W minionym tygodniu odbywały się Juwenalia Śląskie. Chociaż studia ukończyłem już kilka miesięcy temu, to jednak wczoraj i przedwczoraj postanowiłem wybrać się na tę imprezę. Wcześniej nie mogłem, ponieważ byłem na delegacji i właśnie przez to przegapiłem koncert Stachursky'ego z muzycznym odpowiednikiem młota pneumatycznego, czyli "Doskozzzy". Dorosłe życie jednak bywa przykre...
W każdym razie o dwa dni tego studenckiego wydarzenia udało mi się zahaczyć. Jak było? Hmmm...
Piątek
Najpierw fakty: właśnie w piątek wróciłem z delegacji, więc byłem dość zmęczony. Jedyny zespół, który mnie interesował, czyli PRO8L3M, grał dopiero o północy. Moja przyszła małżonka spędzała wieczór tego dnia z koleżankami z pracy i spotkaliśmy się dość późno. Efekt był taki, że na teren imprezy dotarliśmy znacznie po 23.
Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to ilość ludzi wracających już w tym momencie. Jak rozumiałem, największa gwiazda miała dopiero grać, a sporo osób już uciekało. To jednak szybko się wyjaśniło, gdy idąc dalej zaczęliśmy się przeciskać przez jeszcze większy tłum. Po prostu tego dnia tam była naprawdę potężna masa ludzi, chyba znacznie większa niż gdy gwiazdami są artyści rockowi. To by zresztą potwierdzało trendy obserwowane od lat w powszechnych gustach muzycznych. Do tego w przeciwieństwie do mnie tłum wokół w zdecydowanej większości był już po kilka godzinach konsumpcji alkoholu, a niektórzy pewnie także po innych używkach. To sprawiało, że miałem wrażenie otaczającego mnie chaosu. Następnie okazało się, że w tym roku piwo na tej imprezie kosztuje 8 zł. To nie jest dużo za ten cudowny napój, ale jak na juwenalia to sporo. Ponadto do kas były spore kolejki (choć przyznaję, widywałem dużo gorsze), za żetony na piwo nie można było płacić kartą (jakaś awaria), a kasjer 26 zł reszty wydał mi jako jeden banknot 10 zł i 16 złotówek. Wiem, że pewnie nie miał inaczej, ale to kolejna irytująca kwestia. Potem okazało się jeszcze, że teren pod sceną pokryty jest dość głębokim błotem. Moje kupione tydzień temu buty trochę rozpaczały, ale na szczęście były dość tanie, więc nie miałem skrupułów podejmując decyzję o ich zbezczeszczeniu.
Wreszcie zaczął się koncert. Nie udało nam się spotkać z moimi znajomymi, o których wiedziałem, że gdzieś tam są, więc stanęliśmy wraz z Lubą Mą gdzieś z boku, obserwując scenę i słuchając występu. Ten okazał się najjaśniejszym punktem wieczoru. Jestem zdania, że istnieje wielu artystów, którzy brzmią inaczej na płytach i na żywo. Są tacy, których występy na scenie mają pewne niedociągnięcia, brakuje im dopracowania i są tacy, którzy z kolei na nagraniach tracą swoją energię, żywiołowość, atuty wykorzystywane podczas koncertów. Tu nic takiego nie miało miejsca. Okazało się, że PRO8L3M na żywo zachwyca tak samo jak na nagraniach. Do tego dołożyło się niezłe show świateł i animacji oraz niebanalna narracja między utworami, skupiona na dialogu.
Ostatecznie, kierując się zdrowym rozsądkiem (nie moim), nie zostaliśmy do samego końca. Wróciliśmy stamtąd mniej więcej czterdziestominutowym spacerem. Byłem jednak zadowolony, bo wcześniej większość tego, co chciałem usłyszeć, usłyszałem. Stwierdziłem jednocześnie, że jeśli kolejny dzień, już bardziej w moich klimatach, będzie mnie tak samo irytował różnymi rzeczami, to chyba faktycznie jestem już za stary na juwenalia. A potem przyszła...
Tym razem dojechałem na miejsce specjalnym, juwenaliowym autobusem. Nie dało się go pomylić z innymi, ponieważ był dość mocno zapełniony młodymi ludźmi, z których spora część już popijała piwo. To rzeczywiście było coś znajomego. Umówiłem się na miejscu z kumplem jeszcze z czasów liceum i spotkaliśmy się jakoś przed 20. Grał już KAMP!, czyli pierwszy z zespółów, których chciałem posłuchać. Ludzi było sporo, ale zdecydowanie mniej niż dzień wcześniej. Szybko zamieniliśmy żetony, które zostały mi z piątku, na ciemne piwo i ruszyliśmy w stronę sceny. Okazało się, że tego dnia położono jakiś długi dywan (albo raczej wykładzinę) prowadzącą od wybrukowanego chodnika do miejsca, w którym grunt był już trawiasty, a nie błotnisty i można było stać w cywilizowanych warunkach. Koncert okazał się bardzo przyjemny, można było posłuchać, potupać nóżką. Ekran za sceną został wykorzystany do hasłowej narracji np. tytułami utworów. W przerwie między występami cofnęliśmy się po kolejne żetony na piwo i tego dnia nabyliśmy je niemal bez kolejki.
Niedługo potem zaczęły grać Strachy Na Lachy. O ich koncercie nie ma co za dużo pisać, bo był po prostu dobry jak zazwyczaj. Zostałem natomiast pozytywnie zaskoczony pojawieniem się niektórych utworów, o których miałem wrażenie, że zespół rzadko je grywa. Przykłady to choćby "Krew z szafy" czy "Dygoty". W trakcie koncertu mój kumpel wypatrzył w tłumie innego naszego kumpla, też jeszcze z czasów liceum, który teraz pracuje za granicą. Pogadaliśmy z nim trochę, po czym ruszył do innych swoich znajomych. Spotykanie przypadkowych znajomych też wpisuje się w rzeczy, które kojarzę z juwenaliami, a ci dwaj moi kumple spotykali jeszcze innych ludzi, których znali. To znaczy, że zjawisko nie umarło, nawet jeśli sam doświadczyłem go jedynie w mikroskali.
Na koniec naszej obecności na juwenaliach zagrała BOKKA. Zespół znany najbardziej z utworu "Town of strangers" także zrobił na mnie wrażenie. Muzycznie było to bardzo cenne doświadczenie, dodatkowo wspierane tym, iż artyści występują w maskach, a narracja była prowadzona jakby w formie czatu. Wokalistka od czasu do czasu pisała na komputerze coś do publiczności, a jej słowa wyświetlały się na wielkim ekranie za sceną. Ekran generalnie był zresztą elementem spektaklu, ponieważ pokazywano na nim animacje współgrające z muzyką.
Niestety na tym koncercie też nie zostaliśmy do końca (względy praktyczne związane z dalszymi planami mojego kumpla). Na szczęście to, czego zdążyłem doświadczyć, satysfakcjonuje mnie. Do centrum Katowic też wróciliśmy typowo juwenaliowym autobusem, choć brakowało poziomu ścisku, do którego się przyzwyczaiłem - największy exodus na pewno miał miejsce zaraz po koncercie Strachów.
Tak wyglądała sobota.
Po sobocie nie jestem już przekonany o tym, że jestem za stary na juwenalia. To prawda, zaczyna mnie w nich irytować coraz więcej rzeczy. Przestaje to być impreza typowo dla mnie. Niemniej jednak, jeśli w kolejnych latach pojawią się jakieś interesujące mnie koncerty, będę miał ciekawe towarzystwo i czas, to chętnie wybiorę się to wydarzenie znowu. Bo w zasadzie: dlaczego nie?
A utwór na dziś to jeden z powodów, dla których chciałem się wczoraj wybrać na Juwenalia Śląskie:
Dobrego popołudnia i tygodnia!
ENG:
This week the Juwenalia Śląskie (Silesian yearly student carnival) took place. Although I graduated a few months ago, yesterday and the day before yesterday I decided to go to this event. I could not sooner, because I was on a delegation and that's why I missed the concert of Stachursky with the musical equivalent of a pneumatic hammer, that is "Doskozzza". Well, an adult life can be sad...
In any case, I was able to take part in two days of this student event. How was it? Well...
Friday
First, the facts: I came back from the delegation on Friday, so I was tired. The only band that interested me, PRO8L3M, was starting on midnight. My future wife spent the evening with her friends from work and we met quite late. The effect was that we arrived at the event area way after 11 PM.
The first thing that surprised me was the number of people coming already back at that moment. As I understood, the biggest star was just about to play, and a lot of people were running away. This, however, quickly cleared up as we continued to squeeze through an even larger crowd. It was just that day that there was a really huge mass of people, probably much bigger than when rock artists are stars. That matches with the trends observed for years in common music tastes. In contrast to me, the vast majority of the crowd around was after a few hours of alcohol consumption, and some probably also after other stimulants. It made me feel the chaos around me. Then it turned out that this year, beer at the event costs 8 zlotys. This is not much for this wonderful drink, but at this event it's a lot. In addition, there were queues to the cash desks (although I admit, I saw a lot worse), it was impossible to pay with a card for the beer chips (some breakdown of the system), and the cashier spent me the rest of 26 zlotys as one banknote 10 zlotys and 16 single 1 zloty coins. I know that he probably did not have any other option, but it's one another annoying issue. Then it turned out that the area in front of the stage was covered with quite deep mud. My shoes I bought a week ago were a bit despairing, but fortunately they were quite cheap, so I had no qualms about making them desecrate.
Finally the concert started. We were not able to meet my friends, whom I knew were there, so we stood with My Darling from the side, watching the stage and listening to the performance. This turned out to be the brightest point of the evening. I am of the opinion that there are many artists who sound different on CDs and live. There are those whose performances on the stage have some shortcomings, lack of refinement, and there are those who, when recorded, lose their energy, spontaneity, advantages used during concerts. Nothing like this happened here. It turned out that the PRO8L3M live impresses the same as on the recordings. This was accompanied by a good show of lights and animations and a remarkable narrative between the songs, focused on dialogue.
Ultimately, based on common sense (not mine), we did not stay until the very end. We returned from there by taking a forty-minute walk. However, I was happy, because before that I heard most of what I wanted to hear. At the same time, I said that if the next day, supposed to be more in my climates, would also irritate me with some things, then I'm actually too old for student carnival. And then came...
Saturday
This time I came to the place with a special bus. It could not be confused with others because it was quite full of young people, many of whom were already drinking beer. It really was something familiar. I made an appointment with a buddy from high school and we met somehow before the 8 PM. KAMP! was already playing, the first band I wanted to listen to. There were a lot of people, but definitely less than the day before. We quickly exchanged the chips that were left from Friday for a dark beer and headed towards the stage. It turned out that on that day a long carpet was placed leading from the pavement to the place where the ground was grassy, not muddy and one could stand in civilized conditions. The concert turned out to be very pleasant, you could listen to it, you could stamp your foot. The screen behind the stage has been used for the narration with slogans, eg song titles. In the interval between performances, we went back for another beer chips and that day we bought them almost without a queue.
Soon afterwards, Strachy Na Lachy started playing. There is not much to write about their concert, because it was just as good as usual. I was positively surprised by the appearance of some songs, about which I had the impression that the band rarely plays them. Examples include "Krew z szafy" and "Dygoty". During the concert, my buddy spotted another friend of ours, also from high school, who is now working abroad. We talked to him a little, then he went to other friends. Meeting random friends also matches the things that I associate with student carnival, and these two of my friends met also other people they knew. It means that the phenomenon did not die, even if I experienced it only in a micro scale.
At the end of our presence at this event, BOKKA played. The band known mostly from the song "Town of strangers" also impressed me. Musically it was a very valuable experience, additionally supported by the fact that artists perform in masks, and the narrative was conducted as if in a chat. The vocalist from time to time was writing something on the computer to the audience, and her words were displayed on the big screen behind the stage. In general, the screen was an element of the show, because animations harmonizing with music were shown on it.
Unfortunately, at this concert, we also did not stay until the end (practical reasons related to further plans of my friend). Fortunately, what I managed to experience satisfies me. We also came back to the center of Katowice with a typical carnival's bus, although there was no level of crowd, which I got used to - the biggest exodus certainly took place right after the concert of Strachy Na Lachy.
After Saturday, I am no longer convinced that I am too old for yearly student carnival. That's true, more and more things start to irritate me. It ceases to be an event addressed for me. Nevertheless, if in the following years some interesting concerts will appear, I will have interesting companions and time, I will gladly choose this event again. Because in principle: why not?
And the song for today is one of the reasons why I wanted to take part in Juwenalia Śląskie yesterday. You can find it above.
Have a good afternoon and a week!