrywów, zbuntowane, nerdów, sportowców, ale też wiele innych. Przede wszystkim jednak niemal żadna postać nie jest definiowana przez przynależność do którejkolwiek z tych grup. Są dużo bardziej złożone i często lawirują lub chcą lawirować między nimi. Dzięki temu tak naprawdę nie wiadomo, co się za chwilę wydarzy. Nie ma oczywistych rozwiązań, więc każdy moment jest interesujący. A poza tym wszystkim głównych bohaterów naprawdę łatwo jest lubić. Wobec tego wszystkiego powtórzę raz jeszcze: kto nie widział, niech nadrobi.

To chyba tyle. Gdy trzeba się zająć czymś przykrym, warto poszukać dobrych stron sytuacji i obrócić ją na swoją korzyść. Jeśli natomiast planuje się coś dobrego, to chyba warto mieć z tyłu głowy, że coś może pójść nie tak. Po prostu. A utwór na dziś pochodzi z najnowszej płyty Miuosha i jest tym, który zrobił na mnie największe wrażenie:


Trzymajcie się ciepło. Dobrego tygodnia!

niedziela, 17 listopada 2019

Nie musisz się odcinać.

You don't have to cut yourself off. [English version below.]

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego "Suplement". Kojarzycie? Pewnie tak, bo wielokrotnie o nim pisałem, a przede wszystkim pisałem do niego. Tak się jednak złożyło, że ostatnio coraz więcej mojego czasu pochłania praca, a poza tym ożeniłem się. W magazynie było więc mnie trochę mniej. Ostatni artykuł, o matematyce, królowej nauk, napisałem do numeru maj/czerwiec 2019 (str. 14). W kolejnym numerze, październik/listopad 2019, znalazła się jedynie krzyżówka mojego autorstwa. W minionym tygodniu odbyło się natomiast spotkanie zespołu redakcyjnego, na które nie dałem rady dotrzeć, bo po raz kolejny byłem w delegacji. Słabo...

Tak się złożyło, że na spotkaniu tym nastąpiły zmiany w szefostwie redakcji. Dotychczasowa Redaktor Naczelna, Martyna, przekazała władzę Robertowi, dotychczasowemu sekretarzowi redakcji. On, bardzo słusznie zresztą, postanowił zorientować się w sytuacji takich redakcyjnych duchów/dinozaurów jak ja (mój pierwszy artykuł w magazynie ukazał się na wiosnę 2015). Napisał więc do mnie i zadał proste pytanie: jakie są moje dalsze plany odnośnie Suplementu i czy dalej chcę z nimi współpracować? Cóż, pytanie proste, ale odpowiedź już niekoniecznie. Cytując klasyka, "chciałabym, a boję się". Z jednej strony bowiem ów piękny magazyn studencki to miejsce, w którym wiele się nauczyłem i poznałem znaczną liczbę fascynujących ludzi. Tworzenie go, pisanie tekstów ukazujących się drukiem itd. daje wiele radości i satysfakcji. Z drugiej jednak strony obawiałem się, że mój obecny tryb życia może nie pozwalać na zaangażowanie się w magazyn na takim poziomie, na jakim chciałbym i powinienem. Trudna sprawa...

To tylko część z artykułów napisanych przeze mnie przez te lata.

Trudne sprawy czasem wymagają prostych rozwiązań. Postawiłem na szczerość. Przedstawiłem Robertowi sytuację i powiedziałem, że moje możliwości mogą nie sprostać moim chęciom. Jednocześnie przedstawiłem kilka pomysłów, które chętnie zrealizowałbym dla Suplementu. 

I... Spotkałem się z całkiem pozytywną reakcją. Myślę, że przynajmniej jeden z tematów, które zaproponowałem, ma całkiem spory potencjał, a krzyżówki też ktoś przecież musi układać. Sytuacja jest jaka jest, zmniejsza się ilość dostępnego czasu, ale jeśli obie strony widzą potencjał w dalszej współpracy, to chyba nie warto nagle jej kończyć.

Naszła mnie refleksja, że to można przełożyć na wiele dziedzin życia. Żyjemy sobie, mamy swoje pasje, hobby, aktywności, angażujemy się w różne rzeczy. Potem jednak nasza sytuacja zaczyna się zmieniać: pojawia się praca, rodzina, nowe projekty, wyjazdy na drugi koniec kraju albo drugą półkulę, przytrafiają się nam różne trudności. Pojawia się myśl, że może trzeba zrezygnować z rzeczy, które dotychczas pochłaniały nasz czas. Schować gdzieś głęboko pióro i pergamin, drona, snowboard, wędkę czy cokolwiek innego. Zamknąć to wszystko w przeszłości.

Przykre? Bardzo. To może wcale nie trzeba tak robić? Jeśli na czymś naprawdę nam zależy, to lepiej nie odcinać się od tego całkowicie. Można próbować zmienić zakres i częstotliwość, jeździć bliżej i rzadziej, przerzucić się na krótsze formy, zacząć służyć bardziej jako doradca niż główny wykonawca. W zależności od aktywności możliwości jest wiele. Trzeba tylko dobrze się zastanowić, jak ograniczyć czas poświęcany na jakąś rzecz, jednocześnie pozostając z nią w kontakcie. I jasne, pewnie nie zawsze się da, ale na pewno warto spróbować.

Utwór na dziś, to coś, co także dziś podsunęło mi Spotify:


Ależ to jest dobre! Także i Wam życzę dobrego tygodnia.

ENG:

University of Silesia Student Magazine "Supplement". You know it? Probably yes, because I wrote about it many times, and above all I have been writing for it. However, it so happened that recently more and more of my time is consumed by work, and besides I got married. So there was a little less me in the magazine. The last article I wrote was about mathematics, the queen of sciences, to the issue May / June 2019 (p. 14). In the next issue, October / November 2019, there was only a crossword puzzle made by me. Last week an editorial team meeting took place and I was unable to take part in it, because once again I was on a delegation. That is bad...

It so happened that at this meeting there were changes in the editorial leadership. The previous editor-in-chief, Martyna, handed the position over to the Robert, the secretary of the editorial office to that day. He, quite rightly, decided to find out the situation of editorial ghosts / dinosaurs like me (my first article in the magazine appeared in spring 2015). So he wrote to me and asked a simple question: what are my future plans for the Supplement and do I still want to work with them? Well, a simple question, but an answer not so easy. To quote the classic, "I would like to, and I'm afraid". On the one hand, this beautiful student magazine is a place where I learned a lot and met a significant number of fascinating people. Creating it, writing texts that appear in print, etc. gives a lot of joy and satisfaction. On the other hand, I was afraid that my current lifestyle may not allow me to get involved in the magazine at the level I would like and should. Difficult case...

Difficult matters sometimes require simple solutions. I bet on honesty. I presented Robert with the situation and said that my possibilities may not live up to my desire. At the same time, I presented some ideas that I would gladly perform for a Supplement.

And ... I met with quite a positive reaction. I think that at least one of the topics I have proposed has quite a lot of potential, and somebody has to prepare crosswords too. The situation is as it is, the amount of time available decreases, but if both parties see the potential for further cooperation, it is probably not worth finishing it suddenly.

I came to the thought that this can be translated into many areas of life. We live, we have our passions, hobbies, activities, we engage in various things. Then, however, our situation begins to change: there is work, family, new projects, moves to the other end of the country or the other hemisphere, we encounter various difficulties. A thought appeares that you may have to give up things that have been consuming your time so far. Hide somewhere deeply a pen and parchment, a drone, a snowboard, a fishing rod or anything else. Close it all in the past.

Is that sad? Yes, very. So maybe you don't have to do that at all? If we really care about something, it is better not to cut ourselves off completely. You can try to change the scope and frequency, travel closer and less often, switch to shorter texts, start to serve more as an advisor than the main performer. Depending on the activity, there are many possibilities. You just need to think carefully about how to limit the time spent on something, while staying in touch with it. And of course, it's probably not always possible, but it's definitely worth a try.

The song for today is something that Spotify showed today. You can find it above.

And this is so good, so I wish you a good week too.

niedziela, 3 listopada 2019

Po prostu idź spać.

Just go to sleep. [English version below.]

Organizowaliśmy ostatnio imprezę halloweenową. Najpierw podzieliłem się tym pomysłem z jedną z moich koleżanek, a ona szybko i ochoczo go podłapała. Planowaliśmy przebrania, dekoracje, poncz, przekąski i wiele innych. Jedyny problem był taki, że spora część zaplanowanych gości wracała tego dnia z mniej lub bardziej odległych delegacji, ale stwierdziliśmy, że jakoś damy radę.

Minęło trochę czasu i nadszedł dzień zero. Przyjechałem do domu z Warszawy, zobaczyłem, że moja żona udekorowała mieszkanie, wspólnie przygotowaliśmy jedzenie, przebrałem się i moja żona zrobiła mi mroczny makijaż. Zaraz potem przyjechał pierwszy gość i zaczął robić poncz.

Tak wyglądaliśmy. A w tle widać nawet jedną z dekoracji!

Niedługo potem przyjechali kolejni znajomi, zaczęliśmy jeść, rozmawiać, degustować whiskey i inne trunki i czekać na resztę. Szybko okazało się, że jedna z koleżanek chyba nie dotrze, bo mimo późnej godziny jeszcze nie wróciła do domu z delegacji. Pozostawało pytanie, co z tą drugą, razem z którą planowałem imprezę. Byłem przekonany, że jeśli nie dotrze, będzie jej później przykro. W związku z tym próbowaliśmy różnymi sposobami dodzwonić się do niej lub napisać, ale żadne formy kontaktu nic nie dawały. W końcu jeden z kolegów skontaktował się z jej narzeczonym i okazało się, że zasnęła, zmęczona po całym dniu. Przez chwilę była jeszcze szansa, że może przyjadą, ale gdy minęło więcej czasu, doszliśmy do wniosku, że nie. Tak rzeczywiście się stało.

Napisała do mnie następnego dnia. Stwierdziła, że przeprasza i że jej przykro. Zaraz dodała jednak, że przynajmniej się wyspała. Szybko doszedłem do wniosku, że nawet ją rozumiem i nie mogę mieć jej tego za złe. Zaczynamy intensywniejszy okres w pracy i ludzie po prostu bywają zmęczeni. To też nie tak, że wróciła do domu i pomyślała "olewam imprezę, idę spać". Po prostu położyła się na chwilę, a zmęczenie zrobiło swoje.

Nawet gdyby jednak to była ta pierwsza sytuacja i tak nie mógłbym jej winić. Czasem trzeba po prostu odpuścić i zrezygnować ze swoich planów. Czasem lepiej poświęcić czas na odpoczynek. Ja tego nie umiem, zawsze, jeśli tylko mogę, pojawiam się na umówionych spotkaniach, imprezach itd. W efekcie czasami, choć rzadko, zdarza mi się na nich przysypiać. Zamiast tego mógłbym po prostu zostać w domu, ale tego nie robię. Może to błąd.

To właśnie moja myśl z tego tygodnia: że czasem może lepiej dać sobie spokój, porzucić wcześniejsze plany i po prostu odpocząć. Może.

Piosenka na dziś to coś z playlisty Ultimate Halloween na Spotify:


To chyba tyle na dziś. Dobrej niedzieli i całego tygodnia.

ENG:

We recently organized a Halloween party. At first, I shared this idea with one of my friends, and she quickly and eagerly liked it. We were planning costumes, decorations, punch, snacks and more. The only problem was that a lot of the planned guests were returning from more or less distant delegations that day, but we decided that we could manage somehow.

Some time passed and day zero came. I came home from Warsaw, I saw that my wife decorated the apartment, together we prepared food, I refreshed myself and my wife did me gloomy makeup. Immediately afterwards the first guest arrived and began to make a delicious punch.

Soon after, more friends arrived, we began to eat, talk, taste whiskey and other drinks and wait for the rest. It soon turned out that one of my friends would probably not arrive, because despite the late hour she had not yet returned home from the delegation. The question was, what about the second one, with which I planned the party. I was convinced that if she did not arrive, she would be sorry later. Therefore we tried to call or write to her in various ways, but no form of contact gave anything. Eventually, one of guests contacted her fiancé and it turned out that she had fallen asleep, tired after a whole day. For a moment there was a chance that they might come later, but when more time passed, we came to the conclusion that no. That was right eventually.

She wrote to me the next day. She said that she was sorry. She added, however, that at least she had slept well. I quickly came to the conclusion that I even understood her and I couldn't blame her. We start a more intense time at work and people just get tired. It's also not like she came home and thought, "screw the party, I'm going to sleep." She just laid down for a moment and the tiredness did its job.

Even if it would be this first case, I couldn't blame her. Sometimes you just have to let it go and give up your plans. Sometimes it's better to devote time to rest. I am unable do that and I always appear at scheduled meetings, parties, etc., if only I can. As a result I am sleepy at them sometimes. Instead, I could just stay at home, but I don't do it. Maybe it's a mistake.

This is my thought from this week: that sometimes it may be better to give it a break, abandon previous plans and just relax. Maybe.

The song for today is something from the Ultimate Halloween playlist on Spotify. You can find it above.

That's probably enough for today. Have a good Sunday and rest of the week.

niedziela, 27 października 2019

Dobrze się sprzedaj.

Sell yourself well. [English version below.]

W minionym tygodniu pojawiłem się na katowickich Absolvent Talent Days (targach pracy) jako przedstawiciel mojego pracodawcy. Świetna sprawa! Rozmawiałem z ludźmi już pracującymi, ale też ze studentami oraz uczniami kończącymi szkoły średnie. Przedstawiałem im oferty pracy, praktyk czy szkoleń. Pytałem, co ich interesuje, jakie mają plany zawodowe. Wyjaśniałem, co można zyskać pracując u nas, że szybkość zdobywania wiedzy, umiejętności, a nawet znajomości jest oszałamiająca. Poza tym zachęcałem do wypełnienia ankiet i wylosowania nagrody niczym w maszynie losującej Lotto. Można było zdobyć świetne koszulki czy notesy.

Poza tym poznałem kilka osób z innych działów firmy, w której pracuję i okazali się być super, a takie znajomości zawsze mogą się przydać. Ogólnie spędziłem dzień bardzo miło, jedynie w pewnym momencie zaczęły boleć mnie nogi. To było jednak nieważna, bo tak dobrze się bawiłem. Najciekawszym było dla mnie to, gdy przez naprawdę długą chwilę rozmawiałem z dwoma studentami katowickiego Uniwersytetu Ekonomicznego, którzy na studia na Śląsk przylecieli z Ghany (a przynajmniej jeden z nich). Na pewno dobrze zapamiętam chwilę, gdy na jakieś moje pytanie z ust jednego z nich padło głośne "YEAH, GOOD VIBES, MAN!". 

Większością ludzi, którzy pojawili się na tych targach pracy, byłem zachwycony. Wiedzieli, czego chcą lub przynajmniej, że chcą czegoś. Zadawali konkretne pytania, potrafili składnie powiedzieć coś o sobie. No nic, tylko takich zatrudniać!

Takie coś mi dali.

Oczywiście nie z każdym tak było. Zwróciłem uwagę zwłaszcza na dwie postawy, które oprócz tego, że były irytujące, to mogą kiedyś zaszkodzić tym ludziom.

Pierwsza to kompletna nieumiejętność zaprezentowania samego siebie z dobrej strony. Niektóre osoby, które do nas podchodziły, wyglądały na kompletnie przerażone lub niewiedzące, po co tam są. Pojawił się przy naszym stoisku chłopak, który miał chyba nawet spore umiejętności. Chodziło co prawda o IT, więc obszar bardzo luźno związany z firmą, w której pracuję, ale jednak z pewnym stopniem powiązania i ofertami pracy. Poza tym specjaliści w tej dziedzinie są teraz przecież bardzo potrzebni, a zapotrzebowanie jeszcze wzrasta. Mimo to uważam, że chłopak ten może mieć pewien problem ze znalezieniem sensownej pracy. Dlaczego? Bo zupełnie nie potrafił się zaprezentować, "sprzedać" rekruterom. 

Zanim stwierdzicie, że wcale nie musiał: nie chodzi o to, żeby dokonywał jakiegoś genialnego pokazu autoprezentacji, czarował słowem, uśmiechał się zniewalająco, przechwalał dokonaniami itd. Nie. Mam na myśli tylko to, że powinien dawać choć cień szansy na to, że da się z nim jakkolwiek dogadać. Tymczasem chłopak ten mówił mamrocząc pod nosem i spuszczając wzrok. Nie dało się go zrozumieć. Powtarzał te same pytania kilkukrotnie. Rozmowa z nim była po prostu trudna i męcząca i wątpię, żeby ktokolwiek po czymś takim miał ochotę go zatrudnić.

Druga postawa trudna do zaakceptowania była zgoła inna. To przebojowość, ale ukierunkowana na bardzo krótkoterminowe korzyści. Jak wspomniałem, mieliśmy maszynę, do której wkładało się rękę i łapało jedną z fruwających w środku piłek, w ten sposób losując nagrodę. Przez jakiś czas nagminne były sytuacje, w których ludzie podchodzili do nas i od razu pytali, co muszą zrobić, żeby wylosować nagrodę albo po prostu sami sięgali do maszyny. Stoisko, firma, praca, możliwości - to wszystko nieszczególnie ich interesowało. Liczyła się tylko nagroda. Niejednokrotnie byli to ludzie, którzy umieli porozmawiać sensownie, dobrze się zaprezentować, zażartować, ale widać było, że jedyne, na czym im w tym momencie zależy, to wart te kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych przedmiot. To oczywiście nie przekreśla ich szans na karierę, gdy zmienią nieco swoje priorytety, ale może się na przykład zdarzyć tak, że ktoś zapamięta ich twarze jako osób walczących zacięcie tylko o tę koszulkę czy notes, a potem będzie prowadził rozmowę kwalifikacyjną z taką osobą, przypomni sobie to i na poziomie podświadomości jego nastawienie zmieni się na negatywne.

Akurat para, którą zapamiętałem najlepiej, była sprytniejsza. Najpierw porozmawiali z nami o pracy, możliwościach, firmie i tego typu kwestiach i zrobili całkiem niezłe wrażenie. Dopiero potem przeszli do kontrataku i zapytali o losowanie nagród. Mieli do tego pełne prawo, wypełnili ankiety i wzięli udział w zabawie. Problem pojawił się, gdy dziewczyna nie wylosowała koszulki jak chciała, ale karteczki samoprzylepne. Od razu podjęła próbę negocjacji. Chciała losować jeszcze raz. Prosiła, marudziła, namawiała. Wszystko na nic. Jedyne, co uzyskała, to żartobliwą sugestię, żeby przyszła później w przebraniu.

Wróciła, a jakże. Wcale nie w przebraniu, za to pod koniec wydarzenia. Znów jęła przekonywać, żeby dać jej kolejną szansę albo nawet po prostu, żeby sprezentować jej koszulkę. Walczyła i walczyła. Nie jestem już pewien jak zakończyła się ta sytuacja. Wydaje mi się, że w końcu ktoś skapitulował i dla świętego spokoju pozwolił jej na jeszcze jedno losowanie, w którym koszulka została wygrana. I wszystko okej. Tylko jakiś taki niesmak pozostał.

Dwie główne myśli naszły mnie po tych targach pracy. Pierwsza to taka, że sytuacja jest niezła. Spotkałem sporo ludzi z ambicjami, garnących się do pracy, chcących coś robić już od pierwszego roku studiów. Druga natomiast to taka, że ważne jest i to, co się mówi i to jak to się mówi. Forma i treść nie mogą istnieć bez siebie nawzajem. Jeśli chce się coś zdziałać ze swoją karierą, to trzeba mieć ambicje, ale też umieć to pokazać.

To wszystko na dziś. Zostawiam Was z genialnym utworem, który odkryłem naprawdę niedawno:


Dobrego popołudnia, tygodnia i życia!

ENG:

Last week, I took part in the Katowice Absolvent Talent Days as a representative of my employer. Great event! I was talking to people already working, but also to students and high school graduates. I was presenting them with job, internship or training offers. I was asking them what they were interested in, what career plans they had. I was explaining what can be gained from working with us and that the speed of acquiring knowledge, skills and even acquaintance is staggering. In addition, I was encouraging them to complete the surveys and draw the prize like in a Lotto lottery machine. There were great t-shirts or notebooks to win.

In addition, I met a few people from other departments of the company where I work and they turned out to be great, and such acquaintances can always be useful. Overall, I had a very nice day, only at some point my legs started to hurt. It wasn't important though, because I had so much fun. The most interesting for me was when I talked for a long time with two students of the University of Economics in Katowice who came to Silesia to study from far Ghana (or at least one of them). I will definitely remember the moment when I asked them something and one of them answered aloud "YEAH, GOOD VIBES, MAN!"

I was delighted with most people who came to this job fair. They knew what they wanted or at least that they wanted something. They asked precise questions, they were able to accurately say something about themselves. Well, nothing but employ them!

Of course, this wasn't the case with everyone. I noticed in particular two attitudes that, in addition to being annoying, may one day harm these people.

The first is the complete inability to present yourself from the good side. Some of the people who approached us looked completely scared or not knowing why they were there. Some guy appeared at our stand and he probably had quite a lot of skills. It was about IT, so the area very loosely related to the company in which I work, but still with a certain degree of connection and job offers. In addition, specialists in this field are now very much needed, and demand is still increasing. Still, I think this man may have some trouble finding a sensible job. Why? Because he could not present himself well, "sell himself" to recruiters.

Before you say that he did not have to do it: it's not that I would require some brilliant self-presentation show, charming with words, smiling irresistibly, bragging achievements, etc. No. I only mean that he should give at least a piece of the chance that others could get along with him. Meanwhile, the guy spoke mumbling and looking down. He couldn't be understood. He repeated the same questions several times. Talking to him was just difficult and tiring and I doubt anyone would want to hire him after something like that.

The second attitude difficult to accept was quite different. It was a pugnacity, but focused on very short-term benefits. As I mentioned, we had a machine where you put your hand in and catch one of the balls flying in the middle, thus drawing a prize. For some time, situations where people were coming to us and immediately asking what they had to do to draw the prize or simply were reaching to the machine themselves were common. Stand, company, work, opportunities - they were not particularly interested in any of those things. Only the prize mattered. Often they were people who could talk sensibly, present themselves well, make fun, but it was clear that the only thing they cared about at the moment was a prize worth a dozen or several dozen zlotys. This, of course, does not diminish their career prospects when they will change their priorities a bit, but it can happen, for example, that someone remembers these faces as people strongly fighting only for this T-shirt or notebook, and then he or she while conducting a job interview with such a person, will remind him/herself this and at the subconscious level his/her attitude will change to negative.

The couple I remembered best were smarter. First they talked to us about work, opportunities, company and such issues and made quite a good impression. Only then they started the counterattack and asked about the prize draw. They had the full right to do this, filled out surveys and took part in the fun. The problem arose when the girl did not draw the shirt as she wanted, but sticky notes. She immediately attempted to negotiate. She wanted to draw again. She asked, whined, persuaded. All for nothing. All she got was a playful suggestion that she should came later in disguise.

Well, she came back. Not at all disguised, but at the end of the event. She was trying again to convince us to give her another chance or even just to give her a T-shirt. She fought and fought. I am not sure how this situation ended. It seems to me that finally someone capitulated and for the sake of peace gave her another draw, in which the t-shirt was selected. So everything was fine. Only some distaste remained.

Two main thoughts came to me after this job fair. The first is that the situation is good. I met a lot of people with ambitions, eager to work, wanting to do something from the first year of study. The second is that what is said and how it is said is important. Form and content cannot exist without each other. If you want to do something with your career, you need to have ambitions, but also be able to show it.

That is all for today. I leave you with a brilliant song that I have discovered really recently. You can find it above.

Have a good afternoon, week and life!

niedziela, 18 sierpnia 2019

Lochy i praca.

Dungeons and work. [English version below.]

Jakiś czas temu poruszałem na moim Facebooku temat utrzymywania ze współpracownikami relacji także poza pracą. Pojawiały się różne opinie, ale ja utrzymałem przekonanie, że warto mieć z nimi koleżeńskie stosunki. To ułatawia wiele kwestii. Można zamienić się wyjazdem czy projektem w razie konieczności, umówić się na wspólny dojazd w jakieś miejsce czy bez obaw poprosić o pomoc, gdy ma się z czymś kłopot. Żeby było jasne: nie chodzi mi o to, żeby nawiązywać takie relacje w celu osiągnięcia czegoś. Jeśli jednak lubi się kogoś z wzajemnością i pielęgnuje się taką znajomość, to pewne rzeczy stają się łatwiejsze. Oczywiście, istnieje też ryzyko, że pojawią się związane z tym niedogodności: na przykład ktoś, zamiast skupiać się na osiągnięciach danej osoby w ramach działalności profesjonalnej, może wyciągać sprawy z jej prywatnego życia.

Z mojego doświadczenia wynika jednak, że całe zjawisko jest raczej pozytywne. Moi współpracownicy (przynajmniej niektórzy) są też moimi dobrymi znajomymi. I nie ma większego znaczenia, czy pracują na tym samym stanowisku co ja, na wyższych lub na niższych. Spotykanie się na piwo, zapraszanie wzajemnie na parapetówki czy urodziny nie jest więc czymś wyjątkowo rzadkim. Nie ukrywam, że specyfika mojej firmy sprzyja nawiązywaniu koleżeńskich stosunków między współpracownikami.

Przede wszystkim kadra pracownicza jest stosunkowo młoda - większość pracowników jest poniżej trzydziestki, a managerów i wyżej poniżej czterdziestki. To sprawia, że większość ludzi jest na dość podobnym etapie życia, a co za tym idzie, boryka się z podobnymi problemami i ma wspólne tematy do rozmów. Do tego dochodzi fakt, że w przeciwieństwie do wielu firm nie ma tu niezdrowej rywalizacji. Każdy skupia się na swoich zadaniach i jeśli dobrze je wykonuje, zdobywa awanse niemal niezależnie od wyników innych osób.

Ponadto pracuje się u nas zazwyczaj w małych, ale zmiennych zespołach, co sprawia, że niemal z każdym udaje się spędzić trochę czasu. Zdarzają się też projekty wyjazdowe, gdy ze współpracownikami spędza się więcej niż tylko osiem godzin dziennie. Oprócz tego organizowanych jest sporo szkoleń wyjazdowych, które, zwłaszcza na początku kariery, zawierają też elementy integracyjne. Do tego dochodzą zwykłe imprezy firmowe, których jest przynajmniej kilka w ciągu roku.

D&D w wersji "praca".

Jednym z najciekawszych zjawisk związanych z koleżeństwem w mojej pracy jest jednak to, co zaczęło dziać się niedawno. Już dawno myślałem bowiem o tym, żeby znaleźć towarzystwo do grania w "D&D" ("Dungeons and Dragons", czyli na polski "Lochy i smoki"). To najpopularniejszy na świecie system RPG, w którym gracze wymyślają własnych bohaterów, a potem mierzą się z przygodami kreowanymi przez prowadzącego, tzw. Mistrza Podziemi. W tym celu korzystają ze swojej pomysłowości, decydując o tym, co chcą zrobić, dokąd pójść i jak rozwiązać napotkane przeszkody. To, czy im się udało, zależy od ustalonych statystyk ich bohaterów, tego jak je rozbudowują, a także rzutów kością.

Przez kilka lat grywałem w "D&D" ze znajomymi z liceum, a czasem także z innymi ich znajomymi. Ostatnio jednak niektórzy powyjeżdżali i nie miałem odpowiedniej grupy. Jednocześnie wiedziałem już od jakiegoś czasu, że u mnie w pracy są ludzie, którzy mogliby być zainteresowani tematem. Trzy tygodnie temu napisałem więc do nich i udało nam się umówić już na dwa dni później. Od tamtej pory rozegraliśmy już dwie kilkugodzinne sesje i na pewno zagramy kolejne. Nie mogę się doczekać.

A co wynika z tego, że znalazłem kompanów do rzucania kośćmi i snucia się po krainach pełnych elfów, krasnoludów i innych stworów? Chociażby to, że jeśli szuka się do czegoś towarzystwa, to może warto rozejrzeć się w pracy. Skoro wykonujesz razem z kimś podobną pracę, to jest szansa, że macie ze sobą coś wspólnego. Jeśli pracujecie w tym samym miejscu, to zapewne nie żyjecie daleko od siebie. Poza tym taką osobę zapewne już trochę znasz (chociażby jej poczucie humoru i to, czy w ogóle się dogadujecie) i to na pewno jej przewaga nad kimś zupełnie obcym.

A wy co sądzicie? Warto spędzać swój wolny czas ze współpracownikami? Dajcie znać, jeśli chcecie. Utwór na dziś to piosenka, o której niedawno sobie przypomniałem. Zapraszam:


Dobrego popołudnia i tygodnia!

ENG:

Some time ago I wrote on my Facebook about maintaining relationships with coworkers also outside work. There were different opinions, but I maintained the belief that it is worth having friendly relations with them. It makes a lot of things easier. You can exchange a travel or a project if necessary, arrange a shared journey to some place or ask for help when you have trouble with something. To make it clear: I don't mean to establish such relationships in order to get something. However, if you like someone with reciprocity and cultivate such relation, then some things become easier. Of course, there is also the risk that there will be associated inconveniences: for example, instead of focusing on the achievements of a person in the context of a professional activity, someone can get some things out of that person's private life.

In my experience, however, the whole phenomenon is rather positive. My coworkers (at least some of them) are also my good mates. And it doesn't matter if they work in the same position as me, in the higher or lower. Hanging out for a beer, inviting each other to house-warming or birthday parties is not so rare. I must admit that the specifics of my company are conducive to establishing friendly relations between coworkers.

First of all, the staff is relatively young - most employees are under thirty and managers are under forty. This means that most people are in a fairly similar stage of life, and hence, they have similar problems and have common topics for conversation. Added to this is the fact that, unlike many companies, there is no unhealthy competition here. Everyone focuses on their tasks, and if they perform them well, they get promotions almost regardless of the results of others.

In addition, we usually work in small but variable teams, which means that everyone can spend some time with almost everyone. There are also away projects when coworkers spend together more than just eight hours a day. In addition, a lot of away training is organized, which, especially at the beginning of your career, also includes integration elements. Added to this are ordinary company parties, at least several during the year.

One of the most interesting camaraderie phenomena in my work, however, is what has started to happen recently. For a long time I was thinking about finding a company to play "D&D" ("Dungeons and Dragons"). This is the most popular RPG system in the world, in which players create their own heroes, and then face the adventures created by the host. To this end, they use their ingenuity, deciding what they want to do, where to go and how to solve the obstacles encountered. Whether they succeeded depends on the stats of their heroes, how they develop them, as well as their dice rolls.

For several years I used to play "D&D" with my high school friends, and sometimes also with their other friends. Recently, however, some have left and I did not have the right group. At the same time, I have known for some time that there are people at my workplace who could be interested in the topic. So three weeks ago I wrote to them and we were able to arrange a meeting two days later. Since then, we've played two a few hours long sessions and we will definitely play next ones. I can not wait.

And what results from the fact that I found companions to roll dices and wander around lands full of elves, dwarves and other creatures? For example, if you are looking for a companion to do something, it might be worth looking around at work. Since you do similar work with someone, there is a chance that you have something in common. If you work in the same place, you probably don't live far apart. In addition, you probably already know that person a bit (at least her or his sense of humor and whether you get along well) and it's definitely his or her advantage over someone completely stranger.

What do you think? Is it worth spending your free time with coworkers? Let me know if you want. The song for today is a song that I recently reminded myself. You can find it above.

Have a good afternoon and a week!

niedziela, 14 kwietnia 2019

Słuszny strajk i mądrość memów.

The sensible strike and the wisdom of memes. [English version below.]

Trwa strajk. Protestują nauczyciele - ludzie przekazujący dzieciom i młodzieży wiedzę, a czasem także, gdy rodzice nie dają lub nie chcą dawać rady, zajmujący się ich wychowaniem. Wśród postulatów strajkujących jednym z najważniejszych jest znaczna podwyżka wynagrodzeń. 
Ja nie mam wątpliwości, że nauczyciele powinni zarabiać więcej niż zarabiają i uważam strajk za najsensowniejsze rozwiązanie. Po pierwsze, nauczyciele w Polsce od lat zarabiają zatrważająco mało jak na odpowiedzialność związaną z ich pracą. Po drugie, wszystko drożeje, więc i pensje muszą rosnąć. Te nauczycielskie są jednak odgórnie ustalone i pracownicy tej profesji nie bardzo mają możliwość negocjowania indywidualnych podwyżek z przełożonymi. Po trzecie, najwyraźniej pieniądze są teraz niemal dla wszystkich, więc dlaczego nie dla nauczycieli?

O dziwo jednak nie wszyscy się z tym zgadzają. Ilość treści, która znikąd pojawiła się w internecie i próbuje obrzydzić strajk nauczycieli, jest przerażająca. Chyba jeszcze nigdy nie miałem aż takiego uczucia niesmaku, zaglądając na przykład na Kwejka. Zastanawiam się tylko, jaka część tych memów została stworzona przez uczniów zirytowanych tym, że dzień czy dwa wcześniej dostali jedynkę z matematyki albo historii lub zostali zrugani za rozmawianie na lekcji, a jaka to płatna akcja mająca na celu dyskredytację strajku. Nie wiem i się nie dowiem. Okazuje się jednak, że nawet wielu moich znajomych nie jest przekonanych do podwyżek. Na szczęście z nimi na ogół da się rzeczowo podyskutować. 

Miliony notatek nie wzięły się z powietrza!

Jest kilka argumentów wysuwanych przeciw podwyżkom dla nauczycieli, zbudowanych na zasadzie "mało zarabiają, ale za to...". Większość z nich uważam za bzdurną i zaraz wyjaśnię dlaczego.
  1. "Nauczyciele mają dużo urlopu" - tak, nauczyciele mają wolne w wakacje i ferie zimowe, ale... Po pierwsze, nie przez cały ten czas nauczyciele rzeczywiście nie pracują. Najpierw trzeba zamknąć jeden rok szkolny, potem przygotować się do kolejnego, a w międzyczasie są jeszcze egzaminy komisyjne, matury poprawkowe itd. Uwzględniając to wszystko nauczyciele nadal mają więcej urlopu niż przeciętny człowiek - cóż jednak z tego, skoro nie mają możliwości wyboru jego terminu? Nie mogą skorzystać z tańszych, przed- lub posezonowych wycieczek. Zawsze mają wolne tylko w największym sezonie. To słabe.

  2. "Nauczyciele pracują tylko 18 godzin tygodniowo" - to oczywista bzdura. Przecież sprawdziany czy kartkówki nie wymyślają się, a potem nie sprawdzają same. Podobnie lekcje, dodatkowe wyjścia, akademie, materiały na zajęcia itd. same się nie przygotowują. Z danych przytoczonych w artykule na portalu gazeta.pl wynika, że realny uśredniony czas pracy nauczyciela to ok. 40 godzin tygodniowo. Na temat samego artykułu nie będę się wypowiadał. Ważna jest liczba, bo świadczy ona o tym, że argument o mniejszej ilości pracy zupełnie nie działa. Ktoś może jednak nie wierzyć wspomnianym badaniom i twierdzić, że powinno się monitorować, ile pracują nauczyciele. Da się zrobić. Wystarczyłoby, że nauczyciele z założenia spędzaliby w szkole 8 godzin dziennie. Część tego czasu poświęcaliby na prowadzenie lekcji, a resztę na wspomniane ich przygotowywanie, sprawdzenie prac pisemnych, prowadzenie zajęć dodatkowych itd. Gdyby okazywało się, że dla kogoś tego czasu jest mało, to po prostu sprawdziany byłyby oddawane uczniom później. Gdyby ktoś z kolei miał go więcej, dyrektor przydzielałby mu dodatkowe zadania. Prosty model.
  3. "Nauczyciele wcale nie są tacy biedni, bo dorabiają na korepetycjach" - okej, zdarza się, ale to jest ich zupełnie prywatna sprawa. Jeżeli chcą swój czas wolny poświęcać na dorabianie w ten sposób, to nikomu nic do tego. Obawiam się jednak, że często nie jest to kwestia chęci, ale konieczności. Nauczyciele często muszą dorabiać na korepetycjach, żeby się utrzymać i to jest przykre, a nie godne pozazdroszczenia.

  4. "Jak się im nie podoba, to mogą zmienić pracę" - no ku*wa, brawo. Genialny pomysł. Idźmy w tę stronę, powiedzmy tak nauczycielom, lekarzom, ratownikom medycznym, pracownikom socjalnym i wielu innym grupom, które z poczucia misji pracują w budżetówce, ale chciałyby jednak godnie żyć. Jeśli ci wszyscy ludzie pójdą kiedyś po rozum do głowy i przedłożą własnyc interes nad społeczeństwo, które czasem ich wspiera, a czasem nie, to nagle okaże się, że obudzimy się w rzeczywistości, w której o dosłownie wszystko trzeba się zatroszczyć samemu. Pasuje Wam? Jesteście na tyle pewni siebie, że poradzicie sobie ze wszystkim? Ja mam wątpliwości...
Te wszystkie argumenty, które wymieniłem powyżej, naprawdę padają. Ludzie używają ich całkiem serio, a moim zdaniem są one bezgranicznie głupie. Żeby jednak nie było: jest pewna rzecz, która moim zdaniem powinna iść w parze z podwyżkami dla nauczycieli. Dobrze, choć nieco złośliwie, obrazuje ją >>ten mem<<. Jeśli kliknęliście w link, to wiecie, że generalnie chodzi o to, że nauczyciele powinni być rzetelnie rozliczani z jakości ich pracy. Nie chodzi o to, żeby co roku pracownik z najgorszą oceną był zwalniany czy coś, ale o utrzymanie rozsądnego poziomu nauczania.

Podczas mojej edukacji szkolnej natknąłem się na najróżniejszych nauczycieli. Wielu było przeciętnych. Zdarzali się też tacy, którzy przekazywali wiedzę z pasją, zawsze wiedzieli jak zdobyć uwagę uczniów i skutecznie wspierali swoich podopiecznych (wśród nich znajduje się na przykład polonista, który w szkole skupionej niemal wyłącznie na matematyce i fizyce sprawiał, że jego lekcje były jednymi z najbardziej wyczekiwanych). Spotkałem jednak też nauczycieli, którzy w ogóle nie potrafili przekazać wiedzy i takich, którzy nawet nie próbowali. Poza tym byli też tacy, którzy po prostu zachowywali się skandalicznie i nigdy nie powinni pracować z młodzieżą.

Ci wszyscy ludzie (chyba) nadal pracują w szkołach. Niezależnie od tego, do której grupy się zaliczają, zarabiają tyle samo i jeśli w efekcie strajku otrzymają podwyżki, to wszyscy takie same. I tak sobie myślę, że coś tu chyba jest nie tak. Sądzę, że zaangażowanie i jakość pracy powinny mieć wpływ na wysokość wynagrodzenia. Nauczyciele powinni być poddawani okresowo porządnej ewaluacji, bo obecnie niby jakieś systemy funkcjonują, ale efektów nie widać. Myślę o rozwiązaniu, w którym brane byłyby pod uwagę opinie uczniów, rodziców, innych nauczycieli, dyrekcji. Weryfikowana byłyby także dokumentacja (sprawdziany, prace pisemne, projekty zrealizowane przez uczniów), sprawozdania ze zrealizowanego materiału, przeprowadzonych dodatkowych zajęć, innowacyjne metody prowadzenia lekcji itd. Sprawdzeniu podlegałyby również wyniki rozmaitych egzaminów uzyskane przez podopiecznych danego nauczyciela. System taki generalnie powinien być pozytywny w swej naturze, to znaczy przede wszystkim premiować nauczycieli wybijających się ponad przeciętność. Negatywne konsekwencje (finansowe czy ograniczające dostęp do pracy w zawodzie) powinny się pojawiać jedynie, gdy przeważająca większość składowych świadczyłaby o nieprawidłowościach w czyjejś pracy. Poza wszystkim: ostateczna ocena danego nauczyciela nie mogłaby być prowadzona przez jedną osobę, ale przez gremium niezależnych od siebie jednostek. To oczywiście w celu zapewnienia niezbędnej obiektywności.

Czy stworzenie takiego systemu byłoby proste lub szybkie? Zapewne odpowiedź to dwa razy "nie". Nie mam jednak wątpliwości, że jest to niezbędne. Bez tego środki na wyższe wynagrodzenia dla nauczycieli, które też są konieczne, mogą zostać przynajmniej w części zmarnowane na kiepską edukację.

A żeby odreagować tę ambitną tematykę utwór na dziś to łagodny klasyk elektroniki:


Dobrego wieczoru i tygodnia!

ENG:

There is a strike. The teachers are protesting - the people who give children and young people knowledge, and sometimes also when the parents do not raise them or do not want to do that, deal with their upbringing. Among the postulates of strikers one of the most important is a significant increase in salaries.
I have no doubt that teachers should earn more than they earn and I consider the strike to be the most sensible solution. First of all, teachers in Poland have been earning an alarmingly little for years compared with the responsibility of their work. Secondly, everything gets more expensive, so remuneration must grow. However, teachers' salaries are fixed, so employees of this profession are not able to negotiate individual increases with their superiors. Thirdly, apparently the money is now almost for everyone, so why not for teachers?

Strangely, however, not everyone agrees with me. The amount of content that has appeared on the Internet from nowhere and tries to disgust the teachers' strike is terrifying. I do not think I've ever before had such a feeling of disgrace, browsing, for example, Kwejk. I wonder only what part of these memes was created by students annoyed by the fact that a day or two earlier they got F from mathematics or history or were scolded for speaking in class, and what part is a paid action aimed at discrediting the strike. I do not know and I will not find out. It turns out, however, that even many of my friends are not convinced to the increases. Fortunately, it is generally possible to discuss with them.

There are several arguments against the increases for teachers, built on the principle of "They earn little, but ...". I consider most of them to be nonsense and I will explain why.
  1. "Teachers have a lot of holidays" - yes, teachers are free in a vacation and winter holidays, but not all the time. They have work to do during the part of these breaks. At first they have to close one school year, then prepare for the next one, and in the meantime there are also commision exams, correction exams, etc. Taking into account all of this, teachers still have more holidays than the average person - but they do not have the opportunity to choose the date of it. They can not take advantage of cheaper trips pre- or off-season. They always have free time in the biggest season. It's sad.
  2. "Teachers work only 18 hours a week" - this is obvious nonsense. After all, tests or quizzes do not come up, and then they do not check themselves. Similarly, lessons, additional activities, materials for classes etc. do not prepare themselves. The data quoted in the article on the gazeta.pl portal (in Polish) shows that the real average working time of the teacher is about 40 hours per week. I will not speak about the article itself. The number is important because it shows that the argument about less work is not working at all. However, someone may not believe these studies and say that it should be monitored how many hours teachers work a week. It can be done. It would be enough to assume that teachers should spend 8 hours a day at school. Part of this time would be devoted to conducting lessons, and the rest to the preparation, checking the written works, conducting additional classes, etc. If it turned out that there is not enough time for someone, then the tests would be given to pupils later. If someone in turn had more of time, the headteacher would give him additional tasks. A simple model.
  3. "Teachers are not so poor at all, because they earn on tutoring" - okay, it happens, but it is their completely private matter. If they want to devote their free time to earn more in this way, than that is not our business. I am afraid, however, that it is often not a matter of willingness, but of necessity. Teachers often have to decide for tutoring to keep up financially and it is also sad, not enviable.
  4. "If they do not like it, they can change their job" - well, sh*t, bravo. What a brilliant idea! Let's go this way, let's say that to teachers, physicians, medical rescuers, social workers and many other groups who,  because of a sense of duty work in the state-financed professions, but would like to live with dignity. If all these people once decide to place their private interests over a society that sometimes supports them, and sometimes not, then suddenly we will wake up in a reality in which you have to take care of literally everything on your own. Do you like this idea? Are you confident enough that you can handle everything? I have my doubts ...
All the arguments I mentioned above are really in use. People say these things quite seriously, and in my opinion they are immensely stupid. However, to be fair: there is one thing that I think should go hand in hand with increases of teachers' salaries. It is well illustrated by >>this meme<< (though a bit maliciously). Unfortunately, it is only in Polish. The point is generally that teachers should be reliably accounted for the quality of their work. The point is not to fire an employee with the worst grade, but to maintain a reasonable level of teaching.

During my school education I came across various teachers. Many were mediocre. There were also those who passed knowledge with passion, always knew how to get students' attention and effectively supported their pupils (among them there is, for example, a teacher of Polish who, in a school which is focused almost exclusively on mathematics and physics, made his lessons one of the most anticipated). However, I also met teachers who could not pass on knowledge and those who did not even try. Besides, there were also those who simply behaved scandalously and should never work with young people.

All these people are still working in schools (or at least I guess so). Regardless of which group they belong to, they earn the same amount and if the strike succeed, then everyone will get the same salary increase. And I think that something is probably wrong here. I believe that involvement and quality of work should have an impact on the amount of salary. Teachers should be subject to a periodic strict evaluation, because now some assessment systems are functioning, but the effects can not be seen. I am thinking of a solution in which the opinions of students, parents, other teachers and headteachers would be taken into account. Documentation (tests, written papers, projects implemented by students), reports on the knowledge passed by, additional classes, innovative methods of conducting lessons etc. would also be verified. The results of various examinations obtained by the students of a given teacher would also be checked. Such a system should generally be positive in its nature, that is, first and foremost, to reward teachers who stand above mediocrity. Negative consequences (financial or limiting access to work in the profession) should appear only when the vast majority of components would indicate irregularities in someone's work. After all: the final evaluation of a given teacher could not be carried out by one person, but by a body of independent individuals. This is of course to ensure the necessary objectivity.

Would creating such a system be simple or fast? Probably the answer for both is "no". However, I have no doubt that it is necessary. Without this, the resources for higher remuneration for teachers, which are also necessary, will be at least partly wasted on poor education.

And to get rid of this ambitious theme, the song for today is a mild classic of electronic music. You can find it above.

Have a nice evening and a week!

niedziela, 3 lutego 2019

Zrób sobie przerwę.

Take a break. [English version below.]

Ostatnie tygodnie to dla mnie czas dużej ilości pracy. 8h dziennie u klienta to był raczej wyjątek niż standard, a do tego dochodziły kolejne godziny przepracowane wieczorami w domu, a także dokańczenie różnych rzeczy w weekendy. To utrzyma się zresztą przez kolejne tygodnie, a nawet miesiące. Taka praca i pora roku. 

To konieczność i wszyscy o tym wiedzą. Tyle tylko, że nie można przepracowywać się bez przerwy. Inaczej kiedyś człowieka trafiłby po prostu szlag. Dlatego czasem trzeba odpuścić. Powiedzieć sobie: dziś nie siedzę w nadgodzinach. Wyluzować. Niedawno byłem na delegacji. Każdy z zespołu miał sporo roboty - jedni pracowali nad rzeczami z tego wyjazdu, inni kończyli jakieś sprawy z poprzedniego tygodnia. A jednak stwierdziliśmy, że nie można przez cały tydzień siedzieć w hotelu i pracować. Trzeba się z tego wyrwać choć na moment. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy i dziarsko pomaszerowaliśmy na kręgle. Pozwoliliśmy sobie na godzinny odpoczynek (bardziej dla mózgu niż dla ciała), bo i tak wcześniej i później tego dnia pracowaliśmy.

W zeszłym tygodniu było podobnie. Nadal miałem sporo pracy, choć akurat troszeczkę mniej. Stwierdziłem więc, że życie jest po to, żeby żyć i w środę poszliśmy z Lubą Mą na randkę. Kolacja, kino i światła miasta. Dzień później miałem już dylemat. Byłem umówiony z kumplem na wieczór, na Bitwę Piwowarów w katowickiej Absurdalnej. To impreza, w ramach której 5 browarów domowych prezentuje piwo swojej produkcji w określonym stylu, a publiczność wybiera 2 najlepsze z nich. Bardzo chciałem wziąć w tym udział, ale wracając z pracy do domu stwierdziłem, że nie dam rady, bo mam sporo do zrobienia. Zadzwoniłem więc do kumpla i poinformowałem go o tym. A potem zacząłem myśleć. Zwłaszcza o tym, że praca to nie wszystko. 10 minut później byłem już w domu i znów zadzwoniłem do kumpla, tym razem z informacją, że jednak się spotkamy.

Najlepsza decyzja. Spędziłem w pubie jakieś dwie godziny, odrywając myśli od Excela, dokumentacji i tak dalej. I tak pracowałem w domu tego dnia, godzinę przed wyjściem i godzinę po powrocie. Przynajmniej nie był to jednak ciągły maraton. Dzięki temu po tej przerwie można było na część spraw spojrzeć na świeżo. To pomogło. W ostatecznym rozrachunku i tak musiałem zrezygnować z czegoś innego tego dnia, ale przynajmniej nie było to spotkanie z kumplem.

Różne sposoby na przerwę...

To nieszczególnie odkrywcze, ale nie można tylko pracować. To znaczy: można, ale nic dobrego z tego nie wyniknie. Może osiągnie się sukces, ale okupiony wyczerpaniem nerwowym. Praca nie jest przecież sensem życia. Jest środkiem do osiągania innych rzeczy. Owszem, może być najważniejszą rzeczą, jeśli jest jednocześnie czyjąś pasją. Nie czarujmy się jednak, to rzadkość. I nawet nie chodzi o to, że większość ludzi nie znosi swojej działalności zarobkowej. Ja na przykład bardzo lubię swoją pracę. Lubię:

  • ludzi, którzy ze mną pracują, 
  • to, że cały czas uczę się czegoś nowego, 
  • fakt, że często jest wyzwaniem, wymagając wymyślenia lub zaplanowania czegoś,
  • to, że poznaję mnóstwo ludzi, biznesów, rozwiązań,
a także wiele innych rzeczy. Nie zmienia to jednak faktu, że wolę spędzić czas z przyjaciółmi lub z miłością mojego życia niż dziesiątą czy jedenastą godzinę ślęczeć przed komputerem nad dokumentacją. I rozumiem, że czasem to konieczność. Rozumiem też jednak to, że nie da się tak bez przerwy. 

Dlatego właśnie jestem zdania, że zawsze trzeba sobie stawiać granice. Wiedzieć, kiedy powiedzieć do siebie: "Dość. Dzisiaj/w ten weekend już więcej nie pracuję." Trzeba szanować swój czas, nerwy, zdrowie psychiczne i wiedzieć, kiedy należy sobie pozwolić sobie na odrobinę relaksu. To zwykły zdrowy rozsądek. A wy? Jakie macie podejście do dużej ilości pracy? Wypracowaliście sobie podejście? Dajcie znać!

Utwór na dziś? Chyba nie ma nic wspólnego z tym wpisem. Chyba nie jest w moim stylu. A jednak mnie urzekł:


Dobrego tygodnia!

ENG:


Last weeks were a time of a lot of work for me. 8h a day at the client's was rather an exception than the standard, and this was followed by working hours spent in the evenings at home, as well as the finishing various things on the weekends. This will last for weeks or even months. Such a work and a season.

It's a necessity and everyone knows it. It's just that you cannot overwork yourself without a break. Otherwise, you could just kill yourself. That's why sometimes you have to let it go. To tell yourself: I am not working overtime today. To chill out. Recently I was in a delegation. Each of the team members had a lot of work - some of them were working on things from this delegation, others were finishing some issues from the previous week. And yet we've decided that no one can sit in a hotel and work all week. You have to break out of it for at least a moment. As we thought, we did it and briskly marched on bowling. We allowed ourselves an hour's rest (more for the brain than for the body), because we were working earlier and later that day.

Last week it was similar. I still had a lot of work, although just a little less. So I decided that life is about living and we went on a date with My Darling on Wednesday. Dinner, movie and the city lights. A day later I had a dilemma. I was set with a friend for the evening, for the Battle of Brewers in Absurdalna in Katowice. This is an event in which 5 home brewers present their beer in a specific style, and the audience chooses the 2 best ones. I really wanted to take part in it, but coming home from work I said I could not do it because I had a lot work. So I called my buddy and informed him about it. And then I started thinking. Especially that work is not everything. 10 minutes later I was at home and I called my friend again, this time with the information that we will meet.

The best decision. I spent about two hours in the pub, not thinking about Excel, documentation and so on. I still worked at home that day, an hour before I left and an hour after my return. At least, however, it was not a continuous marathon. Thanks to this, after a break, I could look at some of the issues freshly. It helped. In the final analysis, I had to give up something else that day, but at least it was not a meeting with a friend.

It's not really revealing, but you cannot only work. Well, you can, but nothing good will come of it. Maybe success will be achieved, but it will be burdened with nervous exhaustion. Work is not the meaning of life. It is a means to achieve other things. Yes, it can be the most important thing if it is also someone's passion. However, let's not be deluded, it's a rarity. And it's not even about the fact that most people do not like their gainful activities. For example, I really like my job. I Like: 
  • people who work with me,
  • that I'm learning something new all the time,
  • the fact that it is often a challenge, requiring you to invent or plan something,
  • that I meet a lot of people, businesses, solutions,
and many other things. However, it does not change the fact that I prefer to spend time with friends or with the love of my life than sit with a computer and read over the documentation  for the tenth or eleventh hour. And I understand that sometimes it's a necessity. I also understand that it is impossible to do so without a break.

That is why I am of the opinion that you always have to set limits. you have to know when to say: "Enough. Today / this weekend I do not work anymore." You have to respect your time, nerves, mental health and know when to afford yourself a little relaxation. It's common sense. And you? What is your approach to a large amount of work? Have you worked out an approach? Let me know!

A song for today? I guess it has nothing to do with this entry. I do not think it's in my style. And yet it charmed me. You can find it above.

Have a nice week!

niedziela, 27 stycznia 2019

Mały seksizm.

Small sexism. [English version below.]

Nie uważam, żeby dyskryminacja płacowa ze względu na płeć była w Polsce istotnym problemem. Owszem, jak pokazuje raport portalu pracuj.pl za 2017 r., kobiety przeciętnie zarabiają mniej. Tyle, że jest to w dużej mierze efekt tego, że panie często wybierają mniej intratne zawody lub pracują w mniejszym wymiarze godzin niż mężczyźni. Ponadto w przypadku możliwości negocjowania stawki kobiety są bardziej zachowawcze. I tak dalej, i tak dalej. Oczywiście, przypadki ewidentnej dyskryminacji na pewno się zdarzają, ale nie można mówić o ich powszechności.

Inna sprawa: struktura płciowa wszelkich organów wykonawczych, legislacyjnych czy zarządzających. Okej, zapewne istnieje dysproporcja na korzyść mężczyzn i pewnie nawet trzeba z nią walczyć. Tyle tylko, że na przykład parytety nie są żadnym rozwiązaniem. Bzdurą jest odgórne narzucanie procentowego minimalnego udziału poszczególnych płci w strukturze organu. Właśnie to może przekreślić kogoś ze świetnymi kwalifikacjami tylko ze względu na jego płeć. 

Przecież gdyby chcieć kierować się wyłącznie nią, to we wszystkich organach wybieranych demokratycznie kobiety zawsze powinny mieć większość. Jest ich więcej (jakieś 52% populacji naszego kraju). Tak nie jest, więc albo kobiety są mądrzejsze i to one realnie patrzą na kompetencje kandydatów albo ktoś przekonał także panie, że ich płeć mniej nadaje się do tego typu funkcji. Z tym drugim trzeba walczyć. I wydaje mi się, że taka walka trwa, a w dodatku przynosi efekty. Nie trzeba parytetów, bo ludzie zmieniają swoje podejście i patrzą bardziej na kompetencje niż na płeć. 

To może akurat przejaw populizmu, ale widać to nawet po składzie obecnego, nie czarujmy się, mało postępowego rządu. Spośród jego dwudziestu trzech członków sześć to kobiety, w tym kierujące takimi resortami jak ministerstwa finansów czy przedsiębiorczości i technologii. Sześć z dwudziestu trzech to ok. 26%, więc ktoś może powiedzieć, że mało. Niby tak, ale gdy poprzednio ta ekipa była u władzy, w pierwszym jej rządzie znalazły się dwie kobiety na osiemnaście osób, tj. ok. 11%, a w drugim trzy na dwadzieścia dwie, tj. ok. 16%. Widać różnicę.

A jednak seksizm istnieje. I strasznie mnie wku*wia. Manifestuje się pod postacią głupich komentarzy średnio inteligentnych macho przekonanych o swojej zajebistości, ale i poprzez średnio przemyślane ogłoszenia. Takie jak to:


Można byłoby napisać "osób", zamiast "kobiet". Ogłoszenie nic by na tym nie straciło. A jednak tak się nie stało i to pewnie nie dlatego, że ktoś celowo podjął decyzję: "nie, napiszmy jednak: dla kobiet". Nie. Po prostu nikomu nie przyszło do głowy, że mężczyzna też mógłby się zajmować tego typu pracą. Nikt się nie zastanowił. I to, że faktycznie do takiej pracy przyjdą pewnie głównie kobiety, nie ma tu nic do rzeczy.

Podobne, choć dla mnie jeszcze bardziej niezrozumiałe, jest publikowanie na LinkedInie ogłoszeń typu: "poszukiwana księgowa". Okej, w księgowości rzeczywiście kobiety stanowią większość, ale mężczyźni nie są w tym zawodzie jakoś niesamowicie niespotykanym zjawiskiem. Jeżdżę do różnych spółek i widzę jak to wygląda. Księgowy szukający pracy nie zrezygnuje przecież z odpowiedzi na takie ogłoszenie, jeśli go zainteresuje, tylko dlatego, że było napisane "księgowa". Z drugiej strony nie dziwiłbym się takiej osobie, że jednocześnie przy aplikowaniu odczuwałaby pewien dyskomfort. Na etapie tworzenia ogłoszenia można było przecież napisać "księgowa/księgowy" lub "osoba do pracy w księgowości" czy cokolwiek innego i obyłoby się bez pozornego zawężania grupy odbiorców. Ale znów: nikt się na zastanowił. Prawda, że prawdopodobnie ostatecznie zostanie zatrudniona kobieta (taka struktura branży), ale to jeszcze nie powód, żeby zakładać to już na etapie tworzenia ogłoszenia.

Opisane powyżej kwestie to pozornie drobiazgi. Ale właśnie takie małe rzeczy cementują powszechne opinie i utrudniają zmiany. Takie przykłady niezastanowienia się. Nie ma co ukrywać, że są branże zdominowane przez mężczyzn i takie zdominowane przez kobiety. W dużej mierze wynika to ze zwyczaju, który można zmienić i warto to robić. Częściową przyczyną są pewnie też naturalne predyspozycje jednej i drugiej płci. Ogólne trendy są takie, że mężczyźni bardziej nadają się do prac fizycznych, a kobiety lepiej radzą sobie na przykład z inteligencją emocjonalną, zatem i w zawodach z nią związanych. 

Istnieje jednak mnóstwo branż, w których nie widać istotnego znaczenia płci, a poza tym wspomniane predyspozycje to tylko trendy. Można znaleźć kobiety, które odnajdą się na budowie lepiej niż niejeden mężczyzna i panów, którzy doskonale sprawdzą się na przykład jako wychowawcy przedszkolni. To nic, że będą to jednostkowe przypadki. Ważne, żeby mieć głowę otwartą na to, że tak może być. Należy po prostu oceniać człowieka pod kątem jego kompetencji. Nie zakładać z góry, jakiej płci musi być osoba na danym stanowisku. I już.

Ucieszę się, jeśli się wypowiecie na poruszony tu dziś temat. Tymczasem zostawiam Was z utworem, którego macie pełne prawo się tutaj nie spodziewać:


Miłego wieczoru i tygodnia!

ENG:

I do not think that wage discrimination based on sex is a significant problem in Poland. Yes, as the report from the pracuj.pl website for 2017 shows, women earn less on average. However, this is largely due to the fact that ladies often choose less-profitable jobs or work less hours than men. In addition, if women negotiate salary, they are more cautious, so they end up with less. And so on and so forth. Of course, cases of evident discrimination certainly happen, but you cannot say they are so common.

Another matter: the sex structure of all executive, legislative or management bodies. Okay, there is probably a disproportion in favor of men and probably it should be even fought. It's just that, for example, parities are no solution. Nonsense is the top-down imposition of the percentage minimum share of individual sexes in the body's structure. That's why someone with great qualifications could be excluded just because of his/her sex.

After all, if one would like to be guided exclusively by it, women should always have a majority in all democratically elected bodies. There are more of them (about 52% of the population of our country). It is not so, so either women are smarter and they really look at the competences of the candidates or someone also convinced the ladies that their gender is less suitable for this type of function. The latter should be fought. And it seems to me that such a struggle lasts, and, in addition, it brings results. There is no need for parities, because people change their approach and look more on competences than on gender.

It may be a manifestation of populism, but you can see it even after the present, let be honest, not much progressive government. Of its twenty-three members, six are women, including those who manage such ministries as finance or entrepreneurship and technology. Six out of twenty three is around 26%, so someone can say it is few. Seemingly yes, but when this party was in power previously, in its first government there were two women out of eighteen members, i.e. about 11%, and in the second one three out of twenty two, i.e. about 16%. You can see the difference.

And yet sexism exists. And it really pisses me off. It manifests in the form of stupid comments of medium intelligent macho convinced of his awesomeness, but also through poorly thought-out advertisements. Such as this placed above. It says "outwork for women of all ages".

There could be written "people" instead of "women". The announcement would not lose anything. And yet it did not happen, and probably not because someone deliberately made the decision: "no, let's write: for women". No. It just did not occur to anyone that a man could also be involved in this type of work. Nobody thought about it. And the fact that in fact probably mostly women will come to such a job is not important.

Similar, though even more incomprehensible to me, is the putting on LinkedIn job offers like "female bookkeeper wanted". The thing is that that there are two different words in Polish describing female and male bookkeepers. Okay, in fact, women account for the majority in accounting, but men are not an incredible phenomenon in this profession. I visit various companies and see how it looks. After all, male accountant looking for a job will not give up replying to such an job offer if he is interested in it, simply because the "female accountant" was written. On the other hand, I would not be surprised, if such a person at the same would feel some discomfort when applying. At the stage of creating the job offer, it was possible to write an "female/male accountant" or "person to work in accounting" or anything else and it would prevent the seeming narrowing of the group of recipients. But again: nobody thought about it. It is true that probably a woman will be the eventually hired (such a gender structure of the industry), but this is not a reason to assume it at the stage of creating the announcement.

The issues described above are seemingly small things. But such small things cement common opinions and hinder changes. Such examples of nonthinking. It is not to be concealed that there are industries dominated by men and those dominated by women. To a large extent this is due to a tradition that can be changed and it is worth doing. The partial reason is probably the natural predispositions of both sexes. The general trends are that men are more suited to physical work, and women are better at coping with, for example, emotional intelligence, and in related professions.

There are, however, a lot of industries in which you cannot see the significant importance of gender, and besides, these predispositions are just trends. You can find women who find themselves on the construction site better than many men and men who are perfect for example as kindergarten educators. It's nothing that they will be individual cases. It is important to have a mind open that it can be so. One should simply judge a man in terms of his/her competence. Do not assume in advance what gender must be a person in a given position. That's it.

I will be glad if you write something about the topic raised here today. In the meantime, I leave you with a song that you have no right to expect here. However, it is in Polish, so whatever. You can find it above.

Have a nice evening and the week!

niedziela, 6 stycznia 2019

Piękna chwila.

The beautiful moment. [English version below.]

Dziś naprawdę krótko, bo już późno. Wczoraj byłem świadkiem na ślubie mojego kumpla. Trochę zamieszania, dużo ludzi i dwoje ludzi ślubujących sobie miłość. Wspaniała sprawa! Jak ślub, to i wesele! Jeszcze kilkanaście godzin temu tańczyłem na postindustrialnej sali balowej. Jeszcze niedawno żarty i toasty, nawet powtarzane wielokrotnie, wcale nie przestawały śmieszyć. Jeszcze kilkanaście godzin temu kazali mi tańczyć Gangam Style na środku sali, choć do tej pory robiłem to chyba ze dwa razy i to bardzo dawno temu. To jednak też miało swój urok. Te wszystkie chwile są już jednak za mną.

Zostały drobne ślady, które też niebawem znikną...

Niestety, za kolejne kilkanaście godzin trzeba będzie pójść znów do pracy, wrócić do zadań przerwanych w piątek i spróbować sprostać wymagającym terminom. Trzeba będzie walczyć, działać, starać się. W tym sił dodać może wspomnienie pięknych chwil weekendu. Nie chodzi jednak wcale o zwykłe patrzenie w przeszłość. To by nic nie dało. Chodzi o to, że świat się nie skończył na ostatnim weekendzie. Skoro było tak pięknie, to może tak być znowu. Wystarczy poczekać, zajmując się bieżącymi sprawami i w wolnych chwilach szukając okazji do tych pięknych momentów. One przyjdą. Dlatego można, a nawet trzeba przetrwać przez robocze dni, które czasem potrafią być przytłaczające. Po nich przyjdą jeszcze chwile, które wynagrodzą wysiłek.

Z taką myślą łatwiej będzie mi się mierzyć w kolejnym tygodniu z prozą dnia codziennego. Powodzenia w tym starciu życzę sobie i Wam. Dla ułatwienia zostawiam jeszcze pozytywny utwór, który ma już swoje lata:


Dobrego tygodnia!

ENG:

Today's text is gonna be really short, because it is already late. Yesterday I was a best man at my friend's wedding. A little bit of fuss, a lot of people and two people vowing themselves love. A great thing! If the wedding, then also a reception! Only over a dozen hours ago I was dancing in a post-industrial ballroom. Not so long ago jokes and toasts, even repeated many times, were not stopping being funny. Only over a dozen hours ago, I was told to dance the Gangam Style in the middle of the ballroom, although until now I did it only about two times and a long time ago. Well, it also had its charm. However, all these moments are already behind me.

Unfortunately, in a dozen or so hours I will have to go back to work, return to the tasks interrupted on Friday and try to meet the demanding deadlines. I will have to fight, act, and try hard. Strength  needed to deal with it can be perhaps increased by the memory of the beautiful moments of the weekend. However, it is not about simply looking into the past. That would not give anything. The point is that the world has not ended on the last weekend. If it was so beautiful, it can be like that again. Just wait, dealing with current affairs and in your spare time looking for opportunities for these beautiful moments. They will come. That is why you can and even have to survive on working days, which sometimes can be overwhelming. After them will come moments that will reward effort.

With this in mind, it will be easier to face the prose of everyday life the following week. I wish you and myself good luck in this fight. To make it even easier, I leave the positive track, which has its years. You can find it above. It is mainly in Polish, but whatever.

Have a nice week!

niedziela, 4 listopada 2018

Radość tworzenia.

Joy of creation. [English version below.]

Kiedyś dużo pisałem. Opowiadania, wiersze, zarysy powieści. Jedną nawet napisałem w całości, a do tego powstało ok. 50 stron drugiej części. Oczywiście nigdy nie ujrzały światła dziennego. A potem poszedłem do pracy. Zacząłem studiować zaocznie. Zdarzało mi się jeszcze od czasu do czasu napisać coś we wspomnianych formach, ale jednak ograniczałem się raczej do bloga i magazynu Suplement. Na więcej nie było czasu ani siły. Czasem brakowało ich nawet na to. Pojawiały się jakieś pomysły, które czasem nawet zapisywałem, ale nic z tego nie wynikało. Takie życie...

Ponad dwa tygodnie temu zostałem magistrem finansów i rachunkowości. Bardzo związane z pisaniem, prawda? Nieważne. Istotne jest to, że dzięki temu mam znów trochę więcej czasu. Jeszcze nie doświadczyłem tego w pełni, ale już częściowo. W każdym razie od dwóch dni chodził za mną pewien pomysł na kawałek tekstu. To mogłoby być opowiadanie albo zalążek powieści w połączeniu z innym tekstem, który napisałem już jakiś czas temu. W końcu więc nakrzyczałem na samego siebie w myślach, żądając wzięcia się do roboty. W efekcie wczoraj bardzo późnym wieczorem (a może było to już dzisiaj, po północy?) najpierw przeczytałem ten dawniejszy tekst, a potem zabrałem się za pisanie. Temat? Nocne życie, ludzie, ale przede wszystkim pieniądze, biznes i przekręty.

W ostatnich latach zdążyłem choć trochę zobaczyć jak funkcjonują różne firmy i co może nie zadziałać. Zacząłem więc pisać. Nawet nie wiem, kiedy zrobiła się godzina 01:47, a ja czytałem napisane przeze mnie w półtorej godziny niepełne trzy strony tekstu. Może nie są doskonałe. Może to nie jest zawrotne tempo (choć zazwyczaj miałem znacznie gorsze). Może nic z tego nie będzie i nie tylko żadna książka nie powstanie, ale nawet ów tekst nie pojawi się w sieci. Nieważne. Ważne, że mam nieziemską satysfakcję, możliwe, że większą niż po napisaniu pracy magisterskiej.

Wycinek nowej rzeczy.

Pytam Was: kiedy ostatnio coś stworzyliście? Część z Was pracuje w zawodach kreatywnych: dziennikarze, projektanci, marketingowcy, muzycy czy artyści rękodzieła - znam Was i uważam za wspaniałe to, że pracujecie w takich branżach. Każdy dzień może być, choć nie zawsze jest, wielkim procesem tworzenia. W mojej pracy tego nie ma. Nie narzekam na nią, bo gdyby wad było więcej niż zalet, to po prostu bym ją zmienił. Nie ma w niej jednak wiele miejsca na bycie kreatywnym w sposób artystyczny. Wymyśla się raczej po prostu jak zrobić coś w Excelu lub na jakich danych się oprzeć. Też się trzeba nagłowić, ale nie powstaje z tego sztuka. 

Śmiem twierdzić, że w sytuacji podobnej do mojej znajduje się większość ludzi. Oczywiście, nie wszyscy z nich chcą tworzyć i przecież nie muszą. Mogą po prostu odbierać kulturę i sztukę. Być widzem, czytelnikiem, słuchaczem. Na pewno jednak jest w tej grupie też wiele osób, które kiedyś pisały, malowały, nagrywały czy robiły cokolwiek innego, a teraz praca im na to nie pozwala. 

Trzeba więc szukać sobie miejsc poza nią. Innych przestrzeni pozwalających na ekspresję. Dlaczego? Jak wspomniałem wcześniej: tworzenie to przede wszystkim ogromna satysfakcja. To zamykanie kawałka swojej duszy w czymś namacalnym i wcale nie chodzi o horkruksy. To sposób na uwolnienie myśli, emocji, uczuć. 

Przypomnijcie sobie, co sprawiało Wam frajdę w liceum, na studiach lub nawet wcześniej. Może pisaliście lub nagrywaliście. Może komponowaliście. Niewykluczone, że wyżywaliście się farbami na płótnie lub ołówkami czy kredkami na papierze. Spróbujcie do tego wrócić i po prostu zobaczcie, co z tego wyniknie. W dzisiejszych czasach dostęp do jakichkolwiek materiałów nie jest trudny. Można też się przesiąść na oprogramowanie komputerowe. Internet załatawia sprawę podzielenia się twórczością z innymi. Jeśli będziecie się bali ich reakcji, możecie przecież publikować anonimowo. Perspektywy są wspaniałe!

Nie mówię, że macie rzucać w cholerę Wasze dotychczasowe życie. Zupełnie nie o to chodzi. Po prostu raz na jakiś czas zamiast włączać kolejny odcinek serialu na Netfliksie włączcie swoją kreatywność. To strasznie przykre, gdy znajomi, którzy kiedyś lubili komponować czy improwizować albo tworzyć własne gry, zostawiają to wszystko za sobą. Gitara czy kości idą w kąt. Postarajmy się, żeby tak nie było.

Utwór na dziś? Coś absurdalnie cudnego:

To tyle tym razem. Twórczego popołudnia i tygodnia!

ENG:

I used to write a lot. Stories, poems, and outlines of novels. I even wrote one in full, and later about 50 pages of the second part were created. Of course, no one ever read those. And then I went to work. I started to study in absentia. I occasionally wrote something like those things from time to time, but I was rather limited to the blog and the Suplement magazine. There was no time or strength for more. Sometimes there were even not enough of them for these two activities. There were ideas that I sometimes even wrote down, but nothing ever came of it. Such a life...

Over two weeks ago I became a Master of Finance and Accounting. It is very related to writing, right? Well, whatever. The important thing is that thanks to this I have a little more time now. I have not experienced it fully yet, but partly. In any case, two days ago an idea for a piece of text appeared in my mind. It could be a story or a beginning of a novel in combination with another text that I wrote some time ago. In the end, I shouted at myself in my thoughts, demanding that I get to work. As a result, yesterday very late in the evening (or maybe it was today, after midnight?) first I read this earlier text, and then I started writing. Subject? Night life, people, but above all money, business and scams.

In recent years, I managed to see at least  a little how different companies function and what may not work there. So I started writing. I do not even know when there was 01:47 a.m. and I read an incomplete three pages of text written by me in an hour and a half. Maybe they are not perfect. Maybe it is not a staggering pace (although I usually had much worse). Maybe nothing will rise out of it and not only no book will be created, but even this text will not appear on the web. It does not matter. It is important that I have enormous satisfaction, maybe greater than after writing my master's thesis.

I'm asking you: when was the last time you created something? Some of you work in creative professions: journalists, designers, marketers, musicians and handicrafts - I know you and I think it's great that you work in such industries. Every day can be, though not always is, a great process of creation. Nothing like that happens in my job. I do not complain about it, because if there were more cons than pros, I would just change the job. However, there is not much room to be creative in an artistic way. Instead, you simply think how to do something in Excel or what data should be basis of analysis. Creativity is needed, but no art arises from it.

I dare say that most people are in the situation similar to mine. Of course, not all of them want to create and they do not have to. They can simply receive culture and art. Be a viewer, reader, listener. However, without a doubt there are also many people in this group who once wrote, painted, recorded or did anything else and now their work does not allow it.

So you have to look for places outside of it. The other spaces that allow expression. Why? As I mentioned earlier: creating is above all a great satisfaction. It is like closing a piece of your soul in something tangible and it's not about horcruxes at all. It's a way to free your thoughts, emotions and feelings.

Remind yourself what was giving you fun in high school, college or even earlier. Maybe you used to write or record. Maybe you used to compose. It is possible that you used to create with the paints on canvas or with crayons and pencils on paper. Try to get back to it and just see what will come out of it. Nowadays, access to any materials is not difficult. You can also use computer programs. The Internet settles the matter of sharing the work with others. If you are afraid of their reaction, you can publish anonymously. The prospects are great!

I'm not saying you should throw your life to the bin. That's not what it's about. Just once in a while instead of turning on the next episode of the series on Netflix, turn on your creativity. It's really sad when friends who once liked to compose or improvise or create their own games leave it all behind. The guitar or dices are going to the corner. Let's try not to let it happen.

A song for today? Something absurdly wonderful in Polish. You can find it above. That's all for now. Have an creative afternoon and the week!