Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przyszłość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przyszłość. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 20 października 2019

Zero presji.

No pressure. [English version below.]

Czytam czasem różne historie w internecie (nie, nie Anonimowe). Ludzie piszą, co im się przytrafiło. Część jest pewnie zmyślona, ale część prawdziwa. Niektóre są szokujące, inne oburzające, a jeszcze inne po prostu smutne.

Czytałem na przykład o dziewczynie, która chciała iść do zawodówki lub technikum na konkretne kierunki, ale nie, bo jej mama zdecydowała inaczej. Za wszelką cenę musiała wybrać liceum - nie byle jakie, bo w dużo większym mieście, za to jak najbliżej dworca. To były jedyne kryteria. Nie miały znaczenia różnice programowe (inny język obcy niż dotychczas), brak jakichkolwiek znajomych czy inne kwestie. Nie. Mama zdecydowała i tak musiało być.

Czytałem też inne historie. O rodzicach, wybierających dziecku kierunki studiów mimo absolutnego braku talentu do tych dziedzin. O rodzicach wymuszających na swoich potomkach pójście w swoje ślady, zaangażowanie się w rodzinny biznes lub przejęcie go albo chcących, by dzieci zrealizowały ich niespełnione ambicje.

Coś tam się udało.

Za każdym razem myślałem sobie tylko jedno: "straszne". O kilka rzeczy mogę mieć pretensje do moich rodziców (niewiele), ale na pewno nie o to, że cokolwiek narzucali mi w kwestii moich wyborów życiowych. Przy wyborze gimnazjum może bardziej się angażowali, ale byliśmy w miarę zgodni, a przy wyborze liceum służyli jedynie jako ciało doradcze. Przed wybraniem studiów kilka razy diametralnie zmieniałem zdanie, a oni się nie wtrącali. Sugerowali, że mogę wyjechać do innego miasta, ale sam zdecydowałem, że nie. O decyzjach związanych z podjęciem pracy dowiedzieli się, gdy już je podjąłem, ale mogłem się jeszcze wycofać, więc mieli szansę na wyrażenie swojej opinii. Podobnie było ze zmianą uczelni po licencjacie.

Generalnie, obserwowali, słuchali i w razie potrzeby wypowiadali się, zwracając uwagę na pewne aspekty, ale decyzja zawsze była moja. Tak to powinno wyglądać. Ja wiem, że dla wielu z Was jest to pewnie oczywiste, ale istnieje ryzyko, że nie dla wszystkich.

Dajcie dzieciom podejmować decyzje. Jasne, doradzajcie, wyrażajcie swoje zdanie, ale niech ostateczny wybór należy do nich. Jeśli się pomylą - trudno. Prawdopodobnie to i tak nie będą decyzje, które zaważą na całej ich przyszłości, bo, proszę Was, wybór szkoły może mieć oczywiście wpływ na późniejsze studia czy pracę, ale wcale nie musi. To kwestia osobistej determinacji. Dajcie im decydować, żeby jak najszybciej nauczyły się, że każda decyzja ma swoje konsekwencje. Skoro one mają je ponosić, to niech one decydują.

Swoją drogą jestem pewien, że zdecydowana większość czytelników tego wpisu nie ma dzieci, a ci, którzy je mają, mają dzieci dorosłe, które i tak decydują o sobie lub zbyt małe, by to robić. Niemniej jednak kiedyś może nas dotknąć to zagadnienie. Poza tym, cały ten wpis można też przełożyć na inne bliskie nam osoby. To nie muszą być dzieci, ale rodzice, przyjaciele, współmałżonkowie, rodzeństwo. Wiele osób, o które się troszczymy. Musimy jednak uważać, by troska nie przerodziła się w przejęcie kontroli. Tylko tyle i aż tyle.

Utwór na dziś, dlatego, że mam ochotę go posłuchać. Posłuchajcie i wy:


To wszystko. Życzę Wam wszystkim dobrego dnia i życia.

ENG:

I sometimes read various stories on the internet (no, not the page Anonymous Confessions). People write what happened to them. Some stories are probably made up, but some are real. Some are shocking, others outrageous, and others just sad.

I read, for example, about a girl who wanted to go to a vocational school or technical college to learn specific profession, but not, because her mother decided otherwise. At all costs she had to choose a high school - not just any, but in a much larger city, however as close as possible to the railway station. These were the only criteria. The differences in the program (other foreign language than before), lack of any friends or other issues did not matter. No. Mum decided it must have been so.

I also read other stories. About parents choosing fields of study for their children despite their absolute lack of talent in these fields. About parents forcing their descendants to follow them in career, engage in or take over the family business or to realize unfulfilled ambitions of parents.

Every time I thought only one thing: "horrible". I can blame my parents for a few things (not much), but they definitely were not imposing anything on my life choices. They were more involved when choosing the gymnasium, but we were quite unanimous, and when choosing the high school they served only as an advisory body. Before choosing my studies, I totally changed my mind a few times and they did not interfere. They suggested that I could go to another city, but I decided not to. They learned about my decisions related to taking up the job when I took them, but I could still withdraw, so they had a chance to express their opinion. It was similar with the change of university after the bachelor.

In general, they watched, listened and, if necessary, spoke, bringing attention to certain aspects, but the decision was always mine. This is how it should look like. I know that for many of you this is probably obvious, but there is a risk that not for everyone.

Let children make decisions. Sure, advise, express your opinion, but let the final choice be theirs. If they make a mistake - well, that is a pity. Probably the decisions will not affect their entire future, because, come on, the choice of school can have an impact on later studies or work, but it does not have to. It's a matter of personal determination. Let them decide, so they learn as soon as possible that each decision has its consequences. If they are to bear them, let them decide.

Anyway, I am sure that the vast majority of readers of this post do not have children, and those who have them have adult children who already decide about themselves or too small ones to do so. Nevertheless, one day we may be affected by this issue. In addition, this entire post can also be  related to other people close to us. They do not have to be children, but parents, friends, spouses, siblings. Many people we care about. However, we must ensure that the care does not turn into a taking control. That is all.

The song for today is chosen, because I feel like listening to it. You can do it too, if you find it above.

That's all. I wish you all a good day and life.

sobota, 23 marca 2019

Wiosna.

Spring. [English version below.]

Dopiero co zaczęła się wiosna. Pojawiło się słońce, świat budzi się do życia i to widać. Krążyłem dzisiaj po mieście, załatwiając różne sprawy: byłem u fryzjera, kupowałem prezenty dla mojej chrześnicy, oglądałem smartfony, rozważając zakup nowego. Przy tym wszystkim jednak obserwowałem ludzi. Co zauważyłem?

Po ulicach spaceruje mnóstwo ludzi. Wszyscy zaczęli się więcej uśmiechać. Wrócili muzycy uliczni, co w Mieście Muzyki UNESCO jest ważne i co uwielbiam. Na katowickim rynku chyba po raz pierwszy w tym roku pojawiły się foodtrucki (ok, to pewnie akurat nie zasługa lepszej pogody, bo rzecz musiała być zaplanowana z wyprzedzeniem, ale wpisuje się ona w ogólny trend). Zaczęła się wiosna, wróciło słońce i świat nabrał kolorów. Jak śpiewa Taco Hemingway w moim ukochanym "Italodisco", "Się okazało, że wystarczy trochę słońca, magia".

Pomyślałem, że to cudne, że taka zupełnie naturalna, w pełni spodziewana rzecz potrafiła odmienić rzeczywistość. Przecież każdy doskonale wiedział, że wiosna przyjdzie. I przyszła, a z dnia na dzień wszyscy zachowują się inaczej. Nie ma znaczenia to, że u większości ludzi nic ważnego nie zmieniło się w tym czasie. Zmiana pory roku nie miała wielkiego wpływu na ich życia. Dalej są tymi ludźmi, z tymi samymi problemami, a jednak przez pojawienie się nowej, radosnej pory roku, jakby nie do końca. To piękne.

W słońcu wszystko wygląda lepiej...


Tak właśnie tkwiłem w rozmyślaniach o tym, jakie to wspaniałe. A potem pomyślałem o tym, że w kolejnym wersie Taco stwierdza "Powrót depresji pewnie po wakacjach". Dotarło do mnie, że tak właśnie jest. To oczywiście pewna przesada, zabieg artystyczny, ale faktem jest, że w miesiącach jesienno-zimowych następuje pogorszenie nastrojów. To czas intensywnego marudzenia, narzekania na pogodę i temperaturę. Jesień bywa malownicza, ale zima? W górach tak, w mieście rzadko kiedy. W mieście to ponura część roku.

To głupie, bo działa tu dokładnie ten sam mechanizm. Wszyscy wiedzą, że szaruga, chłód czy brak słońca kiedyś się skończą. Każdy uczy się tego już w przedszkolu. Mimo to pozwalamy, by pora roku wpływała na nasz nastrój także negatywnie. Nie myślimy o przeszłości i przyszłości. Skupiamy się tylko na teraźniejszości. To często ma sens i tak radzi wielu mędrców, doradców czy coachów, mniej lub bardziej wiarygodnych. Przez takie podejście jednak nie cieszymy się z tego, że wiosna i lato już były i znowu będą. Tęsknimy i wyczekujemy, ale to nie to samo.

Może da się zmienić takie w gruncie rzeczy pesymistyczne podejście? Może da się cieszyć z rzeczy, których nie ma jeszcze w tym momencie, ale są tak w ogóle? Może próbujmy.

Z tym Was zostawiam. Utwór na dziś jest dość oczywisty (ale oprócz niego koniecznie posłuchajcie "Italodisco"):


Dobrego tygodnia! I dobrej wiosny!

ENG:

Spring has just begun. The sun appeared, the world is coming to life and it shows. I was circling the city today, doing things: I got a new haircut, I was buying presents for my goddaughter, I was watching smartphones, considering buying a new one. At the same time, however, I watched people. What did I notice?

There are a lot of people walking around the streets. Everyone began to smile more. Street musicians came back, what is important in the UNESCO City of Music and what I love. Probably for the first time this year foodtrucks appeared on the Katowice market (okay, probably not just because of the better weather, since such a the thing had to be planned in advance, but it fits in the general trend). Spring started, the sun returned and the world took on colors. As Taco Hemingway sings in my beloved "Italodisco", "It turned out that just a little sunshine is enough, magic."

I thought it was wonderful that such a completely natural, fully expected thing could change the reality. Everyone knew perfectly well that spring would come. And it came, and suddenly the day after everybody behave differently. It does not matter that in most people lifes nothing important has changed at this time. The change of the season did not have much impact on their lives. They are still the same people, with the same problems, but by the appearance of a new, joyous season, not so quite. It is beautiful.

That's how I was thinking about how great it is. And then I thought about the next verse , in which Taco says "Return of depression probably after the holidays". It occurred to me that this is how it is. This is, of course, an exaggeration, an artistic move, but the fact is that in the autumn-winter months there is a deterioration in moods. This is a time of intense whining, complaining about the weather and temperature. Autumn can be picturesque, but winter? In the mountains yes, in the city rarely. It's a grim part of the year in the city.

It's stupid because the same mechanism works here. Everyone knows that gray outside, cold and lack of sun will end sometime. Everyone is already learning this in kindergarten. Nevertheless, we allow the season of the year to affect our mood negatively. We do not think about the past and the future. We focus only on the present. This often makes sense and it is advised by so many sages, advisors or coaches, more or less reliable. By this approach, however, we are not happy that spring and summer were there and will be there again. We miss and wait, but it's not the same.

Perhaps it is possible to change such a, to be honest, pessimistic approach? Maybe you can enjoy things that are not yet available at the moment, but they exist at all? Maybe let's try.

I leave you wtih that. The song for today is quite obvious - the title means "Spring" (but besides, listen to "Italodisco"). You can find it above.

Have a good week! And have a good spring!

niedziela, 22 kwietnia 2018

Patrz w przód!

Look forward! [English version below.]

Tydzień temu całą niedzielę musiałem poświęcić studiom. Najpierw zajęcia od 8 rano na jednym końcu miasta, potem seminarium magisterskie na drugim końcu, a potem powrót do pierwszego miejsca i tkwienie tam aż do wieczora. Cóż, sam sobie wybrałem los studenta zaocznego.

W każdym razie chciałbym się skupić na tym seminarium. Wchodziłem na nie z 20 stronami pracy. Wyszedłem z max 1,5. Dowiedziałem się, mówiąc wprost, że jakieś 90% tego, co zrobiłem do tej pory, nadaje się do kosza. Przykre? Jasne, że trochę tak. W końcu ileś mojej pracy poszło na marne. Uczciwie jednak przyznam, że trochę się tego spodziewałem. Dotychczasowy tekst nie był najwyższych lotów, bo pisany nieco po omacku. Brakowało kontaktu z panią promotor.

To wszystko jednak nieważne. Istotne jest to, co z nią ustaliłem i zaplanowałem i że teraz wiem, co robić. Powstała nowa wizja. Lepsza. Sensowniejsza. Dzięki temu przez ostatni tydzień napisałem ponad 4 strony znacznie lepszego tekstu. Mało? Może tak się wydawać, ale ja mam na uwadze to, że były dni, kiedy nie napisałem zupełnie nic i że generalnie nie miałem w tym tygodniu zbyt wiele czasu.

W trakcie prób pisania powstają dziwne nazwy plików i folderów...

Skupmy się na chwilę. Co sensownego można wyciągnąć z moich desperackich prób ukończenia studiów? Przede wszystkim to, że nie warto zajmować się tym, co już było. To, co napisałem wcześniej, nie za bardzo nadaje się do czegokolwiek? Trudno. Zmarnowałem czas? Trudno. To już się stało i nic się na to nie poradzi. Zamiast tracić więc kolejne chwile na rozpamiętywanie przeszłości, trzeba skupić się na przyszłości i spojrzeć na to, co można zrobić dobrze. Wiem, jakie działania powinienem podjąć, co napisać i tego się trzymam.

Patrzmy w przód, nie w tył. Dopiero w ten sposób jesteśmy w stanie coś zdziałać.

A piosenka na dziś to hit sprzed kilku lat:


Tyle na dziś. Dobrego tygodnia!

ENG:

Last week, I had to dedicate the entire Sunday studying. First classes from 8am at one end of the city, then the master's seminar at the other end, then return to the first place and being there until the evening. Well, I've chosen the fate of an extramural student myself.

Anyway, I would like to focus on this seminar. I entered it with 20 pages of thesis. I left with a maximum of 1.5. I learned that 90% of what I have done so far is suitable for the bin. Is that sad? Sure, a bit like that. After all, a lot of my work went to waste. Honestly, I admit that I expected it a little. That text was not brilliant, because it was written with a bit groping, while I had no contact with the promoter.

However, all this is not important. What is relevant is what I agreed and planned with her and that now I know what to do. A new vision has been created. The better one. The more reasonable one. Thanks to this, over the last week I wrote over 4 pages of a much better text. Little? It may seem like this, but I have in mind that there were days when I did not write anything at all and that I generally did not have much time this week.

Let's focus for a moment. What useful can we conclude from my desperate attempts to graduate? That there's no sense in dealing with what has already happened. What I wrote earlier is not very suitable for anything? All right. I wasted the time? All right. It has already happened and nothing can be done about it. Instead of losing the next moments to remembering the past, one must focus on the future and look at what can be done well. I know what actions I should take, what to write and I stick to that.

Look forward, not back. Only in this way we can do something important.

And the song for today is a polish hit from a few years ago. You can find it above.

That's all for today. Have a nice week!

niedziela, 11 lutego 2018

Schowam laptopa i wyciągnę klocki!

I'll put my laptop down and pull out the blocks! [English version below].

Jedna z ostatnich refleksji: robię niby te dorosłe rzeczy - spędzam w pracy co najmniej 8 godzin dziennie, studiuję, piszę pracę magisterską (sporadycznie i w bardzo małych ilościach, ale jednak), planuję wesele (a w zasadzie głównie potulnie przytakuję) i tak dalej. Jednocześnie jednak nie czuję bycia dorosłym, mam bardziej wrażenie, że to taka zabawa. Gdzieś z tyłu głowy kołacze się myśl: "kiedy to się skończy?". Kiedy przyjdzie koniec tego udawania dorosłego i będzie można wrócić do bycia beztroskim studenciakiem? Cóż...

Rzecz w tym, że to się już nie stanie. Do końca życia trzeba będzie grać w dorosłość, a poziom trudności raczej nie będzie spadał. Może przyjdzie moment, w którym przestanie to być gra i faktycznie poczuję się dorosły, ale wcale nie jestem o tym przekonany. Starsi koledzy i koleżanki, doszliście do takiego momentu?

Nerf dla ukojenia nerwów. Czasem chce się postrzelać do ludzi, choćby piankowymi strzałkami. I wcale nie trzeba być w tym celu dzieckiem!

Widziałem się w ten piątek z kumplami. Jeden z nich przez sporą część wieczoru opowiadał o poszukiwaniach mieszkania, które prowadzi wraz ze swoją narzeczoną. Radził mi nawet, bym kupił coś na raty, dzięki czemu zacznę sobie budować zdolność kredytową. A w mojej głowie tkwiło tylko zdanie "cholera, niebawem sam będę musiał zacząć o tym myśleć". Wcale nie podoba mi się ta perspektywa. Boję się kolejnych aspektów dorosłości, które wkrótce się pojawią. Trzeba będzie jeszcze więcej udawać, że wie się, co się robi, a decyzje podejmuje racjonalnie, nie intuicyjnie.

Tyle tylko, że nie ma co biadolić. Trzeba po prostu zajmować się po kolei nowymi tematami, gdy tylko się pojawiają. Śmiało brać byka za rogi. Wiecie dlaczego? Bo nie ma alternatywy. Przecież nie stwierdzimy, że olewamy wszystko i na zawsze zamykamy się w pokoju z wielkim pudłem LEGO. Choć to bardzo kuszące...

Utwór na dziś? Do przewidzenia, bo trochę w temacie:

Dobrego tygodnia i powodzenia w udawaniu, że wiecie, co robicie!

ENG:

One of the last reflections: I do these adult things - I spend at least 8 hours a day at work, I study, write a master's thesis (sporadically and in very small numbers, but still), plan a wedding (mostly by meekly nodding) and so on. At the same time, however, I do not feel being an adult. I have the impression that it is such a game. There is a thought somewhere in the back of the head, saying "when will it end?". When will the end of this pretending to be an adult come and I will be able to go back to being a carefree student? Well ...

The thing is, it will not happen anymore. I will have to play an adulthood until the end of my life, and the level of difficulty is not likely to drop. Maybe the moment will come when the game will stop and I will actually feel grown-up, but I'm not convinced of it at all. Older friends, have you reached such a moment?

I saw with my buddies this Friday. One of them, for a good part of the evening, talked about searching for a flat, which he runs with his fiancée. He even advised me to buy something in installments, thanks to which I would start building my creditworthiness. And in my head was only the sentence "damn, I will have to think about it soon". I do not like this perspective at all. I am afraid of further aspects of adulthood that will soon appear. I will have to pretend even more that I know what I'm doing and I make decisions rationally, not intuitively.

It's just that there is no reason to whimper. We just have to deal with new things one by one as soon as they appear. Boldly bite the bullet. Do you know why? Because there is no alternative. After all, we won't decide that we suddenly leave everything and we're going to lock ourselves in a room with a huge LEGO box forever. Although it is very tempting ...

A song for today? You can find it above and it's a bit related to this text (but you have to know Polish to figure that out).

Have a good week and good luck in pretending you know what you are doing!