niedziela, 16 lutego 2020

Nie takie oczywiste.

Not so obvious. [English version may be added later.]

Jeśli miałbym zamknąć kończący się weekend w jednym słowie, to chyba właśnie taki był: nieoczywisty.

A wszystko wskazywało, że będzie to klasyka przewidywalności. Taki był plan. Zresztą, przeczytajcie:

Piątek. Walentynki. Klasyka banału. 

Zdrowy rozsądek podpowiadał, by tego dnia nie wychodzić z domu. Wszędzie miało być tłoczno i straszno. Co więc pozostało? Wino, kolacja i jakiś film. Najlepiej komedia.

Poniekąd tak było. Tyle tylko, że doszły do tego rozmaite zaskakujące elementy: dość wspomnieć, że z uwagi na alarm bombowy w moim miejscu pracy wróciłem do domu chwilę wcześniej, co zmodyfikowało wszystkie plany. Wino jednak było, świetny łosoś na kolację też. Wielkim zaskoczeniem okazał się natomiast film. Z jakiegoś przedziwnego powodu zdecydowaliśmy się bowiem na Disco Polo z 2015 r. i...

Ten film jest zdumiewający. Z pozoru to klasyczna opowieść o chłopakach z małej miejscowości i ich drodze na szczyt, tylko osadzona w realiach disco polo i Polski lat 90., ale jednak to zupełnie co innego. Można się tego domyślić już po samej obsadzie: na pierwszym planie Dawid Ogrodnik, tuż przy nim Piotr Głowacki, nieco dalej Tomasz Kot i Joanna Kulig, gdzieś w tle także Rafał Maćkowiak, Jacek Koman, Janusz Chabior czy Bartosz Bielenia w skromnej, ale absolutnie przerażającej roli, gdzie do osiągnięcia tego efektu przez większość czasu wystarcza mu tylko uśmiech.

Jak wspomniałem, fabuła nie jest szczególnie skomplikowana. Domorośli muzycy próbują przebić się do świata showbiznesu, najpierw najprostszymi metodami, potem podstępem, zyskując znajomości. Stopniowo rozwijają karierę, pojawiają się problemy, konflikty z innymi osobami zaangażowanymi w branżę, romans, gwiazdorzenie. Słowem standard. Tym, co wyróżnia Disco Polo, jest jednak sposób podania opowieści, a ten zahacza o surrealizm. Czasem ma się wrażenie, jakby to wszystko było snem. Już sam początek, mieszający Dziki Zachód z polską wsią, pokazuje, że to nie będzie zwykły film. Potem jest tylko ciekawiej i czasem zdarzenia są w oczywisty sposób niezwykłe (jak choćby w końcowych scenach w Pałacu Kultury), a czasem to, że coś tu jest nie tak, jest tylko delikatnie zarysowane (warto obserwować na przykład, co dzieje się z samochodem zespołu Laser wraz z rozwojem fabuły).

Poza wszystkim imponująca jest estetyka tego filmu: kolory, neony, lasery. Ujęcia wiernie, ale i barwnie oddające epokę. Wspaniała sprawa!

Film na Filmwebie ma średnią ocen tylko 5/10, ale to coś, czym zupełnie nie należy się kierować. Dlaczego? Bo nisko ocenić go mogły tylko te osoby, które naprawdę liczyły na klasyczną opowieść o drodze do sławy i bardzo nie lubią jakichkolwiek eksperymentów z formą. Film ten, jakkolwiek dziwny, na pewno jest wart obejrzenia.

I co dalej?

To były Walentynki. A co nieoczywistego przez resztę weekendu? Na pewno już mniej w tym spektakularności, ale pewnym zaskoczeniem było na przykład to, że do Magazynu, w którym w sobotę wieczorem świętowaliśmy urodziny znajomych, w pewnym momencie wparowała ekipa Ghost Busters, zachęcając gości do śpiewania, zadając zagadki i oferując degustację whisky Monkey Shoulder. Nie wiem jak Wam, ale mi coś takiego nie przydarza się zbyt często i przez dłuższą chwilę byłem mocno skonfudowany...

W niedzielę natomiast, czyli dziś, gdy piszę te słowa, mieliśmy zaplanowany obiad u moich rodziców, potem wizytę u mojej przyjaciółki i jej córki, a mojej chrześnicy, a następnie byliśmy wstępnie umówieni z jeszcze jednymi znajomymi. I co? I 1/3, to znaczy, z tych wszystkich planów odwiedziliśmy tylko moich rodziców. Natura jednak nie znosi próżni, toteż zagraliśmy z moimi rodzicami w "Korporację", a resztę uwolnionego czasu przeznaczyliśmy na wyprawę na lodowisko.

Takiego stwora spotkaliśmy w drodze powrotnej.

Musicie wiedzieć w tym miejscu, że nasze wyprawy na lodowisko to poważna sprawa. Moja żona jeździ, a ja... Siedzę obok z telefonem w ręku. Tym razem zacząłem tworzyć już niniejszy wpis, chcąc wykorzystać trochę czasu.

To właśnie wymyśliłem, marznąc przy tafli lodu. Że kończący się weekend był z pozoru precyzyjnie zaplanowany i że to był dobry plan. Rzeczywistość go zweryfikowała i nie ziściło się zbyt dużo, ale to też nic złego. Po prostu wydarzyły się nieoczywiste rzeczy i to też jest okej. Może tak jest, że nieważne, z planem czy bez, jeśli ma być dobrze, to jest dobrze? 

Nie mnie to rozstrzygać - najważniejsze, co powinniście wynieść z tego wpisu, to żeby obejrzeć Disco Polo! A piosenka na dziś to chyba coś maksymalnie możliwie dalekiego od wspomnianego gatunku:


To tyle. Dobrego wieczora, tygodnia, życia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz