Jak możecie kojarzyć z mojego Facebooka tudzież Instagrama, tydzień temu odbył się mój wieczór kawalerski. Trasa wiodła od Katowic, przez kajaki na Wiśle, Nowy Targ i Zakopane, aż na Słowację. Zabawy było mnóstwo, uzbierało się sporo wspomnień i dostałem wspaniałe prezenty.
Dziś jednak chciałbym skupić się na tym, co wydarzyło się w Zakopanem. Tego, co to będzie, zacząłem domyślać się już w Nowym Targu. Miałem do tego trzy przesłanki:
- okazało się, że trzeba dokonać przetasowań w samochodach, bo nie wszyscy jadą do kolejnego punktu, co oznaczałoby, że jest to atrakcja tylko dla mnie,
- wiedziałem, o jakiej atrakcji mówiłem już od dawna,
- osoby, które pomijały kolejny punkt, pożegnały się ze mną półżartem mówiąc, że możemy się już nie zobaczyć, a to sugerowało coś, co jest choć trochę niebezpieczne.
Gdy wjechaliśmy do Zakopanego i zbliżaliśmy się do celu, nabrałem pewności, że moje procesy dedukcyjne zadziałały prawidłowo. Oto moim oczom ukazał się dźwig do skoków. Kolejną atrakcją był skok na bungee.
Ucieszyłem się bardzo, choć gdzieś z tyłu głowy tliły się wątpliwości. "A co jeśli na górze się zawahasz i wystraszysz?" szeptała jedna myśl, ale tę szybko odpędziłem. "Dopiero co jadłeś obiad..." wtrąciła druga i z tą nie mogłem się kłócić. Na wielkie rozmyślania nie było jednak czasu. Pozbyłem się wszystkich zbędnych rzeczy (portfela, telefonu, okularów itd.), przeczytałem regulamin, podpisałem się pod nim i wysłuchałem koniecznych informacji. Potem podpięto do mnie linę i wszedłem do kosza. Zrobiono mi trochę zdjęć i ruszyliśmy w górę. Po drodze instruktor przekazał mi wiedzę tajemną, która na dobre rozproszyła pierwszą z moich wątpliwości. W skrócie:
- stanąć przy samej krawędzi kosza,
- nie patrzeć w dół, a zamiast tego podziwiać widoki (m. in. Wielka Krokiew i Giewont),
- po sygnale rozłożyć ręce i po prostu wychylić się do przodu (nie trzeba skakać, grawitacja zrobi swoje).
Na górze przyszła pora na kolejną sesję zdjęciową, po czym nadszedł sygnał. Rozłożyłem ręce, pochyliłem się na wyprostowanych nogach i... Runąłem w dół.
To ja.
O samym skoku nie ma sensu pisać wiele. Jest zbyt krótki. Przez adrenalinę nie dociera do Ciebie szczególnie dużo. Lecisz w dół, pewien, że zaraz pożegnasz się z życiem i nagle coś Cię zatrzymuje i ciągnie w górę. Jakby aniołowie ratowali Ci życie. Tyle tylko, że zaraz potem znów wygrywa grawitacja.
Nie da się jednak ukryć, że to spore przeżycie. Jak wspomniałem wcześniej, od dawna chciałem skoczyć. Zawsze jednak coś mi nie pasowało. Nie było na przykład ze mną osoby, która chciałbym, żeby była albo kolejka do skoku okazywała się za długa. Zapewne brakowało mi po prostu determinacji. W końcu jednak ktoś podjął decyzję za mnie.
Mówi się, że czasem konieczne jest delikatne popchnięcie, gdy jest się już na górze, ale ja potrzebowałem go na dole. Gdy zostałem zawieziony pod dźwig i oznajmiono mi "Skaczesz.", przyjąłem to do wiadomości. Chciałem to zrobić i skoro ktoś zorganizował całość, to nie było powodu, żeby rezygnować.
Myślę, że czasem, przy różnych życiowych, ważniejszych i mniej ważnych decyzjach potrzebny jest nam ktoś, kto nam to ułatwi. Wybierze moment. Zadba o to, żeby nie było wymówek. Powie: "Ok, chcesz to zrobić? To zrób to teraz." Taka osoba jest też ostatecznym weryfikatorem tego, czy rzeczywiście chce się podjąć daną decyzję. Jeśli bowiem wszystko jest gotowe, to można tylko zrobić daną rzecz albo przyznać, że jednak się nie chce. Trzeba wykazać się odwagą albo wycofać.
Przy ważnych decyzjach albo spełnianiu marzeń może warto zadbać o to, żeby mieć ze sobą kogoś, kto dopilnuje wszystkiego. Inaczej zawsze będziecie mogli próbować uników. To taka luźna myśl wynikająca ze skoku z ponad osiemdziesięciu metrów.
Tyle na dziś. Zostawiam Was z utworem odrobinę nawiązującym do tematu:
Dobrego popołudnia, tygodnia, życia!
ENG:
As you can know from my Facebook or Instagram, my bachelor party took place a week ago. The route led from Katowice, including canoes on the Vistula, then through Nowy Targ and Zakopane, to Slovakia. There were tons of fun, a lot of memories were collected and I got great presents.
Today, however, I would like to focus on what happened in Zakopane. I started to suspect what it would be when we were still in Nowy Targ. I had three premises for this:
- it turned out that some shuffles in cars are necessary, because not everyone goes to the next point, which would mean that this is an attraction only for me,
- I knew about what kind of attraction I had been talking for a long time,
- people who omitted the next point said goodbye to me half-jokingly saying that it could be the last time we see each other, and this suggested something that is a bit dangerous.
When we entered Zakopane and approached the destination, I was certain that my deduction processes worked properly. i was precisely seeing the crane for the jumps. Next attraction was a bungee jump.
I was very happy, though doubt was somewhere in the back of my head. "What if you will hesitate and be scared at the top?" a thought whispered, but I quickly chased it away. "You just ate dinner ..." said the second one and I could not argue with that. However, there was no time for overthinking. I got rid of all unnecessary things (wallet, phone, glasses, etc.), read the regulations, signed it and listened to the necessary information. Then a rope was hooked up to me and I entered the basket. There were taken some pictures of me and we went up. Along the way, the instructor passed on to me secret knowledge, which for good dispersed the first of my doubts. In brief:
- stand at the edge of the basket,
- do not look down and instead see the views (including Wielka Krokiew and Giewont),
- after the signal, spread your arms and just lean forward (you do not have to jump, gravity will do the job).
At the top, it was time for the next photo session, and then the signal came. I spread my arms, leaned forward with my legs straight and... I fell down.
It does not make sense to write a lot about the jump itself. It is too short. Because of adrenaline not much reaches you. You are falling down, sure that you will say goodbye to life and suddenly something stops you and pulls you up. As if angels saved your life. Only that a second later gravity wins again.
It is impossible to hide that it is a big experience. As I mentioned earlier, for a long time I have wanted to jump. Always, however, something was a problem. For example, there was no one of those I would like to be there, or the queue to jump was too long. I probably just lacked determination. In the end, however, someone made a decision for me.
It is said that sometimes it is necessary to be gently poked when you are on the top of the crane, but I needed it downstairs. When I was taken to the crane and heard "You are jumping.", I took it for granted. I wanted to do it and if someone had organized the whole thing, there was no reason to give up.
I think that sometimes, with various, more or less important decisions, we need someone who will make it easier for us. He or she chooses a moment. This person takes care that there are no excuses. He or she says, "Ok, you really want to do it? Do it now." Such a person is also the final verifier of whether you really want to make a decision. If everything is ready, you can only do the thing or admit that you do not want to. You have to show courage or simply withdraw. There is no third option.
When making important decisions or making your dreams come true, it may be worth having someone with you who will take care of everything. Otherwise you will always be able to try to dodge the decision. That is a free thought resulting from a jump from over eighty meters.
That is all for today. I leave you with the song a bit referring to the topic. You can find it above.
Have a good afternoon, week, life!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz